Polski James Dean i femme fatale. Zbigniew Cybulski zauroczył Marlene Dietrich
Marlene Dietrich to ikona klasycznego kina. Świat padł do jej stóp po premierze niemieckiego dzieła "Błękitny anioł", a legendę utrwaliły hollywoodzkie role kobiet fatalnych, przesiąkniętych tajemnicą i niepowtarzalnym seksapilem. Prywatnie diwa również pozostawała łamaczką męskich (i damskich) serc, wikłając się w biseksualne romanse, które do dziś budzą sensację. Wśród jej kochanków znajdowali się prawdziwi geniusze: Ernest Hemingway, Jean Gabin, Mercedes de Acosta. W 1966 roku względy Marlene zaskarbił sobie legendarny Zbigniew Cybulski.
Spędzili ze sobą zaledwie kilka godzin, ale to wystarczyło, aby między dwójką artystów wytworzyła się niezwykła więź. Wymieniali listy, posyłali sobie upominki, planowali nawet wystąpić we wspólnym filmie. Niestety wszystko pogrzebała przedwczesna i tragiczna śmierć Zbigniewa Cybulskiego, który 8 stycznia 1967 roku próbował wskoczyć do rozpędzającego się pociągu "Odra" odjeżdżającego z Wrocławia do Warszawy.
Sceny, w których wskakiwał do pociągu w ostatniej chwili, Cybulski wielokrotnie odtwarzał na wielkim ekranie m.in. przy okazji produkcji "Salto". Niestety tym razem próba zakończyła się najgorszym z możliwych scenariuszy – jeden z najwybitniejszych aktorów polskiego kina wpadł między wagon i peron, doznając licznych obrażeń wewnętrznych. Po wypadku był przytomny. Aktora przewieziono do szpitala, gdzie mimo godzinnej walki o życie, zmarł około godziny 5.25.
Powodem jego pośpiechu była chęć zdążenia na próbę sztuki "Tajemnica starego domu" Teatru Telewizji. Tadeusz Zaorski żegnał Zbigniewa Cybulskiego słowami: "Kultura polska, a w szczególności sztuka filmowa, poniosły niepowetowaną stratę. Jego śmierć okryła żałobą i pogrążyła w żalu miliony widzów kinowych na różnych kontynentach – tam, gdzie przy jego wydatnym udziale docierała polska sztuka filmowa".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Oczarowana
Niespełna rok przed gwałtowną śmiercią Zbigniew Cybulski spotkał zjawiskową Marlene Dietrich, która przebywała w Polsce po raz drugi. Diwa ekranu i piosenki była entuzjastycznie witana przez Polaków, którzy pamiętali jej sceniczne występy z 1964 roku. Już wtedy miała nadzieję na poznanie Cybulskiego, który zachwycił ją występem w filmie Andrzeja Wajdy "Popiół i diament". Dietrich była zwłaszcza pod wrażeniem kultowej sceny podpalenia kieliszków przez ekranowego Maćka Chełmickiego. Zapamiętała też buntowniczy styl Cybulskiego noszącego wysokie buty, bryczesy i ciemne okulary, które wraz z portretami skomplikowanych antybohaterów oraz intensywnym trybem życia przyniosły mu tytuł "polskiego Jamesa Deana".
Podczas pierwszego pobytu gwiazdy w komunistycznej Polsce nie udało jej się spotkać podziwianego Cybulskiego. Aktor pracował akurat w Szwecji nad filmem "Kochać" Jörna Donnera. Znajomi donosili mu jednak o fascynacji Marleny. Jerzy Janczewski pisał do Zbyszka w lutym 1964 roku: "Drogi Szeryfie! Mówiąc o wydarzeniach ciekawszych: miałem parę rozmów z Marleną Dietrich. Uważa Cię za aktora nr I, a scenę zapalania lampek w Popiele za niepowtarzalną, bardzo chciała Cię spotkać i pogadać – jak wiadomo – wyjść to nie mogło. Byś nie myślał, że to lipa, przeczytaj "Ekran" z 7 lutego".
We wspomnianym numerze "Ekranu" przytaczano natomiast wypowiedź artystki: "Widziałam ich kilka [filmów polskich – przyp. A.K.], ale jednym z moich największych przeżyć filmowych ostatnich lat był bez wątpienia Popiół i diament. To prawdziwe dzieło. W pamięci utkwiła mi szczególnie gra Cybulskiego. Co to za wspaniały aktor!".
Marlene Dietrich w Polsce
W 1966 roku Marlene Dietrich ponownie przebywała w Polsce. Właśnie zakończyła występy w Gdańsku i dotarła na koncert do Wrocławia. Zajmowała pokój 231 z widokiem na operę i plac Wolności w hotelu Monopol. 6 marca Marlene wystąpiła w Hali Ludowej przed 10 tys. fanów. Wśród największych przebojów z jej repertuaru nie zabrakło utworu "Lili Marleen". Polska publiczność była zachwycona nie tylko jej uwodzicielskim wokalem, ale też wciąż nienagannym wizerunkiem. Dopasowana, cielista suknia z rozcięciem na udzie podkreślała jej fenomenalną figurę mimo zbliżających się 65. urodzin gwiazdy.
Wieczorem Marlene zaprosiła towarzyszący jej zespół na kolację. Chwilę po północy miała odjechać pociągiem do Warszawy, ale z niecierpliwością oczekiwała pojawienia się Zbigniewa Cybulskiego. Ponaglana przez sekretarza odrzekła: "Nigdzie nie jadę, czekam na Zbyszka". Ten wcześniej przysłał jej do hotelowego pokoju kwiaty i liścik o treści: "Droga Pani! Robię błędy, gdy piszę po francusku – dlatego piszę po polsku. Jestem niezmiernie szczęśliwy – że mogę Panią tu powitać. To nie jest banał – ale najszczersza prawda. Zbyszek".
Ta noc do innych jest niepodobna
Marek Tomaszewski z duetu fortepianowego Marek i Wacek, który supportował Dietrich, wspominał później pojawienie się Cybulskiego słowami: "Stanął w drzwiach. Miał na sobie pomiętą białą koszulę. W kieszeni spodni flaszkę. Podszedł do naszego stolika. Przywitał się i, podając butelkę Marlenie, powiedział: «Masz, pij» . I wypiła. Z gwinta. Pociągając kilka razy".
Przez kilka wspólnych godzin tańczyli, a Cybulski śpiewał jej do ucha. W prywatnych notatkach Marlene odnaleziono później zapisek: "Kto śpiewał mi ciągle Que tristesse? Zybulski". Nie wylewali za kołnierz, a Dietrich imponowała sztuczka polskiego aktora, który wybijał korek, uderzając w dno butelki. Elżbieta Sieniawska wspominała: "Dla mnie było ewidentne, że interesuje się nim również jako mężczyzną. Opowiadała, że ma taki erotyczny ruch ramion".
Marlene Dietrich wraz z całą ekipą odjeżdżali z Wrocławia o godz. 1.00 w nocy z 6 na 7 marca. Zbigniew Cybulski pojechał z nią na dworzec. Nie mogli się rozstać, byli w siebie zapatrzeni i ciągle rozmawiali o kinie. Aktorka zasugerowała, że chciałaby wystąpić z Cybulskim we wspólnym filmie, choć od "Wyroku w Norymberdze" (1961) nie pojawiała się na ekranie. Zapamiętał te słowa. W końcu pociąg ruszył, a Cybulski wciąż był w środku. Wyskoczył z niego, gdy już całkiem dobrze jechał.
Kilka miesięcy później Zbigniew Cybulski pisał do przyjaciela: "Bardzo polubiliśmy się z Marleną Dietrich, chce robić ze mną film! To byłoby dość ryzykowne i może kabotyńskie i cwaniackie z mojej strony, ale w ogóle o tym i o tym, by zagrała w moim debiucie (chce!). Ani słowa – proszę i tylko Tobie to piszę, bo Cię lubię jeszcze. O miłości pisać nie będę – niebezpiecznie".
Bez happy endu
Przez pewien czas słali do siebie listy i telegramy. Dietrich wysłała Cybulskiemu jego karykaturę z wydatnym podbródkiem i nieodzownymi okularami – tak go zapamiętała. On w zamian przekazał jej lalkę z Cepelii. W jednym z listów pisał do Marlene: "(…) ciągle pamiętam tych zaledwie parę godzin razem spędzonych. (…) Dlaczego tak jest, że niektórzy rozumieją się i kontaktują natychmiast – a drugim we wzajemnym porozumieniu nie pomagają lata wspólnie spędzone i przeżycia? Wydaje się, że jest to sprawa istnienia na jakiejś wspólnej fali, które np. istnieją w aparatach radiowych. Ktoś nadaje i ktoś odbiera dobrze i odwrotnie. Wtedy rodzi się coś więcej niż przyjaźń. Współzależność, konieczność istnienia dla siebie – nieomal organiczna".
Wciąż trzymał się słów Marlene o wspólnym filmie. Przybył do Paryża, gdzie próbował skontaktować się z gwiazdą. Telefon odebrała sekretarka, która obiecała przekazać informację Dietrich. Cybulski przez 10 dni nie wychodził z pokoju hotelowego, nie chcąc przegapić telefonu od Marlene. Jedzenie donosił mu przyjaciel. Aktorka nie zadzwoniła.
Gdy jakiś czas po tym dopytywała o Cybulskiego u wspólnych znajomych, było już za późno. Tragiczny wypadek z 8 stycznia 1967 roku pogrzebał wszelkie nadzieje na spotkanie czy to prywatne, czy to na planie filmowym. "Do dzisiaj prześladuje mnie ta bezsensowna śmierć wielkiego człowieka i wielkiego artysty – wspominała po latach Marlene Dietrich. Nigdy przed nim nie było aktora, który potrafiłby grać bez użycia oczu, i wiem, że nigdy więcej takiego nie będzie. Tym lepiej! Cybulski nie zostanie zapomniany, czego o większości aktorów nie można powiedzieć".
Paula Apanowicz
Literatura:
1. A. Kuźniak, "Marlene", "Marginesy", Warszawa 2023.
2. D. Karaś, "Cybulski. Podwójne salto", Znak, 2016.
3. M. Riva, "Marlene Dietrich. Prawdziwe życie legendy kina", tłum. D. Pomadowska, M. Skowron, N. Wiśniewska, Znak Literanova, Kraków 2021.