Stanisław Tym: gdy się urodziłem, Polska miała Kościół katolicki. Dziś Kościół katolicki ma Polskę
Stanisław Tym to postać na wskroś wyjątkowa. Dekady jego życia wypełnione były niezwykłymi zrządzeniami losu, zbiegami okoliczności i niespodziankami. Trochę jak w "Misiu" – to co złe wychodziło Tymowi na dobre i vice versa. Przez kłótnię z reżyserem dziś mało kto wie, że jest autorem jednego z największych filmowych hitów PRL, zaś kiedy dowiedział się, że ma 3 proc. szans na pokonanie raka, nie poddał się i w efekcie jest z nami do dziś. Kultowy aktor, scenarzysta, satyryk i komentator życia w lipcu skończył 80 lat.
- Tym się nie starzeje, on tylko dojrzewa jak wino – mówił o nim Marek Kondrat. Stanisław Tym dzięki "Misiowi" wciąż zajmuje zaszczytne miejsce w panteonie polskich scenarzystów. Doskonały obserwator rzeczywistości, obdarzony ciętym dowcipem i przenikliwością, pisze o tym, co mu się podoba – i o tym, co go irytuje (jak wtedy gdy zabrał głos w sprawie in vitro). Nie obawia się mówić o kwestiach religijnych i politycznych. Od lat głośno, celnie i zabawnie punktując otaczające nas absurdy.
Pracował w fabryce czekolady i stał na bramce, aż wreszcie postanowił zostać aktorem. Nauki pobierał u samego Romana Wilhelmiego, jednak ze szkoły wyleciał z druzgocącą opinią, że w branży nie ma szans. Ciężko to odchorował, ale potem postanowił udowodnić swoim profesorom, że byli w błędzie.
Niespełniony student
Dzieciństwo miał wyjątkowo niespokojne – gdy wybuchło powstanie, mieszkał w Warszawie; potem wraz z rodziną został wywieziony pod Częstochowę i dopiero po roku udało mu się wrócić do stolicy. Zmuszony do szybkiego dorośnięcia – w wieku 7 lat wylądował w czwartej klasie – maturę zdał już jako 15-latek.
Później planował kształcić się na Politechnice, na Wydziale Chemii, ale wyleciał już po dwóch latach. - Zresztą z każdej uczelni wyrzucali mnie za brak postępów w nauce – przyznawał w "Playboyu".
"Masz piękne włosy"
Po porażce na uczelni Tym poszedł do pracy – padło na fabrykę czekolady. Ale nie miał w zwyczaju się poddawać.
- Szybko wróciłem na Politechnikę, zdałem egzamin wstępny, znów na chemię, z której mnie znów wylali po pierwszym roku – śmiał się w "Playboyu". Potem dostał się jeszcze na Wydział Przetwórstwa Rolnego SGGW, ale na zajęcia chodzić nie chciał.
- Kombinowałem, żeby uciec przed wojskiem. Odebrałem tylko indeks i legitymację, żeby móc jeździć na zniżkowe bilety i więcej się nie pojawiłem – dodawał.
Do pracy w fabryce wracać już nie zamierzał. Dzięki imponującej posturze udało mu się zostać bramkarzem w popularnym warszawskim klubie Stodoła.
Nauka przy piwie
To właśnie wtedy, kiedy stał na bramce w Stodole, dzięki sugestii znajomych, w jego głowie zrodziło się marzenie o aktorstwie.
- Kiedy usłyszeli o tym, że chcę być inżynierem chemikiem, wybuchnęli śmiechem – wspominał. – Jeden ze znajomych powiedział: "Słuchaj, ty zostań lepiej aktorem. Jesteś pięknym, postawnym chłopakiem, masz piękne włosy". I tak zadecydowało się moje życie.
Do egzaminu w szkole aktorskiej Tym przygotowywał się między innymi pod okiem Romana Wilhelmiego. Ale wiele się pod jego kuratelą nie nauczył.
- Romek na pierwszym spotkaniu zapytał, czy mam dziesięć złotych. Miałem. "No to chodź na piwo", powiedział. Szczegółów tych spotkań nie pamiętam – opowiadał przyszły gwiazdor "Misia".
Całe szczęście inni koledzy okazali się znacznie bardziej pomocni - i Tym zdał. Jednak niedługo cieszył się studiami.
"Byłem pewien, że umieram"
- Jan Świderski, który był opiekunem mojego roku powiedział, że egzaminatorzy pomylili się, przyjmując mnie do szkoły teatralnej i wyrzucił w połowie studiów – opowiadał w "Playboyu". - Powiedział, że jestem jeszcze na tyle młody, że sobie poradzę.
Tym ciężko to przeżył. Przyznawał, że wpadł w nerwicę, "był pewien, że umiera" i długo nie mógł się pozbierać. Wreszcie zdołał wziąć się w garść. Dziś przyznaje, że wyszło mu to na dobre.
- Gdyby nie Świderski, nie zostałbym człowiekiem zawodowo piszącym – dodawał. To po klęsce na studiach zaczął pisać skecze, felietony, sztuki teatralne, słuchowiska radiowe, a wreszcie i scenariusze.
Tym wieczorową porą
A aktorem i tak został. Po debiucie w 1959 roku w filmie "Cafe pod Minogą - gdzie zagrał "powstańca w kolejce po zupę" - i odbębnieniu kolejnych epizodów, wreszcie udało mu się zaistnieć w branży.
W 1976 roku otrzymał główną rolę w "Brunecie wieczorową porą" Stanisława Barei, do którego zresztą napisał scenariusz. Niestety po kłótni z reżyserem wycofał się z projektu. Michała Romana zagrał więc Krzysztof Kowalewski.
Zażądał również wycofania swojego nazwiska z czołówki; pod scenariuszem podpisał się pseudonimem „Andrzej Kil”.
"Strasznie go uwodziłam"
Konflikt z Bareją udało się jednak zażegnać i potem panowie chętnie razem współpracowali. Tym stanął nawet po drugiej stronie kamery – został drugim reżyserem „Misia”. Potem pomagał też przy „Rozmowach kontrolowanych” Sylwestra Chęcińskiego. W dodatku w obu filmach pojawił się na ekranie i do obu napisał scenariusz. Samodzielnie na reżyserskim stołku zasiadł dopiero wiele lat później – w 2007 roku, kręcąc "Rysia".
Współpracownicy Tyma nie mogli się go nachwalić – a zwłaszcza kobiety, zauroczone jego charyzmą i uprzejmością. Krystyna Podleska z "Misia" przyznawała, że aktor pomagał jej przygotować się do roli i trochę się w nim zadurzyła.
- Strasznie go uwodziłam, poza rolą, ale on się nie skusił, to bardzo porządny człowiek, zresztą był żonaty – opowiadała w "Show".
Zobacz, jak dziś wygląda miejsce, w którym mieszkała kochanka "Misia":
"Belzebub przesyła słowa zachwytu"
Dla Tyma nie ma świętości. Śmieje się z absurdów rzeczywistości, z polityki czy religii. Kilka lat temu, oburzony "haniebnymi wypowiedziami kościelnych hierarchów" zabrał głos w sprawie in vitro.
- Nie chodzi mi o dogmaty, w które wierzę. To ich sprawa. Ale jakim prawem arcybiskup Andrzej Dzięga oskarża ludzi o popełnianie zbrodni, o bezkarne zabijanie? - pisał w swoim felietonie w "Polityce". - Belzebub przesyła słowa zachwytu. Także dla abp. Hosera za cenny wkład w rozwój genetyki.
Już wcześniej satyryk wypowiadał się na temat Kościoła w mało przychylnych słowach, zirytowany „wciskaniem do głowy opowieści, że pewna kobieta dwa tysiące lat temu urodziła dziecko, choć była dziewicą, bo zapłodnił ją Duch Święty, a potem została wzięta do nieba, gdzie do dziś przebywa żywa, cała, zdrowa i szczęśliwa”.
- Gdy się urodziłem, Polska miała Kościół katolicki. Dziś Kościół katolicki ma Polskę. Kościół zagarnął za dużo władzy i za dużo pieniędzy. Czuje się z tym bardzo dobrze. Ale przecież czułby się lepiej, gdyby to jeszcze pomnażał. Niestety, przyszłość nie rysuje się różowo – komentował.
Choroby Tyma
Tym od dłuższego czasu zmaga się z poważnymi problemami zdrowotnymi. Już jako dziecko był chorowity. Gdy miał dwanaście lat, o mało nie umarł.
- Bolał mnie brzuch, ale się do tego nie przyznawałem. W końcu pogotowie zawiozło mnie z moją mamą do szpitala dziecięcego na Kopernika. Mama wiedziała, że na zapalenie otrzewnej zmarło tam dwóch moich kolegów, więc prosiła Boga, żeby w tym szpitalu nie było miejsc – wspominał w "Polityce". - Miejsc nie było. Uratowała mnie w szpitalu na Solcu penicylina z amerykańskich darów.
Kiedy poszedł na studia, zmagał się z nerwicą – leczył się z niej kilkanaście lat. A potem, gdy się z nią uporał, otrzymał od lekarzy kolejną druzgocącą wiadomość. Rak.
- Nie wiem, co to jest nie dać się, ale wiem, że można. Zachorowałem na raka żołądka. Miałem trzy procent szans na przeżycie – mówił. - Najważniejsze to się nie dać.
Dobre serce Tyma
Nic dziwnego, że po tylu pobytach w szpitalach, zmęczony intensywnością życia, Tym spokoju zaczął szukać na wsi. Wyprowadził się do „głuszy” pod Suwałkami.
- Żałuję, że nie wyniosłem się nad Wigry wcześniej niż trzydzieści lat temu – mówił w "Sztuce życia".
Gdy nie pracuje, zajmuje się zwierzętami. Daje dom porzuconym psom, opiekuje się rannymi czworonogami, dokarmia bezdomne koty.
– Nie jestem megalomanem, ale czuję się odpowiedzialny za wszystko, co mi się przydarza – mówił, dodając, że nie może przejść obojętnie, kiedy widzi cudzą krzywdę.