Clint Eastwood. Indywidualista, libertarianin, autorytet Amerykanów
Clint Eastwood to nie tylko legenda kina. Postrzegany jest jako człowiek bezkompromisowy, odważnie sprzeciwiający się establishmentowi, a przy tym silny i i niezłomny. Amerykanie doskonale pamiętają wykreowanych przez Eastwooda bohaterów filmowych, a wielu wspomina o Clincie w kontekście politycznym. Wielu widzi w nim... idealnego kandydata na prezydenta.
Clint Eastwood – potomek jednego z purytańskich pasażerów Mayflower – przyszedł na świat 31 maja 1930 roku w San Francisco. On i jego młodsza siostra wychowywani byli w duchu tradycyjnych wartości. Chłopak wyrastał na introwertyka o silnym charakterze, nie zdradzał zainteresowań teatrem czy kinem, za to (bardziej pragmatycznie) zbierał butelki. Po ukończeniu szkoły i zasmakowaniu życia studenckiego, imał się rozmaitych zajęć: pracował między innymi jako strażak leśny w Oregonie i hutnik w Teksasie. Podczas wojny w Korei służył w wojsku i został instruktorem pływania w Fort Ord. Przeżył katastrofę lotniczą.
Po wojnie Clint znów szukał pracy. Nie marzył o Hollywood. Jedyna rola, jaka go interesowała, to postać Charlesa Lindbergha w filmie Billy’ego Wildera, ale trafiła do Jamesa Stewarta. Koledzy z wojska, którzy już zaczepili się w przemyśle filmowym, namawiali Eastwooda, by zgłosił się do Universal Studios. Milczący i powściągliwy, magnetyczny, obdarzony charyzmą – spodobał się decydentom studia.
Przez parę lat grał epizody w produkcjach przechodzących bez echa. Dopiero w 1964 roku wystąpił w nagrywanym w Hiszpanii westernie "Za garść dolarów" w reżyserii Sergio Leone. Z dnia na dzień Eastwood stał się gwiazdą, a z Sergio Leone zrobił jeszcze parę filmów. Po tych sukcesach Hollywood przyjęło go z otwartymi ramionami, a propozycji nie brakowało. Eastwood grywał przeważnie w filmach wojennych (jak "Tylko dla orłów") i sensacyjnych (kultowy "Brudny Harry"), a jego bohaterowie zwykle byli twardzi, etyczni, bezkompromisowi oraz odważni w walce o sprawiedliwość, a przy tym inteligentni, introwertyczni, przez co jeszcze bardziej interesujący.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Po obu stronach kamery
Od lat 70. Eastwood staje też po drugiej stronie kamery, tworząc przejmujące obrazy, nie zawsze wpisujące się w aktualne trendy. "Za każdym razem, gdy ktokolwiek mówi mi, że trend jest taki i taki, idę w przeciwnym kierunku. Nienawidzę idei trendów. Nienawidzę naśladownictwa, mam szacunek dla indywidualności’’ – powiedział Eastwood.
W 1992 roku wyreżyserował antywestern "Bez przebaczenia" – film odzierający Dziki Zachód z romantycznego mitu. Wspominając o jego wybitnych obrazach, nie wolno zapomnieć o psychologicznym thrillerze "Rzeka tajemnic" czy dramacie "Za wszelką cenę". W XXI wieku Eastwood częściej tworzył filmy, w których przemycał antywojenne przesłanie: "Listy z Iwo Jimy", "Sztandar chwały", "Snajper". Pomimo sędziwego wieku, Clint Eastwood nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
Osobowość
Praca z Clintem Eastwoodem to zaszczyt, ale i wyzwanie. Nawet największe gwiazdy czują się onieśmielone w obecności milczącego, nieco surowego człowieka. "Nigdy nie krzyknął, nigdy nie przeklął, a ja nigdy wcześniej nie byłam tak onieśmielona, jak przy nim" – wyznała Meryl Streep.
Cóż, wiele innych kobiet traciło dla Clinta głowę, a jego życie uczuciowe to materiał na książkę. Słabość do płci pięknej, kilka burzliwych związków i ośmioro dzieci z różnymi matkami – nic nie szkodzi, w żaden sposób nie definiuje to Clinta Eastwooda w oczach ludzi z branży czy opinii publicznej. Ważniejszy jest wizerunek ekranowy, bardzo bliski pozaekranowej osobowości.
I choć "amerykański indywidualista" budzi podziw oraz szacunek, ma też kilku zdeklarowanych przeciwników. Wśród nich jest na przykład dokumentalista Michael Moore, który uważa, że w filmie "Snajper" Eastwood "niepotrzebnie gloryfikował wojenne działania amerykańskich snajperów". Również Leonardo DiCaprio, który zagrał w filmie Eastwooda "J. Edgar" nie przepada za Clintem i oświadczył, że więcej współpracować z nim nie będzie. Podobnie zresztą Tom Hanks, który dostawał gęsiej skórki, gdy Eastwood mówił cichym głosem: "Wystarczy", zamiast krzyczeć "Cięcie!". Zdaniem Hanksa było to onieśmielająco-zastraszające.
Bezsprzecznie Clint jest człowiekiem konkretnym, mającym sprecyzowaną wizję i szkoda mu czasu na udawanie kogoś, kim nie jest. Także wypowiadając się na tematy polityczne, nie owija w bawełnę, nie obawia się, że jego poglądy odbiegają od aktualnych trendów i nie obchodzi go, że ktoś może być oburzony.
Polityka
"Ekstremizm jest taki łatwy. Masz swoje stanowisko i tyle. Nie trzeba za dużo myśleć. A kiedy pójdziesz wystarczająco daleko w prawo, spotykasz tych samych idiotów, którzy przychodzą z lewej strony" – powiedział Clint Eastwood. Postrzegany jest jako stoik, wyznawca idei "złotego środka", swego rodzaju filozof, który zachęca do samodzielnego myślenia, a nie ślepego posłuszeństwa.
Jego poglądy są złożone, a samego Eastwooda trudno zaszufladkować. Dla Demokratów będzie za bardzo republikański (między innymi dlatego, że przeciwstawia się poprawności politycznej), dla Republikanów – niekiedy zbyt liberalny (popiera na przykład związki partnerskie: "Mam wywalone na to, kto z kim sypia" – skomentował, a co do posiadania broni – zaleca pewną ostrożność).
Polityka zawsze go interesowała. Za młodu sympatyzował z Partią Republikańską, poparł Richarda Nixona. Zmieniło się to, gdy gazeta "The Washington Post" nagłośniła aferę Watergate. Zniesmaczony, odwrócił się od Nixona oraz jego partii. Stwierdził, że jako indywidualista nie może jednoznacznie opowiedzieć się po lewej lub prawej stronie. "Chyba byłem społecznym liberałem i fiskalnym konserwatystą, zanim stało się to modne" – wyznał w jednym z wywiadów.
Uznaje się za libertarianina i popiera wolność jednostki, czego logiczną konsekwencją jest wspieranie idei pro-choice. Opowiada się za równością płci. Wielokrotnie dawał wyraz swoim antywojennym przekonaniom.
Skrytykował niemal każdą wojnę, w której Amerykanie brali udział: w Korei, Wietnamie, Afganistanie czy Iraku. Uznał, że "Stany Zjednoczone nie muszą być globalnym policjantem". Częściej popiera konkretnych ludzi, niż stronę polityczną. Wspierał demokratyczną senator Dianne Feinstein czy gubernatora Graya Davisa.
Z kolei w wyborach prezydenckich w 2008 roku poparł republikańskiego kandydata, Johna McCaina. Po zwycięstwie jego kontrkandydata, Baracka Obamy, Eastwood powiedział: "Obama jest teraz moim prezydentem i będę życzył mu jak najlepiej, ponieważ jest to w interesie nas wszystkich". Nie zamierzał jednak powstrzymywać się od (konstruktywnej) krytyki. Odwaga w wyrażaniu opinii to jedna z najmocniejszych stron Clinta Eastwooda.
Hollywood/Waszyngton
Począwszy od lat 70., kiedy Ameryką wstrząsnął skandal polityczny, zapamiętany jako "afera Watergate", a wojna w Wietnamie stawała się dla społeczeństwa coraz większą traumą, Amerykanie stopniowo tracili zaufanie do rządu i kolejnych prezydentów. Potrzebowali jednak autorytetów. Z coraz większym zainteresowaniem słuchali, co na tematy społeczno-polityczne mieli do powiedzenia ludzie z innego świata – z Hollywood.
Nie wszystkie gwiazdy ograniczały się do grania w filmach. Henry Fonda czy Gregory Peck już wcześniej stali się aktywistami, walczącymi o sprawiedliwość i równość. Ulubienica Ameryki, urocza Shirley Temple, dorosła i została dyplomatką. Ronald Reagan nie odniósł spektakularnego sukcesu w kinie, ale wygrał wybory prezydenckie i wyprowadził kraj z kryzysu ekonomicznego.
Pochodzący z Austrii gwiazdor kina akcji, Arnold Schwarzenegger, został gubernatorem Kalifornii (w "Simpsonach" przedstawiono go nawet jako prezydenta USA). Hollywood i Waszyngton przenikają się od lat. Nic więc dziwnego że przed każdymi kolejnymi wyborami, Amerykanie – przeważnie nie do końca zadowoleni z dwóch kandydatów prowadzących zażarte boje o fotel prezydencki – marzą o kimś lepszym: nieskorumpowanym, nieuwikłanym w waszyngtońskie brudne interesy i siatki zależności. Idealny kandydat powinien być twardy, silny, charyzmatyczny, wierny swoim zasadom, budzący podziw i respekt. Zupełnie jak Clint Eastwood.
Autorytet
Clint Eastwood nie tylko komentuje amerykańską politykę i dzieli się swoją filozofią, ale też przez parę lat był burmistrzem miasta Carmel-by-the-Sea. Sprostał wyzwaniom.
W 2012 roku wystąpił na Narodowej Konwencji Republikanów w Tampie. Przemawiał do pustego krzesła, udając, że siedział na nim ówczesny prezydent, Barack Obama. Wkrótce na łamach Reader’s Digest opublikowano listę stu osób, których Amerykanie darzyli największym zaufaniem. Eastwood zajął wysoką 13. pozycję – ufało mu 56 proc. Amerykanów. Obama zajął miejsce 65., z zaufaniem 45 proc. obywateli. Clint wielokrotnie wskazywany jest jako głos rozsądku, idealny mediator między lewą a prawą stroną.
Eastwood nie ma takiej żądzy władzy, by stawać do walki o urząd prezydenta USA. Nie widzi się jako lidera Wolnego Świata. Amerykanie natomiast chętnie by na niego zagłosowali. Po debacie Trump-Biden, 27 czerwca 2024 roku, znów wspomniano o Eastwoodzie. Mało kto w pierwszej chwili pamięta, że Clint Eastwood ma już 94 lata. Dla wielu pozostaje jednak autorytetem, symbolem indywidualizmu, niezależności i silnego charakteru, wzorem "prawdziwego Amerykanina".
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" mówimy o rewolucji w HBO Max, które zmieniło się w krótkie Max. Ile to kosztuje? Co można oglądać? Przy okazji wspominamy wstrząsające sceny z "Rodu smoka", który wrócił z 2. sezonem. Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: