TOP 10: dziennikarze WP wybrali najgorszy film 2016
W 2016 roku na ekrany trafiło mnóstwo tytułów wybitnych i bardzo dobrych, odważnych i pięknych. Jednak kino to również źródło cierpień. Chwile, kiedy spąsowiałą z zażenowania twarz wciskamy w dłonie, parskamy śmiechem lub siarczyście przeklinamy pod nosem. W ciągu ostatnich dwunastu miesięcy niestety mieliśmy ku temu wiele okazji.
Po redakcyjnych dyskusjach, sporach, a nawet kłótniach przedstawiamy wam naszą listę 10 najgorszych obrazów, jakie w ciągu mijającego roku widzieliśmy na ekranach.
Wśród filmów, które dostąpiły tego „zaszczytu”, znalazły się produkcje zarówno polskie jak i zagraniczne. Sprawdźcie, jaki tytuł zajął pierwsze miejsce – akurat w tym przypadku byliśmy zgodni.
Miejsce 10 - „Psy mafii”, reż. John Hillcoat
John Hillcoat, reżyser takich obrazów jak „Droga” czy nagrodzonej w Wenecji „Propozycji”, nakręcił charakterystyczny dla swojej twórczości film pełen przemocy, bezwzględności i strachu. Jego intencje były bardzo czytelne - „Psy mafii” nie miały być tanim widowiskiem na piątkowy wieczór, tylko ciężkim obrazem ludzkich dramatów. Niestety, tym razem mu nie wyszło.
*- Obsada robi wrażenie niestety tylko na papierze. Postacie grane przez czołowych aktorów są w większości przypadków szablonowe i niewzbudzające zainteresowania. Woody Harrelson jest po prostu irytujący, z kolei Aaron Paul gra tego samego, zapłakanego ćpuna, jakiego pamiętamy z późniejszych sezonów „Breaking Bad” *– pisze Jakub Zagalski.
Nasz recenzent zaznacza, że „Psy mafii” nie są kompletną pomyłką, ale to w dalszym ciągu bardzo słaby film poniżej możliwości ludzi zaangażowanych w jego powstanie. Prosty scenariusz mógłby być podstawą do wyjątkowego przedstawienia świata skorumpowanych gliniarzy, tymczasem twórcom zabrakło konsekwencji i pomysłu.
W efekcie otrzymaliśmy film, o którym zapominamy zaraz po wyjściu z kina.
Miejsce 9 - „Legion samobójców”, reż. David Ayer
A miało byś tak pięknie. Plejada gwiazd, najlepsi komiksowi antybohaterowie, a za sterami reżyser świetnej „Furii”. Apetyt dodatkowo rozbudził rewelacyjny zwiastun, w którym Harley Quinn, Joker oraz Deadshot sieją zniszczenie w rytm nieśmiertelnego „Bohemian Rhapsody”. Co więc poszło nie tak?
- "Legion samobójców" jest przede wszystkim fatalnie zmontowany. To film bez rytmu. Twórcy nie mogli się zdecydować, czy kręcą komedię w stylu "Deadpoola" czy poważne kino superbohaterskie. Widać to też w scenariuszu, w którym ukryto w dwa filmy, oba niestety równie bezsensowne - twierdzi Tomasz Pstrągowski, były redaktor naczelny serwisu Komiksomania.pl.
Pstrągowski zwraca również uwagę, że jak na wysokobudżetowe kino o bohaterach władających supermocami, zaskakująco nudne są w "Legionie samobójców" sceny walk.
- Nie jest jednak tak, że to obraz zupełnie nieudany. Początek sprawia niezłe wrażenie, niektórzy aktorzy zagrali poprawnie (Margot Robbie, Viola Davies), a DC Comics przynajmniej szuka własnej ścieżki, a nie kopiuje rozwiązania Marvela. No... i widać postęp w stosunku do "Batman vs Superman" - kwituje krytyk.
Miejsce 8 - „Czerwony kapitan”, reż. Michal Kollar
Informacja, że Maciej Stuhr wystąpi w ekranizacji kultowego słowackiego kryminału, rozgrzały polskich widzów. Niestety, film Kollara rozczarowuje na całej linii. Widzom straconego czasu nie wynagradza finał rodem z „Kryminalnych”: od zbrodni do rozwiązania zagadki w 40 minut.
*- Sceny akcji, jeśli już są, polegają bardziej na montażu niż wyczynach aktorów czy kaskaderów. Skutkiem tego sami musimy uwierzyć w możliwości głównego bohatera. Mnie to się nie podobało *– pisze Michał Nowak.
*- W wielu scenach trzeba się domyślać, kim jest rozmówca głównego bohatera i jakie ma znaczenia dla fabuły. Gdyby film „trzymał” napięcie od pierwszych minut, wszystko, co wydaje się niejasne, widz starałby sobie uzasadnić. Niestety, „Kapitan” nie angażuje emocjonalnie, a co za tym idzie, rozszyfrowanie dialogów zwyczajnie męczy * - dodaje Nowak
W „Czerwonym kapitanie” problemem okazał się także polski dubbing, sprawiający, że całość brzmi po prostu sztucznie. Jeśli więc chcecie zobaczyć młodego Stuhra w roli detektywa, z całego serca polecamy „Belfera”.
Miejsce 7 - „Dzień Niepodległości: Odrodzenie”, reż. Roland Emmerich
Najjaśniejszym punktem filmu Emmericha są kreacje niezawodnego duetu Jeff Goldblum-Judd Hirsch. Cała reszta to niestety przewidywalna i efekciarska powtórka z rozrywki, obfitująca w fabularne mielizny oraz patos w ilościach trudnych do przełknięcia.
- Choć reżyser i sekundujący mu zastęp scenarzystów próbują odwrócić uwagę widza, to nie ulega wątpliwości, że film poza kilkoma kosmetycznymi zmianami jest fabularną kalką swojego poprzednika. Nie zmienią tego ani towarzysząca starym wygom małoletnia obsada, ani moc obliczeniowa współczesnych komputerów generujących skądinąd imponujące efekty specjalne – pisze Grzegorz Kłos.
Zagadką pozostaje fakt, czemu reżyser wyszedł z założenia, że uda mu się powtórzyć sukces z 1996 roku, zupełnie ignorując gusta współczesnego widza oraz wszystko, co zaszło w tym biznesie w ciągu ostatnich 20 lat. Bezrefleksyjny skok na kasę? Naiwna wiara w siłę nostalgii? Cokolwiek kierowało Emmerichem, efekt końcowy okazał się mizerny.
Miejsce 6 - „Historia Roja”, reż. Jerzy Zalewski
- Paradoksem jest, że film, który miał być hołdem dla żołnierzy „wyklętych”, walczących z komunistami, sam posługuje się tanią propagandą, stosowaną przez reżimowych stalinowskich reżyserów – pisze Łukasz Knap.
„Historię Roja” zaplanowano jako artystyczny stempel nowego kina narodowego, które „wstaje z kolan” i przywraca pamięć zapomnianym bohaterom. Ale nic, włącznie z obecnością prezydenta na uroczystej premierze i patronatem TVP, nie zmaże faktu, że dramat Jerzego Zalewskiego jest zwyczajnym bublem.
Miejsce 5 - „Gejsza”, reż. Radosław Markiewicz
„Gejsza” miała być polskim odpowiednikiem „Drive”, ale wyszła z tego ni mniej, ni więcej podróbka amerykańskiego filmu klasy B. Nie pomogli ani Marta Żmuda-Trzebiatowska, ani Marian Dziędziel.
*- Pełno tu inspiracji najprzedniejszym światowym kinem, ale w niedoinwestowanej produkcji przybierają one formę karykaturalnych scenek z mafijnymi bossami w burdelu na prowincji *– wzdycha Łukasz Knap.
Widać w filmie Radosława Markiewicza dużo dobrych chęci, ale jak wiemy, dobrymi chęciami piekło wybrukowano.
Miejsce 4 - „Ben-Hur”, reż. Timur Bekmambetov
*- To klasyczny, nikomu niepotrzebny remake. Razi i słabe aktorstwo, i nieudolne, przeszarżowane efekty CGI. Wyścig rydwanów wypada gorzej niż w oryginale z 1959 roku, gdzie twórcy mający ogromne ograniczenia, wyczarowali o wiele bardziej emocjonujące widowisko niż współcześni filmowcy, którzy mają do dyspozycji zastęp speców od efektów specjalnych *– tłumaczy Jakub Zagalski.
Długo przez premierą "Ben-Hura" redaktorzy „The Hollywood Reporter” przewidywali, że film Timura Bekmambetova (m.in. „Straż nocna”, „Abraham Lincoln: Łowca wampirów 3D”) okaże się artystyczną i finansową klapą. I nie pomylili się. „Ben-Hur” zarobił marne 26 mln dolarów, przy niemal czterokrotnie większym budżecie, zebrał przy tym miażdżące recenzje.
Miejsce 3 - „Sługi boże”, reż. Mariusz Gawryś
Solidna obsada - m.in. Bartłomiej Topa i Henryk Talar – mocna scena erotyczna z Małgorzatą Foremniak oraz architektura Wrocławia nie są w stanie zrekompensować czasu, jaki zmarnowaliśmy na oglądanie kryminału Mariusza Gawrysia.
-* Oglądanie „Sług bożych” przypomina czytanie książki, z której ktoś powyrywał część kartek. Jednak o ile fabularne niekonsekwencje, oderwane od siebie sceny i urwane wątki można jeszcze zrzucić na karb złych decyzji montażowych (przewidziane są trzy odcinki serialu, więc zadanie na pewno nie było łatwe), o tyle koncertowa fuszerka, jaką odstawił duet scenarzystów, jest nie do obronienia* – pisze Grzegorz Kłos w recenzji zatytułowanej „Za jakie grzechy?”.
W „Sługach bożych” zawiodło wszystko – począwszy od intrygi, która w konsekwencji okazuje się banalna i rozczarowująca, a skończywszy na sztampowych postaciach i drewnianych dialogach. Budowaną z mozołem namiastkę napięcia, będącego przecież fundamentem historii kryminalnej, raz po raz burzy zupełnie nieintencjonalny humor.
Miejsce 2 - „Warcraft: Początek”, reż. Duncan Jones
Temat wdzięczny, reżyser utalentowany, budżet ogromny (160 mln dolarów). Co mogło pójść nie tak?
*- Widziałem wszystkie ekranizacje gier wideo w reżyserii Uwe Bolla, płakałem nad Michaelem Keatonem w „Need for Speed” i trzy razy podchodziłem do „Maksa Payne’a” Johna Moore’a. Ale żaden z tych filmów nie obraził mnie tak, jak „Warcraft: Początek”. Sztuczność wyzierająca z bohaterów, gry aktorskiej i wszechobecnego CGI jest porażająca. Więcej życia mają filmowe przerywniki w grze Blizzarda niż film Duncana Jonesa, który ewidentnie nie udźwignął tak wielkiej produkcji *– pisze Grzegorz Kłos.
Miejsce 1 - „Smoleńsk”, reż. Antoni Krauze
Tym sposobem dotarliśmy do miejsca pierwszego, które nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem. Tak o ostatnim filmie Antoniego Krauzego pisał na gorąco po premierze Łukasz Knap:
- Zwiastun "Smoleńska" zapowiadał, że prawda o katastrofie nas przerazi, ale przychodzi czas zderzenia dzieła z prawdą ekranu, a ta dla filmu Antoniego Krauzego jest miażdżąca. Otrzymaliśmy nieudolne propagandowe kino, wpisujące się w zamówienie polityczne, obliczone na cyniczne wykorzystanie tragedii do legitymizacji paranoicznej wizji świata - tłumaczy krytyk WP.
*- Najbardziej niewybaczalnym grzechem "Smoleńska" są rozwleczony jak kiepska telenowela scenariusz, operująca trzema minami Beata Fido i niezdarny montaż. Przykro stwierdzić, że wyczekiwany dramat o traumie narodowej jest artystyczną katastrofą *– dodaje Knap.
Czy zgadzacie się z naszymi typami? A może macie inne propozycje? Zachęcamy do dzielenia się swoimi listami w komentarzach.