Bill Murray. Uwielbiany ekscentryk
Człowiek-legenda, aktor, który udowodnił, że nawet w sztucznym, snobistycznym Hollywood bycie irytującym dziwakiem nie tylko może ujść na sucho, ale wręcz przyciąga i fascynuje. W przypadku Billa Murraya słowo "trudny" stało się synonimem "równego gościa" – tak przynajmniej myślą miliony fanów aktora. A koledzy z branży? Najlepszy przyjaciel Murraya, Dan Aykroyd, nazwał go "The Murricane" (huragan Murray) ze względu na zmienne nastroje. To wiele mówi. W tym roku chimeryczny Bill świętuje 74 urodziny.
William James Murray urodził się 21 września 1950 roku. Można powiedzieć o nim wiele, ale nie to, że był spokojnym chłopcem. Dorastał w Illinois, w wielodzietnej rodzinie irlandzkich katolików. Szybko zrozumiał, że aby zwrócić na siebie uwagę, trzeba być dziwnym. I nie, nie chodziło o uroczą oryginalność. Lista wybryków małego Billa była długa. Wyrzucono go z drużyny skautów, bo sprawiał za dużo kłopotów. Później nie było lepiej. Strata ojca (zmarł wskutek powikłań cukrzycowych, gdy Bill był nastolatkiem) to do dziś bolesny temat, ale wtedy młody Murray nauczył się wykorzystywać humor i sarkazm jako mechanizmy obronne. Wciąż jednak wpadał w tarapaty. Ot, na przykład w dniu 20 urodzin został aresztowany na chicagowskim lotnisku O'Hare za próbę przemytu 4,5 kg marihuany. Jak później powiedział: "To zaiste ciekawe, że najbardziej niebezpieczna w ziole jest perspektywa bycia przyłapanym na jego posiadaniu".
Przynajmniej był zabawny
Kto by pomyślał, że chłopak, który został aresztowany za przemyt marihuany, stanie się jedną z największych gwiazd komedii? Murray nie planował kariery filmowej. Rozpoczął naukę w szkole medycznej, ale dość szybko zrezygnował. Gdy już wrócił do Illinois, za namową swojego brata Briana przyłączył się do trupy komediowej The Second City w Chicago. Tam doskonalił umiejętności improwizacji, które stały się jego znakiem rozpoznawczym. Nauczył się, że najśmieszniejsze jest to, co nieprzewidywalne.
Kolejnym krokiem było "The National Lampoon Radio Hour", gdzie Murray pracował z takimi przyszłymi gwiazdami jak John Belushi, Gilda Radner i Dan Aykroyd. To Belushi polecił go potem do "Saturday Night Live" – programu, który dla wielu komików stał się trampoliną do sławy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W SNL Murray rozwinął swój charakterystyczny styl – mieszankę sarkazmu, absurdu, suchego humoru i nieoczekiwanej powagi. Często improwizował i wychodził poza scenariusz, co doprowadzało innych aktorów do szału, ale przynajmniej był zabawny.
Na wielkim ekranie zadebiutował w "Pulpetach" (1979), niskobudżetowej komedii, która nieoczekiwanie stała się hitem. Potem wystąpił w "Golfiarzach" (1980), gdzie stworzył niezapomnianą kreację, improwizując większość swoich scen. Przełomem okazała się komedia "Pogromcy duchów" (1984). Jednak dopiero "Dzień Świstaka" (1993) i "Między słowami" (2003) udowodniły, że Murray to nie tylko komik, ale aktor wszechstronny. W tym ostatnim pokazał, że potrafi być fascynujący, nie mówiąc prawie nic. Docenili to krytycy. Właśnie za tę rolę Billa nominowano do Oscara.
W międzyczasie odrzucił kilka naprawdę ciekawych ofert. Mógł być Forrestem Gumpem czy Buzzem Astralem, ale wolał zagrać w "Kosmicznym Meczu". Potem pojawił się w "Garfieldzie", bo pomylił jego twórcę Joela Cohena z Joelem Coenem ze słynnego duetu braci Coen. Murray ma na koncie parę nagród, jak Złoty Glob czy BAFTA, ale i wyróżnienie dla "Najbardziej irytującego aktora, którego i tak wszyscy kochają".
Co za zwyczaje!
Życie Billa Murraya to jak film, w którym nikt nie wie, co się wydarzy w następnej scenie – włącznie z samym Murrayem. Wyobraźmy sobie, że jesteśmy na własnym weselu, a tu nagle pojawia się Bill Murray i zaczyna tańczyć z naszą babcią. Albo jesteśmy na studenckiej imprezie i w pewnym momencie do zabawy włącza się aktor, którego pamiętamy z "Dnia Świstaka". Gawędzi, kręci się między studentami, potem zmywa naczynia i wychodzi. Dla wielu szczęśliwców to nie marzenia, a rzeczywistość.
Brak agenta w brutalnym świecie show-biznesu brzmi niedorzecznie? Nie dla Murraya. W świecie, gdzie każda gwiazda ma sztab speców od PR-u, on postanowił, że automat telefoniczny wystarczy. Bo kto potrzebuje profesjonalisty, kiedy można mieć maszynę z lat 80.? Podobno przez to stracił rolę w "Kto wrobił królika Rogera?", ale przynajmniej ma spokój od telefonów. Kto zechce, to go znajdzie. Inne dziwactwa? Czytanie poezji robotnikom budowlanym. Bill Murray wyznaje zasadę: "Życie jest zbyt krótkie, by być normalnym".
Bill Murray vs. Hollywood
Murray vs. Hollywood to jak mecz bokserski, w którym jedna ze stron odmawia przestrzegania zasad. Podczas gdy Hollywood chce, aby gwiazdy były przewidywalne i łatwe w obsłudze, Murray zdaje się czerpać radość z łamania tych reguł. A przy okazji, na przestrzeni dekad narobił sobie wrogów. Jego konflikt z Chevy Chase’em przeszedł do historii. Zaczęło się w studiu "Saturday Night Live" w 1978 roku. Podobno poszło o to, kto poprowadzi segment "Weekend Update". Wymiana zdań szybko przerodziła się w wymianę ciosów. Murray miał powiedzieć Chase'owi, że jego twarz wygląda "jak coś, na czym Neil Armstrong wylądował". A że w następnych latach krytycy woleli filmy z Murrayem... no cóż.
Na planie "Co z tym Bobem?" Murray miał rzucić popielniczką w Richarda Dreyfussa, krzycząc: "Wszyscy cię nienawidzą!". Dreyfuss nazwał go później "irlandzkim pijanym zabijaką". Podczas pracy nad kultowym "Dniem Świstaka" Bill pokłócił się z reżyserem, Haroldem Ramisem. Podobno się pobili i nie rozmawiali ze sobą przez 21 lat. A o co poszło? Bill właśnie się rozwodził, a na planie był wyjątkowo marudny i zgorzkniały. Zatrudnił głuchoniemą asystentkę, która miała być jego łącznikiem z ekipą. Komunikacja szwankowała, co frustrowało wszystkich, zwłaszcza Ramisa.
Z kolei na planie "Aniołków Charliego" Murray podpadł Lucy Liu, której zarzucił brak talentu. Ona ponoć rzuciła się na niego z pięściami. Geena Davis również za Billem nie szaleje. W swojej autobiografii opisała, jak Murray nalegał, by pozwoliła mu rozmasować swoje plecy masażerem. Odmówiła. Później podobno krzyczał na nią przed całą ekipą. Mało tego, w talk-show Arsenio Halla, podczas wspólnego wywiadu, uparcie próbował ściągnąć jej ramiączko.
Skandale i kontrowersje
Murray, choć jest jedną z najbardziej uwielbianych osobowości amerykańskiego kina, nie pozostaje wolny od kontrowersji. W ostatnich latach pojawiło się kilka oskarżeń o niewłaściwe zachowanie na planach filmowych. Produkcja filmu "Being Mortal" została w 2022 roku zawieszona z powodu skargi na aktora. Chodziło o rzekome napastowanie młodszej członkini ekipy. Murray miał usiąść na kobiecie okrakiem i pocałować ją w usta, podczas gdy oboje mieli na sobie maseczki, zgodnie z protokołem COVID-19. Poskarżyła się. Bill tłumaczył to "różnicą zdań" i tym, że chciał jedynie być dowcipny.
Życie prywatne Murraya to też ciekawy temat. Dwa rozwody nie robią wrażenia, ale w połączeniu z oskarżeniami o przemoc domową i uzależnienia, to już całkiem poważna sprawa. Choć rozstania były trudne, nie zniszczyły relacji z dziećmi. Murray ma sześciu, dziś już dorosłych, synów. Choć ich kocha, o rodzicielstwie zawsze opowiadał bez lukru: "Ludzie mówią o radości, a to terror". Wymarzony prezent Billa to "cisza i spokój".
Ikona
Mimo wszystkich kontrowersji i dziwactw, a może dzięki nim, Bill Murray jest ulubieńcem kinomanów oraz ikoną popkultury. Uosabia coś, czego wielu z nas pragnie – wolność bycia sobą, bez względu na konsekwencje. Jest jak ten kolega z liceum, który zawsze wpada w tarapaty, ale też zawsze wychodzi z nich obronną ręką, budząc przy tym i podziw, i lekką irytację. Błyskotliwy, suchy humor Murraya, nieprzewidywalność oraz talent, sprawiają, że jest fascynującą postacią. To żywy dowód na to, że można odnieść sukces w Hollywood, będąc jednocześnie całkowicie sobą – nawet jeśli to "ja" jest nieco ekscentryczne.
Fenomen Murraya polega na tym, że jest antytezą typowej gwiazdy Hollywood. W świecie wypolerowanych wizerunków i starannie przygotowanych wywiadów, on jest jak powiew świeżego, choć nieco zwariowanego, powietrza.