Robert Gliński: reżyser niepokorny
Reżyser niepokorny, który nie boi się podejmować tematów trudnych i kontrowersyjnych. Robert Gliński przez lata walczył z cenzurą i o swoje miejsce w branży. Za polityką nie przepada i zdarza mu się krytykować działania rządu – w tym również swojego brata, wicepremiera.
14.04.2017 | aktual.: 17.04.2017 20:02
Tak naprawdę chciał być architektem. Ukończył studia na tym kierunku, zaproponowano mu asystenturę na uczelni, ale wtedy uznał, że wolałby robić coś innego. - Zastanawiałem się nad tym i doszedłem do wniosku, że ta architektura, potem praca na uczelni – to wszystko jakoś za bardzo mi się układało, to było groźne. I jest jeszcze kwestia osobowości, po prostu nie wiem, czy nadawałbym się do tego, by siedzieć godzinami, dniami, miesiącami za stołem kreślarskim. Chyba mam trochę inny temperament, lubię, gdy coś się zmienia - wyznawał w "Rzeczpospolitej".
W 1979 roku ukończył reżyserię na łódzkiej filmówce, ale pierwsze kroki w nowym zawodzie nie okazały się takie proste. Jego debiutancki film "Niedzielne igraszki" z 1983 roku nie przypadł do gustu cenzorom i trafił na półkę. - Kiedy go po kilku latach puścili [w 1988 roku], zdobył kilka nagród. Najpierw jednak wezwano mnie na Mysią, gdzie miałem rozmowę z cenzorem, który polecił mi wyciąć jakieś sceny: przemówienie Grubego na pogrzebie kota czy napis "3 x NIE" w tle. Nie wyciąłem tego nie z powodu swej niepokorności i chęci walki z komuną, ale z powodów technicznych - wspominał w "Rzeczpospolitej". - Były już zrobione kopie i ingerencja w obraz spowodowałaby kompletne posypanie się dźwięku. Puściliśmy to i nikt nie zwrócił uwagi.
Wszystko przez Wajdę
Premiera jego kolejnego filmu, "Roślin trujących", opowiadającego o czasach tuż po Październiku 1956 roku, również została opóźniona przez cenzurę. Później Gliński na jakiś czas porzucił tematykę polityczno-historyczną, w swojej twórczości ocierał się o rozmaite gatunki. To spod jego ręki wyszły "Matka swojej matki", "Kochaj i rób, co chcesz", "Cześć Tereska", "Wróżby kumaka", "Świnki" czy "Kamienie na szaniec".
Gliński wyznawał również, że swego czasu bardzo zależało mu na zrobieniu filmu o Katyniu. Niestety, do realizacji planów nie doszło, gdyż nie mógł zebrać odpowiedniej kwoty. A wszystko przez Andrzeja Wajdę. - W tym samym czasie Andrzej Wajda ogłosił, że to on będzie robił film o Katyniu, i producent uznał, że nie mamy szans - opowiadał w "Rzeczpospolitej". - To jest niestety bardzo przykre. Chciałbym zrobić ten film, bo mamy inne pokolenie, do którego trzeba mówić w inny sposób, a poza tym film Wajdy de facto nie był o Katyniu - dodawał i zdradzał, że ma gotowe dwa scenariusze, które czekają na lepsze czasy.
Mój brat idiota
Niedawno w mediach zawrzało, kiedy w "Gazecie Wyborczej" pojawił się artykuł o Glińskim zatytułowany "Mój brat idiota". Sprawa dotyczyła afery wokół sztuki "Śmierć i dziewczyna". Minister kultury Piotr Gliński żądał wówczas, by premierę skandalizującego spektaklu odwołano, a pod teatrem odbywały się manifestacje religijne.
- Ja już jestem dorosły, ale mój brat też jest dorosły. Jest wprawdzie dwa lata młodszy ode mnie, ale też jest już starym zgredem. Gdyby miał lat 15, to może bym próbował na niego wpłynąć. Poleciał na jeden teatr. Dyrektor chciał zrobić sobie promocję i podpuścił idiotę ministra. Akurat znam ten przypadek i ten teatr bardzo dobrze. Krzysia Mieszkowskiego, dyrektora tego teatru, znam od lat trzydziestu. On nie cofnie się przed niczym, żeby zrobić promocję. Zauważył, że jest taki naiwniak, no to go podpuścił. Zwołał kółka maryjne, zrobili manifestację przed teatrem i miał reklamę. A mój brat idiota się w to wpuścił - cytuje słowa Glińskiego dziennikarz "Gazety Wyborczej”.
Głos szybko zabrał Piotr Gliński, który w wywiadzie dla portalu Biały Kruk zapewniał, że ma z bratem świetne relacje, choć ich poglądy na niektóre sprawy bardzo się różnią. - Robert uważa zaś, że dałem się podpuścić i padłem ofiarą prowokacji dyrektora teatru. O tym mówił na wykładzie ze studentami, nie do żadnych mediów, i tam miało paść sformułowanie, jakoby dałem się wrobić jak idiota, jak ktoś naiwny. Ale przecież mówił to o mnie nie złośliwie, tylko po kumpelsku, jak brat do brata, w przenośni. I to jest całkiem co innego, niż to, co kolportowały niektóre media, jakoby Robert stwierdził: mój brat to idiota, bo prowadzi taką, a nie inną politykę - podkreślał.
To samo mówił zresztą potem i Robert Gliński. - Opowiedziałem o tym, że cały skandal we Wrocławiu został pomyślany jako znakomity zabieg PR-owski i tylko mój naiwny brat dał się w to wpuścić. Bywa naiwny i dlatego czasami daje się podpuścić. Tym razem się dał, więc z pełną sympatią dla niego zażartowałem, że taki naiwny, no idiota po prostu... I się zaczęło - kwitował w "Rzeczpospolitej". - Później ze zdumieniem czytałem, że skrytykowałem brata. Absurd kompletny!
Życie miłosne reżysera
Zainteresowanie prasy budzi nie tylko relacja braci, ale i życie miłosne Glińskiego, a zwłaszcza jego związek z aktorką Joanną Żółkowską. Ona, kobieta po przejściach, wychowująca samotnie córkę, w ramionach Glińskiego znalazła spokój. Byli szczęśliwą parą, a kiedy okazało się, że Żółkowska spodziewa się dziecka, ich radość sięgnęła zenitu. Niestety, aktorka poroniła. Wówczas jednak udało im się wspólnie zwalczyć kryzys. Ale sielanka nie trwała długo.
Jak twierdzi "Na żywo", Gliński nie był najwierniejszym partnerem. – Robert czasem po swojemu interpretował fakt, że żyje w związku otwartym. O jednej z jego romansowych przygód zrobiło się głośno, plotki oczywiście dotarły do Joanny – opowiadał informator gazety. Gliński wynagrodził to partnerce, obsadzając ją w reżyserowanym przez siebie przedstawieniu "Marta Stuart". Mimo to związku nie udało się uratować i ich drogi niedługo potem się rozeszły.
Ostatnim filmem reżysera, jaki widzieliśmy na wielkim ekranie, jest "Kamienie na szaniec".