Śnieżka w krzywym zwierciadełku
Znakiem rozpoznawczym *Tarsema Singha jest zamiłowania do spektakularnych efektów wizualnych. Pochodzący z Indii amerykański reżyser jest niezwykle świadomy kolorów, kształtów i form, potrafi ubrać w stylowy kostium najrozmaitsze fabuły. W “Celi” (2000) psychoterapeutka Catharine Dean (Jennifer Lopez) wnikała w umysły swoich pacjentów, a nasycony emocjonalny szlak tych podróży wyrażały kontrastowe barwy, niezwykła scenografia i futurystyczne kostiumy. W „Immortals. Bogowie i herosi” (2011) Singh wybrał z kolei paletę kolorystyczną o niskim nasyceniu. Na jej tle postaci zdawały się ulepione z piasku i złota, a szczodrze rozlewana na ekranie krew stawała się starannie wkomponowaną w precyzyjny obraz farbą malarską.*
16.03.2012 12:14
Fantazyjna wizualna i ornamentyka Singha przypomina indyjskie tkaniny, mieniące się niczym świat w szkle kalejdoskopu. Niestety, do tej pory twórcy zdarzało się w ich obfitych fałdach zgubić to, co w filmie najważniejsze: treść.
„Królewna śnieżka” inspirowana jest klasyczną baśnią braci Grimm, jednak scenariusz Melissy Wallack odrzuca tradycyjny, nieco patriarchalny ton oryginału. Śnieżka (Lilly Collins) zakochuje się w księciu (Armie Hammer) od pierwszego wejrzenia, ale uczucie nie czyni z niej pasywnie czekającej na wybawienie mimozy. Zamiast spać w szklanej trumnie bierze sprawy w swoje ręce i sprawnie zarządza szajką karłów-złodziei (nowe, nieco bardziej awangardowe wcielenie słodkich krasnoludków). W tej reinterpretacji bajkowa księżniczka nie gubi optymizmu i delikatności oryginału, dodaje za to do równania spryt, zawadiackość i humor. Jest eteryczna, ale świadoma: w tym związku to raczej książę zmywałby naczynia. Z kolei zła królowa (Julia Roberts) to czarny charakter, jakiego nie powstydziłby się najlepszy kryminał. Jej dusza jest mroczna i śliska jak bagno z horroru, bo – zgodnie z oryginałem - królowa obsesyjnie dba o zewnętrze. Jej próżność, egoizm i
okrucieństwo wydobywają będące kwintesencją Singhowskiej ornamentyki kostiumy Eiko Ishioka. Rozłożyste papuzie suknie, które Tim Burton mógłby chcieć skraść, gdyby planował remake „Alicji w Krainie Czarów”, wyglądają jakby teleportowały się z bardzo pięknego, szalonego snu. Współpracująca z twórcą od początku jego kariery kostiumografka nie będzie jednak cieszyć się z prawie pewnych laurów; Ishioka, autorka kostiumów m.in. do „Drakuli” (1992) niedawno zmarła.
Pod bajkowym płaszczykiem „Śnieżka...” przemyca ważne treści. Udaje jej się jednocześnie uniknąć przy tym mielizn, na jakie często wpadają mainstreamowe produkcje, gdy zaczynają moralizować. Najlepszym przykładem, pokazującym popkulturową wrażliwość twórców jest chyba scena „toalety” Złej Królowej przed balem. To humorystyczna, ale dosadna satyra na, niebaczącą na koszty, pogoń za pięknem. Władczyni jest gotowa wysmarować się ptasimi odchodami, dać obgryźć rybom i pozwolić oślizgłym wijącym robakom zrobić peeling uszu. Podniesiona do rangi fetyszu uroda warta jest dla niej każdych poświęceń, podobnie jak milionów kobiet na całym świecie. Takich finezyjnych odniesień do współczesnej kultury i jej opartych na wykluczeniu schematach jest w filmie więcej.
W „Królewnie śnieżce” reżyser przełamuje ciążące nad nim, niewypowiedziane fatum. Ten film w feerii barw, malarskich pejzaży, efektownych kostiumów i makijaży nie gubi treści. Jest żwawy i radosny, ma świetnie skonstruowane postaci, pełen jest uroczych anegdot. Do tego – co bajkom często umyka – wyrywa się z archaicznej klatki, uwspółcześnia starą jak świat opowieść, osadza ją w teraźniejszych kontekstach i mentalności. Singhowi udało się skomponować obraz, który dzięki swojej radosnej oprawie i optymistycznemu tonowi przemówi do dzieci, które będą nim zachwycone. Jednocześnie nie rozczaruje rodziców. Nawet mimo irytującego dubbingu z łatwością odnajdą w nim drugie, nieco bardziej ironiczne, niekiedy dosadne dno.