''Rogi'' - Daniel, Daniel, pokaż rogi...(recenzja)
Sądząc po ścieżce życiowej, jaką obrał sobie Daniel Radcliffe po ostatniej części „Harry’ego Pottera”, można pomyśleć, że konszachtuje z diabłem. Brukowce wciąż donoszą o jego pijackich ekscesach, pikantnych wypowiedziach i poczynaniach oraz narkotycznych tripach. Czyż można sobie wyobrazić lepszą rolę dla niego niż samego rogatego?
Taką właśnie postać gra w filmie Alexandre’a Aji (reżyser przez polskich widzów poznany, na naszych ekranach gościły choćby jego „Wzgórza mają oczy” czy „Pirania 3D”). Jego bohater ma na pieńku z całym miasteczkiem, który widzi w nim mordercę urodziwej nastolatki. Wszystko wskazuje na to, że to właśnie Ig Parish, bo tak się nasz protagonista zowie, dopuścił się okrutnej zbrodni na białogłowie. Chłopak nie zamierza jednak spędzić reszty życia w więzieniu. Chociaż przejmuje się opinią otoczenia, to nie ona motywuje go do znalezienia mordercy na własną rękę, ale miłość, jaką żywił do ofiary.
30.10.2014 13:24
Są „Rogi” filmem pomysłowym i całkiem zabawnym, który momentami tylko irytuje uproszczeniami i pójściem na łatwiznę. Całość broni się jako zabawa z mitem diabła, którym wreszcie Ig się staje ( i to jak dosłownie! Reżyser wkłada mu w rękę widły i wyposaża w stado węży, a wszystko to jest sprytnie umotywowane scenariuszowo). Odkąd na jego głowie wyrasta tytułowy atrybut, ludzie dziwnie się przy nim zachowują, obnażając się ze swoich frywolnych myśli. Komicznie wypadają sceny, w których matka zwierza się z tego, że ma ochotę złoić swoje rozwydrzone dziecko, a reporterzy telewizyjni przyznają, że w nosie mają rzetelność informacji, a jedyne, na czym im zależy, to sława, chwała, kariera i pieniądze. Aja daje się poznać jako całkiem bystry obserwator otaczającej nas rzeczywistości. Nie rości sobie przy tym prawa do socjologicznych diagnoz, mówi to, co już od dawna wiemy, ale sposób, w jaki to komunikuje, sprawia naprawdę sporo frajdy. Udaje mu się bowiem zedrzeć ze swoich bohaterów maski obłudy, a ich język
rozwiązać z pęt politycznej poprawności. Reżyser i jego scenarzysta Keith Bunin świetnie się przy tym bawią, nie zapominając o widzach. Ucho do dialogów i poczucie humoru smakują szczególnie dobrze w takich scenach, jak ta w przychodni, kiedy Ig dostaje ochrzan od lekarza za to, że pacjenci mówiliby li tylko i wyłącznie o swoich problemach.
Fragmenty filmu:
Szkoda, że nie udało się twórcom utrzymać równego poziomu (chociaż słowo „poziom” jest w wypadku tego typu produkcji cokolwiek ryzykowne) do końca. Momentami uproszczenia i nielogiczności rażą za bardzo, żeby wytrwać w dobrym humorze. Zwłaszcza końcowe wolty są rozczarowujące. Tak jakby zdystansowany do wydarzeń fabularnych scenarzysta na siłę szukał zamknięcia tej historii, które – w imię zasad kina Hollywoodu – musi przynieść spektakularną walkę sił dobra i zła. Dają sobie wtedy twórcy upust, ale nie silą się przy tym na oryginalność. Pierwsza część filmu nie pozostawia wątpliwości, że stać ich było na to, ażeby bardziej przyłożyć, zamiast iść na skróty, działać nagle. Czyżby sami zapomnieli, że co nagle, to po diable?
OCENA: 6/10