"Przepowiedziało mi, że umrę w 72. roku życia". Władysław Hańcza latami żył w cieniu śmierci
Stwierdzenie, że liczy się jakość, a nie ilość idealnie pasuje do Władysława Hańczy. Choć jego filmowy dorobek może wydawać się skromny, uznaje się go za jednego z największych artystów powojennej Polski.
Dzięki roli Władka Kargula w kultowej serii Sylwestra Chęcińskiego Hańcza stał się jednym z najbardziej popularnych aktorów PRL-u. Jego niespodziewana śmierć szybko została określona mianem ogromnej straty dla polskiej kultury.
Jak podkreślał na łamach "Filmu" Krzysztof Demidowicz, Hańcza, choć był uwielbiany przez publiczność, nigdy nie stał się obiektem poufałości. Był jednym z ostatnich prawdziwych artystów, którzy wzbudzali jednocześnie niekłamany podziw, a zarazem respekt.
Jednak niewiele brakowało, a Hańcza nigdy nie stanąłby przed kamerą. Również mało kto wie, że miał syna, który zmarł w wieku zaledwie 34 lat. Tragedia raz na zawsze podcięła mu skrzydła.
ZOBACZ TEŻ: Tego nie wiedziałeś o Władysławie Hańczy:
Zmienił nazwisko
Urodził się 18 maja 1905 r. w Łodzi jako Władysław Tosik. Nazwisko zmienił na początku lat 30. I jak to bywa w takich historiach, aktorem został przez zupełny przypadek.
Początkowo przygotowywał się do studiów politechnicznych w Belgii. Przyszły Kargul miał uczyć się tam technik włókienniczych. Kiedy na skutek spraw rodzinnych z wyjazdu nic nie wyszło, Hańcza wstąpił na Uniwersytet Poznański, gdzie zaczął studiować polonistykę i historię.
Tam poznał poetę Emila Zegadłowicza i dzięki niemu zainteresował się teatrem. Tak zaczęła się kariera jednego z najbardziej uznanych i podziwianych aktorów w powojennej historii Polski.
W czasie wojny trafił do obozu
Jego edukacji scenicznej patronowała sama Stanisława Wysocka. Legendarna aktorka, reżyserka i dyrektorka wielu polskich scen. To ona pierwsza miała zwrócić uwagę na głęboki i dostojny głos Hańczy. Do wybuchu wojny pracował m.in. Teatrze Śląskim oraz Polskim w Poznaniu. Z kolei podczas okupacji był członkiem konspiracyjnego teatru poezji w Warszawie.
Po powstaniu Hańcza trafił do obozu pracy Cottbus. Do ojczyzny powrócił w maju 1945 r. W pierwszych latach powojennych przez kilka sezonów występował na scenach w Krakowie i w Łodzi, zanim związał się na stałe z warszawskim Teatrem Polskim, gdzie występował aż do śmierci.
Ścisły top polskiego kina
Przed kamerą zadebiutował 1946 r. w obyczajowych "Dwóch godzinach" Stanisława Wohla i Józefa Wyszomirskiego. Dwa lata później zagrał w wojennym "Stalowym sercu”, a w 1953 r w niesławnym "Żołnierzu zwycięstwa" Wandy Jakubowskiej.
Jednak jego najsłynniejsza rola miała nadejść dopiero w 1967 r., kiedy pojawił się w "Samych swoich", gdzie z Wacławem Kowalskim stworzył jeden z najsłynniejszych filmowych duetów. Choć wystąpił w kolejnych częściach tryptyku – "Nie ma mocnych" oraz "Kochaj albo rzuć" - trzeba stanowczo zaznaczyć, że nigdy nie dał się zaszufladkować jako artysta jednej roli.
O popularności i doniosłości scenicznego dorobku Hańczy niech świadczy fakt, że w momencie kompletowania obsady do ekranizacji "Chłopów" Jana Rybkowskiego, Hańcza był oczywistym i jedynym kandydatem na odtwórcę Macieja Boryny.
- Zabawne historie miałem z chłopami, którzy statystowali – wspominał po latach Hańcza. - Niejednokrotnie brali mnie za jednego z nich, kiedy szwendałem się na planie - mówił wyraźnie rozbawiony na łamach "Filmu".
Rolę Boryny uznaje się za ścisły top polskiego kina. Często mówi się, że Hańcza zawładnął świadomością polskich widzów. A w konsekwencji "wszedł" na karty powieści Reymonta i przejął książkowy wizerunek wymyślonej przez niego postaci.
Otaczała go trudna do wytłumaczenia "arystokratyczna" aura. Dostrzegali to nie tylko widzowie, ale też reżyserzy obsadzający go zwykle w rolach tzw. ludzi mocnych i dominujących. Dlatego stał się etatowym aktorem ekranizacji literackich. Publiczność podziwiała go m.in. jako generała Schulenburga w "Hrabinie Cosel" czy Nowowiejskiego w "Panu Wołodyjowskim".
''Przywilej i obowiązek aktora''
Pytany o tajniki warsztatu, wyrażał się jasno i dość stanowczo. Podkreślając tym samym swoją wielkość i oddanie scenie.
- Nie znoszę słowa "wcielać się", zwłaszcza, że kojarzy mi się z "cielęciem". Aktorstwo moim zdaniem nie polega na wcielaniu się. Tu chodzi o wyrażenie treści roli poprzez własną indywidualność - mówił Hańcza. I dodawał: - To przywilej i obowiązek aktora. Inaczej to deklamacja.
To artystyczne credo powtarzał zarówno aktorom grającym w reżyserowanych przez siebie przedstawieniach, jak i studentom warszawskiej PWST, gdzie przez wiele lat wykładał.
Śmierć syna i pierwszy ślub
Pierwszą żoną Hańczy była urodzona na Syberii aktorka Helena Chaniecka, znana m.in. z pamiętnej roli w telewizyjnej inscenizacji "Ożenku" Mikołaja Gogola. Pobrali się w 1929 r, ale małżeństwo rozpadło się kilka lat później.
Owocem ich związku był syn Władysław, który przyszedł na świat w 1932 r. Syn Hańczy poszedł w jego ślady i też został aktorem teatralnym. Niestety, zmarł w 1966 r. Miał zaledwie 34 lata. Ciało Hańczy juniora, podobnie jak jego matki, spoczęło na Cmentarzu Rakowickim. Aktor do końca życia nie mógł pogodzić się z jego odejściem.
Nagle słabo się poczuł
Drugą żoną Hańczy była popularna aktorka Barbara Ludwiżanka (m.in. "Seksmisja"). Byli małżeństwem od końca lat 30. aż do śmierci aktora. Ludwiżanka wywodziła się z rodziny o artystycznych tradycjach, które sięgały kilku pokoleń wstecz. Jej ojcem był Adam Ludwig, profesor konserwatorium i śpiewak operowy.
- Wyglądali zabawnie, kiedy szli razem. Hańcza, słusznego wzrostu, kroczył zazwyczaj pierwszy, za nim szła pani Barbara. On co pewien czas się zatrzymywał, odwracał i grzmiał na całą ulicę: "Znowu się zgubiłaś, maleńka" - cytuje "Na żywo" słowa znajomej pary.
- Kto wie, co komu pisane? Przepowiedziało mi, że umrę w 72. roku życia, niewiele czasu zostało, by cieszyć się uśmiechami losu – przytacza słowa aktora tygodnik. Słowa, które okazały się niestety prawdziwe.
Hańcza odszedł nagle w 1977 r. Miał źle się poczuć podczas wycieczki zagranicznej. Zaniepokojona żona postanowiła wrócić z nim do kraju. Aktor trafił do szpitala w Warszawie, gdzie zmarł 19 listopada tego samego roku. Choć miał 72 lata, jego śmierć wstrząsnęła środowiskiem i publicznością. W pośmiertnych artykułach niespodziewane odejście Hańczy nazwano wprost ogromnym ciosem dla polskiej kultury.