Thor: Miłość i grom - recenzja wydania Blu‑ray od Galapagos
Uroczo przegięty, campowy, balansujący na granicy mainstreamu i kina klasy B. "Thor: Miłość i grom", który właśnie pojawił się na Blu-rayu i DVD, to rzecz z gatunku "albo kochasz, albo nienawidzisz".
Dla mnie jako żarliwego wyznawcy kultu Taiki Waititiego "Thor: Miłość i grom" to z pewnością jedna z lepszych rzeczy w jego portfolio. Jednak w pełni rozumiem konsternację, a nawet oburzenie niektórych widzów, bo najnowszy film Nowozelandczyka to produkcja najbardziej osobna i odstająca od tego, do czego przyzwyczaił nas Marvel. Niedorzeczna, ostentacyjnie krindżowa i drwiąca z kina superbohaterskiego.
Waititi już dawno wyszedł bowiem założenia, że nie da się z pełną powagą opowiedzieć historii, w której pojawiają się kosmiczni wikingowie, tęcze, latające kozy czy inne bzdury. O tym, że takie podejście sprawdza się znakomicie, mogliśmy się przekonać, oglądając "Thor: Ragnarok". Jednak w "Miłości i gromie" reżyser docisnął pedał do dechy, maksymalizując niedorzeczne poczucie humoru, piętrząc absurdalne pomysły, zderzając ze sobą skrajne konwencje i dając ujście swoim popkulturowym fascynacjom.
Thor: Miłość i grom - oficjalny zwiastun Blu-ray™ i DVD
Co może odrzucać od "Miłości i gromu" to nie tylko campowa estetyka, ale też pretekstowa fabuła, przywodząca na myśl niezbyt skomplikowane historie z kart kolorowych zeszytów lub kina klasy B. Jednak dla Waititiego to tylko niezbędne tło, bo w jego filmie najważniejsze są relacje i emocje. "Miłość i grom" opowiada w gruncie rzeczy o mało zabawnych sprawach, a krzykliwa otoczka tylko podkreśla dramatyczne okoliczności, w jakich się znaleźli bohaterowie.
Mocną stroną filmu jest też bez wątpienia szwarccharakter, popisowo zagrany przez Christiana Bale'a. Jego Gorr to najbardziej ludzki, wyrazisty i najlepiej umotywowany antagonista, jaki do tej pory pojawił się w MCU. Postać do szpiku tragiczna, która z powodzeniem mogłaby istnieć poza trykociarskim uniwersum.
Jeśli chcecie poczytać pogłębioną analizę filmu, to zapraszam was do tekstu mojego redakcyjnego kolegi Kamila Dachnijna. My tymczasem przyjrzymy się, co też przygotowało dla nas Galapagos.
Pod względem dodatków jest na pewno lepiej niż w przypadku "Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni" czy "Doktor Strange w multiwersum obłędu", ale na pewno ciut gorzej porównując do wydania "Thor: Ragnarok". Niemniej materiały są treściwe, a ze względu na osobę reżysera ciekawsze i po prostu zabawniejsze. Co zatem tu mamy?
Przede wszystkim rzeczy poświęcone pracy nad "Miłością i gromem" - dwa minireportaże oraz komentarz Waitiego. Naświetlają one zamysł, jaki stał za nakręceniem filmu zupełnie odstającego od reszty dotychczasowych marvelszczaków, przybliżają aspekty techniczne i kreacje aktorskie - głos zabiera m.in. Natalie Portman opowiadająca o kulisach swojej transformacji w "nabitą" Potężną Thor.
Co do komentarza Waitiego, który jest cudownym gadułą i potrafi zajmująco opowiadać, to dla niektórych przeszkodą w jego pełnym przyswojeniu może okazać się jego nowozelandzki akcent – a przypominam, że nie mamy tu do dyspozycji napisów.
Ponadto dostajemy 7 min scen niewykorzystanych (i nie w pełni ukończonych), które nie trafiły do ostatecznej wersji. Oglądając je, trudno się temu dziwić, ale w kategorii dopowiedzenia/ skeczy sprawdzają się znakomicie. Zwłaszcza scena z początku filmu stylizowana na kino wojenne.
A jeśli jeszcze będzie wam za mało, to zapraszam na Disney+. Na platformie znajdziecie bez mała godzinny, kaloryczny making of "Miłości i gromu". Szkoda, że nie znalazł się on na płycie.
Obraz: 1080p HD 16x9 2.39:1, dźwięk: DTS-HD MAster Audio 7.1 (angielski), DD 5.1 (polski dubbing) napisy: polskie (film + dodatki)
Grzegorz Kłos, dziennikarz Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" zachwycamy się "Wielką wodą" (jak oni to zrobili?!), znęcamy się nad rozczarowującymi "Pierścieniami Władzy" oraz wspominamy najlepsze i najstraszniejsze horrory w historii. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.