Tadeusz Pluciński i Krystyna Mazurówna. Małżeństwem byli trzy miesiące, rozwodzili się trzy lata
"Czytam »Time« i »Epokę«, pijam tylko Ballantine'sa, palę Winstony, dla ciebie mam Wintermensy, zagraniczne czekoladowe cygara. Zdejm kapelusz!" mówi do dziewczyny pan Jurek, seryjny podrywacz, którego Tadeusz Pluciński zagrał w komedii "Hydrozagadka". Jurkowi wydaje się, że jest nieodparcie uwodzicielski, ale dostaje kosza. "Jesteś playboyem, masz konsumpcyjny stosunek do życia, żal mi ciebie. Nie zdejmę kapelusza" słyszy od opornej piękności. Reżyser Andrzej Kondratiuk kręcąc tę scenę, bawił się podwójnie, gdyż doskonale wiedział, że w rzeczywistości Tadeusz Pluciński takich porażek nie ponosił.
Damy, które wpadły mu w oko, prędzej lub później zdejmowały... kapelusz. Z kolei Stanisław Bareja w "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz" przeniósł na ekran coś z realnego życia i środowiskowej legendy. Obsadził aktora w roli inżyniera Kwaśniewskiego, który kolejne podboje dokumentował, gryząc wybranki w ucho, w wyniku czego co bardziej efektowne warszawianki miały zaklejone plasterkiem opuszki uszu.
Na swoją reputację Tadeusz Pluciński zapracował solidnie, biorąc przykład z ojca, urzędnika łódzkiego magistratu, który co prawda zakochany był w żonie, ale nieustannie angażował się w kolejne miłostki. Kiedy doprowadził tym do rozpadu rodziny (matka Tadeusza po wojnie wyjechała do Niemiec), był bardzo zaskoczony. Nie przeszło mu nawet przez myśl, że żona w pewnym momencie miała dość takiego życia. Tadeusz odziedziczył po ojcu umiejętność oczarowywania pań, a po matce znakomite tzw. warunki zewnętrzne. Wysoki i wysportowany, do starości zachował doskonałą formę.
Niektóre kobiety traciły głowę na sam jego widok. Tak było z Aliną Janowską, która zobaczyła go na peronie w Koluszkach, zakochała się, odszukała w Łodzi i... doprowadziła do tego, że został aktorem. Co prawda po okresie coraz bardziej burzliwego narzeczeństwa, wyszła za mąż za innego. Nieco bardziej sceptyczni wobec Tadeusza Plucińskiego bywali panowie. Jeden z reżyserów oświadczył amantowi, że ma w sobie coś z fryzjera lub alfonsa. Ale po chwili dodał, jakby się zagalopował: "No i jednak coś z księcia".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kiedy aktor poznał Krystynę Mazurównę, miał za sobą już dwa małżeństwa zakończone rozwodami, przeprowadzonymi w sposób niemal pokojowy. Rozstał się z Bożeną Brun- Barańską, a potem z Iloną Stawińską. "Za każdym razem wierzyłem, moje kobiety też, że się zmienię" - wspominał te związki. "Wierzyłem, że się ustatkuję. I kiedy jest jeszcze gorąco, kiedy miłość jeszcze tak nie powszednieje, dawałem radę. Ale potem te wszystkie pytania, gdzie wychodzę, o której wrócę, zaczynają męczyć. Lubiłem być żonaty. Ale lubiłem też wolność. Któregoś razu zniknąłem swojej pierwszej żonie Bożenie na cały tydzień".
"Spotkałem inną kobietę i zwariowałem tak mocno, że straciłem zwyczajnie poczucie czasu. Ocknąłem się w dniu przedstawienia i, gdy zbliżałem się już do teatru, zobaczyłem, że stoi przed wejściem. Nie mogłem zdezerterować, bo musiałem wejść do budynku, byłem więc gotowy na najgorsze. I, chcąc uprzedzić jej atak, zapytałem dość bezczelnie: Coś się stało? Ale nie posypały się na mnie żadne gromy, powiedziała tylko, że przyszła sprawdzić, czy żyję, i odeszła".
Krystyna Mazurówna, młodsza od Tadeusza Plucińskiego, była, gdy go poznała, wschodzącą gwiazdą. Uchodziła za barwnego, rajskiego ptaka w szarej Warszawie przełomu lat 50. i 60. Zwracano uwagę na jej ekscentryczne kreacje i fryzury a przede wszystkim na niezwykły talent taneczny i nowatorskie pomysły choreograficzne. Miała już za sobą związek z Krzysztofem Teodorem Toeplitzem, urodzenie syna Kaspra w 1960 r. i sądowy spór (wygrany) o opiekę nad dzieckiem.
"Gdy ją poznałem, była piekielnie inteligentną i zgrabną tancerką z wielką przyszłością" - wspominał Tadeusz Pluciński. "Gdy pracowałam w Teatrze Wielkim poznaliśmy się bliżej na planie jakiegoś telewizyjnego programu" - mówiła tancerka. "A on, jak to on, niby zupełnie przypadkiem wpadł kiedyś do mnie do mieszkania na Starym Mieście. Nie przyjmowałam wówczas samotnych panów, bo mieszkałam sama z dzieckiem. Tadeusz tak elegancko manewrował, że w końcu został do rana. Najbardziej zadowolona była moja gosposia, która uważała, że mnie już nikt nigdy nie zechce. Rzuciła się zaraz, by Tadeuszowi czyścić marynarkę, potem poleciała po bułeczki i gazetę. Wyprała też jego koszulę. Koszula musiała wyschnąć, więc Tadzieniek nie mógł wyjść z mojego łóżka. Został w nim... przez kilka miesięcy".
To była prawdziwa obustronna fascynacja erotyczna. Ale dość szybko okazało się, że to jedyna więź, która ich łączy - za mało na stabilny związek. Oboje byli zbyt silni, niezależni, by iść na ustępstwa. Zdecydowali się jednak na ślub. "Szybko poszło w Urzędzie Stanu Cywilnego z tym nieszczęsnym ślubem" - mówiła w jednym z wywiadów Krystyna Mazurówna. "Spóźniłam się nawet przez to na program telewizyjny do Olgi Lipińskiej. Gdy jej powiedziałam, że właśnie wyszłam za Plucińskiego, to Olga tylko na mnie spojrzała i wypowiedziała jedno słowo: »Idiotka«". Reguły gry w związku były jasne, zgodnie z powiedzeniem aktora: "widziały gały, co brały".
"Od początku wiedziałam, w co się pakuję, zdawałam sobie sprawę, że nie jest mi wierny, że ma mnóstwo kochanek" - napisała we wspomnieniach tancerka. Nasze małżeństwo rozpadło się po trzech miesiącach, a proces rozwodowy trwał trzy lata. Pluciński ciągle znajdował przeszkody. Trochę mu się nie dziwię: u mnie mieszkał za darmo, gosposia go kochała, a syn uwielbiał. W pewnym momencie zażądał nawet podziału majątku. Prawdziwy bój stoczyliśmy np. o moje futro, które kupiłam w Moskwie. Trzeba było w sądzie pokazywać kwity po rosyjsku. Wkurzyłam się i zapowiedziałam, że będziemy dzielić futro na pół. Tadeusz dostał rękaw i część z kieszeniami, a ja drugą, z której później uszyłam sobie kołnierz. Potem kłóciliśmy się jeszcze o serwis Rosenthala. Z talerzami poszło szybko, ale awantura wybuchła o wazę i cukiernicę".
Urazy były tak trwałe, że kiedy Krystyna Mazurówna pisała o mężczyznach swojego życia, pominęła Tadeusza Plucińskiego. Potem wspominała jego skąpstwo, co aktora nieprzyjemnie zaskoczyło. On inaczej patrzył na ich rozstanie. "Wyjechała do Paryża na stypendium, po powrocie męczyła mnie, żebym się z nią tam przeprowadził, a ja nie chciałem wyjeżdżać z Polski" - mówił. "Pamiętam, jak jechaliśmy garbusem, którego dostałem od mojej siostry Mirki i mamy, ja prowadziłem, Kryśka obok cały czas mówiła o wyjeździe. W końcu nie wytrzymałem: Krysiu, nie chcę teraz o tym rozmawiać, nie widzisz, że prowadzę?
Złapała wtedy za hamulec ręczny i auto stanęło w poprzek na Krakowskim Przedmieściu przy pomniku Mickiewicza. Otworzyła drzwiczki i wyskoczyła. Pojechałem dalej. W tym czasie Kryśka sporo czasu spędziła w Paryżu. Rozwiedliśmy się bezproblemowo, dlatego bardzo mnie zdziwiło to, co napisała w swojej książce. Ale kiedy spotkałem ją w teatrze, podszedłem i przywitałem się tak, jak zazwyczaj to robię, czyli całując w rękę. Była zdziwiona, bo wiedziała, że nazmyślała w swojej biografii. Zawsze była osobą z silnym charakterem, nie dawała sobie dmuchać w kaszę, dlatego mi się podobała, więc nie mam pojęcia, dlaczego to napisała".
Krystyna Mazurówna i Tadeusz Pluciński znaleźli trochę stabilizacji w swoich następnych (choć też zakończonych rozwodami) małżeństwach - on z Jolantą Wołłejko, ona z Jeanem Pierre'em Bluteau. Po latach, gdy emocje opadły, po śmierci Tadeusza Plucińskiego, pani Krystyna przyznała, że nie bez sentymentu wspomina ich związek, jako część szalonej młodości.