"Tiger" w HBO GO. Film, od którego pieką policzki
Powstanie filmu lub serialu o najwybitniejszym golfiście świata było tylko kwestią czasu. Podobnie, jak to było z niedawnym świetnym "Ostatnim tańcem” o Michaelu Jordanie, również i historia Tigera Woodsa musiała trafić na odpowiednich ludzi, na odpowiedni czas. Bardzo na nią czekaliśmy, i nie zawiedliśmy się.
Wyprodukowany przez HBO "Tiger” Matthew Heinemana oraz Matthew Hamacheka to pełen archiwalnych nagrań i rozmów dwuczęściowy dokument, który w minimalnym stopniu przybliża fenomen tego kosmicznego golfisty. W minimalnym, bo tak fascynującego, ale i tak skomplikowanego życia nie da się ująć ani w czterech, ani nawet w dziesięciu godzinach. Chociaż twórcy muszą wybierać, ani przez chwilę nie mamy wrażenia, że coś traktują po macoszemu, skracają z oszczędności miejsca i czasu, ta opowieść widziana z ich perspektywy ani przez chwilę nie traci na spójności, ani na płynności.
Woods nie był może w Polsce nigdy aż tak znany czy uwielbiany, jak wspomniany na wstępie Jordan, być może dlatego, że to obręcz do kosza stanowiła nieodłączny krajobraz miejskich blokowisk, na których po szkole często szwendały się okoliczne dzieciaki. Tymczasem w Ameryce bywały momenty, kiedy te dwie wybitne jednostki stawiane były na piedestale obok siebie, a gdyby mieli okazję siłować się w ramach tego samego sportu – może oglądalibyśmy pojedynki, jakich świat jeszcze nigdy nie widział.
Nie tylko Elliot Page. Osoby transpłciowe w show-biznesie
I Tiger, i Jordan, przeszli dość podobne ścieżki kariery. Zaczynali jako bardzo młodzi amatorzy, w których miłość do sportu zaszczepili rodzice, właściwie głównie ojcowie. Wywodzili się z różnych środowisk, i też z różnymi trudnościami musieli mierzyć się na samym początku. Jordan z brakiem gotówki, natomiast Woods przede wszystkim z charakterem i generalną wizją sportu, który wybrał mu ojciec. Golf niemal zawsze postrzegany był jako elitarna rozrywka bogatych białych starszych panów z przedmieść, którzy uciekając od domowych obowiązków, mogli spotkać się z równie bogatymi znajomymi, poplotkować, nie zmęczyć za bardzo, a na koniec dnia w poczuciu spełnionego obowiązku wrócić do żony i dzieci.
Dla Tigera golf jednak nigdy tak nie wyglądał. Dla przeciętnego kibica, to właśnie on uczynił z tego sportu grę ekscytującą, w której oprócz utrzymania odpowiedniej postawy, doboru kija i wykonania zamachu, chodziło również o spektakularny efekt. Woods potrafił go osiągnąć z zamkniętymi oczami. Dla niego uderzanie w nocy, przy niemal zerowej widoczności, czy zza wysokich szuwarów, nie stanowiło większego problemu. O przyspieszone bicie serca przyprawiał wyjadaczy i młokosów, w równym stopniu młode, naturalne talenty, co doświadczonych mędrców, których zaskakiwał finezją, polotem, werwą w dość statycznej w gruncie rzeczy grze.
Nic dziwnego, że w bardzo szybkim tempie, w ciągu dosłownie kilku lat osiągnął szczyt, o jakim większość z nas nawet nie marzy. Z takimi sukcesami idą jednak w parze liczne pokusy. Do tego wszystkiego Tiger, który zawsze był najlepiej obserwowany i chroniony przez własnego ojca, dopiero kiedy osiągnął pełnoletniość, mógł sobie pozwolić na oddech i poznanie życia poza kloszem. O tym aspekcie życia sław sportu, filmu czy muzyki nie mówi się zbyt często, a najczęściej dopiero wtedy, kiedy dochodzi do jakiegoś soczystego skandalu. Tak też zakończył się pierwszy, najbardziej spektakularny etap kariery Woodsa, kiedy na oczach świata przyznał się do licznych romansów, a także nadużywania alkoholu i narkotyków.
To, co dla wielu byłoby sygnałem ostrzegawczym i momentem opamiętania, dla Tigera miało przede wszystkim wymiar finansowy. Najsłynniejsze marki wycofały się ze współpracy ze sportowcem, a straty udziałowców wszystkich reklamodawców Woodsa przyniosły od 5 do aż 12 miliardów dolarów. On sam zapisał się do kliniki odwykowej i chociaż nie był to koniec problemów osobistych, wydawało się, że zaczyna długą drogę do wyprostowania swojego życia.
Twórcy "Tigera” bardzo rzetelnie podeszli do trudnego zadania pokazania człowieka wielbionego przez tłumy, który w krótkim czasie stał się niemal wrogiem publicznym numer jeden. Zresztą zarówno jeden z reżyserów – Matthew Heineman, jak i producent Alex Gibney doskonale wiedzą, jak pracować nad trudnymi, złożonymi tematami, kiedy nie ma prostych odpowiedzi, ale trzeba umiejętnie zadawać pytania. Pierwszy z nich jest w końcu odpowiedzialny za nominowany do Oscara "W krainie karteli”, drugi – za nagrodzony Oscarem "Kurs do krainy cienia” o realizowanych przez amerykańskich żołnierzy praktykach przesłuchań w Afganistanie. Warto sobie przy okazji oba przypomnieć, by jeszcze bardziej docenić kunszt i powściągliwość, z jakimi obaj twórcy traktują zgromadzony materiał i bohaterów, których przepytują.
Może "Tiger” nie odpowie na wszystkie nurtujące pytania, ale z całą pewnością doskonale przybliży człowieka, fenomen, bóstwo, które w ciągu kilkunastu lat zdołało znaleźć się samotnie na szczycie i boleśnie z niego upaść. A Tiger wciąż nie powiedział ostatniego słowa.