"Thor: miłość i grom". Najlepszy Marvel od dawna. Warto było czekać te pięć lat [RECENZJA]

"Thor: miłość i grom" trafi do polskich kin już 8 lipca. Tym razem Marvel może zacierać ręce, bo wypuszcza najlepszy film z przygodami Thora do tej pory. Po raz pierwszy tak dobrze udało się twórcom zachować delikatną równowagę między komedią a powagą.

Christian Bale'a w roli Gorra, złoczyńcy z nowego filmu z Thorem
Christian Bale'a w roli Gorra, złoczyńcy z nowego filmu z Thorem
Źródło zdjęć: © fot. mat. pras.
Kamil Dachnij

Od czasu premiery "Avengers: Koniec gry" z filmami wchodzącymi w skład Marvel Cinematic Universe bywało bardzo różnie. Część z nich wymagała od widzów dużego samozaparcia, by wytrzymać na seansie do końca (przerażająco bezbarwna "Czarna wdowa", nadęte i łzawe "Eternals"). Na szczęście po drodze trafiły się także przyjemne zaskoczenia - przeuroczy "Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni" ładnie czerpał z chińskiego folkloru, by dać pełną polotu rozrywkę, a "Spider-Man: Bez drogi domu" kontynuował dobrą passę Człowieka-pająka z Tomem Hollandem w roli głównej.

Teraz, dwa miesiące po nie do końca udanym, ni to horrorze, ni to dramacie, jakim jest "Doktor Strange w multiwersum obłędu", do kin 8 lipca wkroczy kolejny film z przygodami Thora, najbardziej nonszalanckiego ze wszystkich Avengersów. To z kolei drugi obraz z tym superbohaterem, który nakręcił szalony Nowozelandczyk Taika Waititi. Wcześniejszy, "Thor: Ragnarok" z 2017 r., był sporym zwrotem zarówno fabularnie, jak i wizualnie. Zamiast mroku i pozorowanej głębi dwóch poprzedników, "Thora" i "Thor: Mroczny świat", Waititi zaproponował widzom lekki i kolorowy spektakl, w którym właściwie każda scena zaskakiwała swoją absurdalnością.

ZOBACZ TEŻ: zwiastun "Thor: miłość i grom"

Ten niegłupi skręt w zgrywę i przy tym jedyny słuszny pomysł na postać Thora został bardzo dobrze przyjęty przez krytykę i okazał się finansowo strzałem w dziesiątkę, bo "Ragnarok" zarobił 854 mln dol., czyli o 200 mln dol. więcej niż jego poprzednik. Nic dziwnego, że Marvel chciał, by Waititi nakręcił kolejnego Thora. Przyznam, że fanem "Ragnaroka" nie jestem - choć doceniam pomysł i wykonanie - brakowało mi tam jakiegokolwiek dramatyzmu, a fabuła była trochę zbyt pretekstowa.

Na szczęście "Thor: miłość i grom" to zupełnie inna bestia, bo reżyser z dużą swobodą pożenił w nim dwie zupełnie odmienne tonacje. Z jednej strony pełno w tym filmie charakterystycznego dla Waititiego sytuacyjnego humoru i wizualnych zabaw, ale z drugiej strony to dzieło, które napędza dość emocjonalna historia. To nie tyle przedłużenie "Ragnaroka", co naturalna ewolucja w stronę czegoś odrobinę dojrzalszego.

Po pierwsze, Bóg Piorunów stanął w obliczu wyzwania, z jakim dotąd się nie zetknął - musi odnaleźć wewnętrzny spokój. Jednak nie przyjdzie mu to łatwo, bo na horyzoncie pojawił się Gorr Rzeźnik Bóstw, który za cel postawił sobie wymordowanie wszystkich, tu zero niespodzianek, bogów.

Po drugie, nieoczekiwanie dla Thora do jego misji dołącza Jane Foster, dawna miłość bohatera, która teraz jako Mighty Thor posługuje się magicznym młotem Mjolnirem. Foster skrywa przed Thorem pewną tajemnicę, która będzie miała ogromny wpływ nie tylko na ich relację, ale także na batalię z Gorrem.

Może podobać się w "Thor: miłość i grom" sprawność Waititiego w łączeniu przegiętych scen akcji z momentami wytchnienia, gdzie trzeba pokazać coś więcej niż potężną siłę głównego bohatera. Przykładowo, gdy reżyser robi nam streszczenie związku Thora z Foster, nie czujemy zgrzytu związanego z oglądaniem scen rodem z komedii romantycznej.

To samo można powiedzieć o skądinąd poważniejszych wątkach Foster i Gorra. Szczególnie Gorr, którego świetnie wykreował Christian Bale, to złoczyńca wyjątkowo jak na Marvela złożony. Choć jest w nim pełno bezwzględności, widać, że nie jest to do końca bezduszne monstrum. Waititi z dużym pomysłem pokierował jego postacią, która u niego wygląda, jakby była żywcem wyjęta z horroru: przypomina złowieszczego Nosferatu, w dodatku przywołującego przerażające monstra z cienia.

Mighty Thor (Natalie Portman) i Thor (Chris Hemsworth)
Mighty Thor (Natalie Portman) i Thor (Chris Hemsworth)© fot. mat. pras.

Wymieszanie kilku konwencji, jakie można napotkać w tym filmie, to rzecz jasna nic nowego dla Waititiego. Już w swoich niemarvelowskich filmach udowadniał, że żonglerka gatunkowa to jeden z jego znaków firmowych, ale odnoszę wrażenie, że w przeciwieństwie do "Ragnaroka" tym razem odnalazł złoty środek. Generalnie większość elementów jest tam, gdzie powinny być.

Cieszyć też może, że Waititi wciąż znajduje sposoby, by zaskoczyć nas swoją wyobraźnią. Dobrym przykładem jest początek filmu, gdy zamiast działać zespołowo ze Strażnikami Galaktyki, Thor stwierdza, że najlepiej będzie, jak rozprawi się z wrogiem w pojedynkę. Z każdego kadru wyziera typowa dla Waititiego radość i fantazja - Thor roztrzaskuje wszystko swoim toporem przy dźwiękach "Welcome to the Jungle" Guns N’ Roses. W pewnym momencie widzimy nawet przezabawne nawiązanie do słynnej reklamy ze szpagatem Jeana-Claude Van Damme’a. Takich sekwencji jest więcej.

Gunsi (notabene niedawno koncertowali w Polsce) okazują się zresztą dość istotną częścią filmu, bo słyszymy ich jeszcze kilkukrotnie (głównie utwory z ich arcydzieła - albumu "Appetite For Destruction"). Tu nawet jeden z drugoplanowych bohaterów każe na siebie wołać Axl. Co jak co, ale te wszystkie nawiązania do rocka idealnie pasują do bohatera granego przez Chrisa Hemswortha, który w swoim przerysowanym wyglądzie i zachowaniu sam jest jak bóg metalu. A mnie tylko cieszy, że twórcy kinowi i serialowi na nowo ostatnio zaczęli odkrywać hard rock i metal lat 80. (np. ostatni odcinek "Stranger Things" czy cała ścieżka dźwiękowa "Peacemakera").

"Thor: miłość i grom" udowadnia przede wszystkim jedno - Marvel wciąż jest w stanie robić dobre kino rozrywkowe, na którym można się nie tylko pośmiać, ale i nawet momentami wzruszyć. Rzecz jasna nie uświadczycie tutaj żadnej głębi. To opowieść oparta na prostych schematach, gdzie nikt nie bawi się w psychologizowanie. Waititi nie ustrzegł się typowych dla formuły Marvela stereotypów i mrugnięć w stronę fanów. Ale jednego im za to nie dał - Lokiego. To akurat jest duży plus, bo wreszcie w filmie o Thorze to on sam może grać pierwsze skrzypce.

"Thor: miłość i grom" trafi do polskich kin już 8 lipca.

Kamil Dachnij, dziennikarz Wirtualnej Polski

Słuchasz podcastów? Jeśli tak, spróbuj nowej produkcji WP Kultura o filmach, netfliksach, książkach i telewizji. "Clickbait. Podcast o popkulturze" dostępny jest na Spotify, w Google Podcasts oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach. A co, jeśli nie słuchasz? Po prostu zacznij.

Źródło artykułu:WP Film
marvelthorTaika Waititi
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (23)