Film z Gajosem nie zrobił furory w kinach. Ale stał się kultową, szulerską historią
Janusz Gajos nie mógł się nadziwić: "Co otwierają jakiś stadion, to dzwonią do mnie, żebym gwizdnął jako pierwszy. Jestem dla nich piłkarskim arbitrem". Oto siła "Piłkarskiego pokera": aktor, który nie zna się na futbolu, jest według kibiców sędzią!
Inaczej Janusz Zorski, reżyser filmu. Jemu futbol był bliski od dziecka. Boisko miał rzut beretem. Z biegiem lat fascynacja piłką nabierała mocy. Na spotkaniach u "Zaorka" bywali selekcjonerzy, trenerzy, sędziowie nie tylko przy okazji finałów mistrzostw świata. Na mecze chodził w towarzystwie dziennikarzy sportowych. "Po nich wybieraliśmy się na piwo i oni opowiadali mi o rozmaitych przekrętach, które się dzieją. Mogli tylko opowiadać, bo żadna gazeta by im tego nie wydrukowała. Bez skrępowania mówili mi kto, co, za ile i z kim".
"Kultura WPełni". Jacek Borcuch: po "Długu" żyłem w strachu
Marzył o nakręceniu filmu o futbolu, choć diagnoza była przygnębiająca. "Polska piłka nożna toczy się po równi pochyłej. Wyniki i jakość gry są uzależnione od wartości pieniądza. Na trybunach siedzi kilka lub kilkanaście tysięcy naiwnych kibiców. Czekają na wynik nie wiedząc, że ustaliło ten wynik wcześniej kilka osób" - mówił Zaorski. Film miał pokazać nie tylko to, co widać z perspektywy boiska, ale szerzej – rzeczywistość połowy lat 80.
Jak to w życiu (i na boisku) bywa, zdecydował przypadek: - 1987 rok. Idę Krakowskim Przedmieściem. Patrzę, w ogródku kawiarni "Telimena" siedzi Janek Purzycki – wspomina Janusz Zaorski. – Podszedłem, przedstawiłem się, zaproponowałem, by napisał dla mnie scenariusz filmu o piłkarskim świecie, do którego zbierałem materiały od lat. Po obejrzeniu "Wielkiego Szu" (według scenariusza Purzyckiego – przyp. red.) wiedziałem, że nikt nie zrobi tego lepiej.
Purzycki wiedział o futbolu tyle, co jako kibic wiedzieć powinien. Obiecał jednak przymiarkę do scenariusza. Gdy znów spotkał się z Zaorskim, pokazał maszynopis. Spodobał się. Praca ruszyła. Do mieszkania scenarzysty zaglądali wtajemniczeni w ligową korupcję dziennikarze, trenerzy, piłkarze. Opowiadali, co wiedzą, nie wszyscy pod nazwiskiem. Purzycki pół roku trawił informacje. Scenariusz napisał w dwa tygodnie. Za szybko... Żeby nie wypaść na grafomana, zwodził Zaorskiego jeszcze miesiąc. Warto było czekać. Scenariusz i dialogi były gotowe. Jak wyznanie sędziego Jaskuły: "Ja jestem uczciwy".
Roboczy tytuł filmu musiał być zakamuflowany, żeby cenzura się nie czepiała. "Kocham piłkę" nie wzbudzał podejrzeń. Ale żeby kręcić zdjęcia na stadionie przy Łazienkowskiej, trzeba było oszukać generała i kilku pułkowników. Filmowcy nie mieli pieniędzy, by zapełnić stadion statystami, to by zrujnowało cały budżet. Operatorzy kręcili więc w trakcie meczów Legii. Materiały potem "wklejali" w film.
Słychać, że podstawieni widzowie w pierwszych rzędach krzyczą "Powiśle!", ale ci kilka rzędów dalej już "Legia, Legia!". Trener Andrzej Strejlau pozwolił "wypożyczyć" kilku zawodników, m.in. Dariusza Dziekanowskiego (gra w filmie piłkarza Dyktę) Nasz reprezentacyjny napastnik żartował w jednym z wywiadów: "Wiele osób pyta się mnie, co teraz robię w życiu. Odpowiadam im, że nie mam milionów, ale z tantiem z »Piłkarskiego Pokera« da się żyć" (śmiech). Na trybunach stadionu pojawia się także trener Kazimierz Górski i komentator Dariusz Szpakowski. Miało to dodać filmowi autentyzmu. Zdjęcia kręcono w Warszawie (hotel "Victoria", stadion "Legii" przy ul. Łazienkowskiej, tor wyścigów konnych na Służewcu, Ursynów), w Łodzi, Zabrzu i Białymstoku. Furmanki przed tamtejszym dworcem kolejowym wielu widzów do dziś ma przed oczyma.
Ostatni klaps padł pod koniec czerwca 1988 r. Film leżakował kilka miesięcy. Dlaczego? Opowiada o sprostytuowaniu się sportu, o Polsce schyłku lat 80., o upadku etyki, degradacji zasad moralnych. Ale na pewno nie był "półkownikiem". Ot, taka przenoszona ciąża, zdarza się w kinematografii. Data premiery to 31 marca 1989 r., a może dzień później. Idealnie na Prima Aprilis. Jan Purzycki, scenarzysta, wspominał przy każdej okazji o osłupieniu na twarzy ówczesnego prezesa Polskiego Kolegium Sędziów, który po przeczytaniu w napisach końcowych: "Wszystkie postaci i fakty są prawdziwe, ponieważ powstały w wyobraźni autorów" – siedział kilka minut oniemiały, nie mogąc dojść do siebie. W głowie mu się nie mieściło, że taki film nakręcono.
Zaorski skompletował świetną obsadę. Fantastycznie zagrał Janusz Gajos. Sędzia Jan Laguna w jego kreacji stara się być uczciwy, choć nie naiwny. To on rozgrywa tytułowego pokera. Gajos opowiadał: "Zdarza się, że żona odbiera telefony z prośbą o skomentowanie jakiegoś meczu albo wydarzenia w świecie piłkarskim. Odpowiada, że ja nie mam nic do powiedzenia. Słyszy: No jak to!? A sędzia Laguna!? Najzabawniejsze, że dzwonią w tej sprawie dziennikarze".
Mariusz Dmochowski, który sam nie wylewał za kołnierz, idealnie pasował do roli "trunkowego prezesa klubu". Innego zagrał Andrzej Zaorski, brat Janusza. "To przypadek, że zagrałem w filmie, po prostu na plan nie mógł dojechać umówiony aktor i ktoś musiał go zastąpić" - wspominał. To jemu zawdzięczamy wspomnienie o kłopotach z piłkarskimi kostiumami. "Dziewczyny, nie znające się na realiach futbolowych, przywiozły koszulki z numerami 91, 92, 93, 94. Wtedy nie grało się z tak wysokimi numerami, obowiązywała numeracja – do jedenastu na boisku i kolejne numery od 12 dla rezerwowych".
Kiedy film wszedł do kin, nie zrobił furory. Polska się zmieniała, ludzie mieli inne zmartwienia. Korupcja w polskim futbolu trwała. Kupczenie punktami uznano za przestępstwo dopiero w 2003 r. W aferze "Fryzjera" oskarżono wtedy 530 osób, skazano 490. Według śledczych ustawione zostały wyniki 638 meczów…