"Ukryte działania": film zrobiony pod Oscary [RECENZJA]

Historia Ameryki pełna jest fascynujących wydarzeń i postaci, o które często i chętnie upomina się kino. W zależności od aktualnie obowiązującej mody, dekonstrukcji podlegają mężowie stanu („Lincoln”, „J. Edgar Hoover”), bojownicy o wolność i równość (Martin Luther King w „Selmie”), ale też zwykli ludzie wykazujący się wybitnymi umiejętnościami w niezwykłych okolicznościach (niedawny „Sully” Clinta Eastwooda czy „McImperium” Hancocka). Do tej ostatniej grupy należą także „Ukryte działania”, opowiadające historię kilku czarnoskórych matematyczek, dzięki którym m.in. powiodły się misje Apollo 11 i Apollo 13.

"Ukryte działania": film zrobiony pod Oscary  [RECENZJA]
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe

Z perspektywy amerykańskiego kina rozrywkowego to opowieść wymarzona. Głównymi bohaterkami filmu są wybitnie uzdolnione trzy kobiety w różnym wieku (w tych rolach Taraji P. Henson, Octavia Spencer, Janelle Monáe), które jednak urodziły się w złym kraju i złym czasie. Mamy lata 60. XX wieku, apogeum walki o równouprawnienie czarnoskórych Amerykanów, którzy wciąż jeszcze muszą korzystać z tylnych siedzeń w publicznych autobusach, osobnych wejść do sklepów i budynków użyteczności publicznej, innych łazienek. Z powodu segregacji mają ograniczony dostęp do opieki medycznej czy edukacji, a nic nie zapowiada rychłej zmiany tej trudnej sytuacji. Czasy rasowych podziałów w Ameryce i protestów przeciwko takiemu stanowi rzeczy to także utrwalanie się powojennego status quo i wyścig z Sowietami o dominację w kosmosie, z pierwszymi próbami wypraw na księżyc włącznie. Jak się okazało, rywalizacji nie da się wygrać mając do dyspozycji jedynie białych naukowców (do tego zwykle mężczyzn). „Ukryte działania” to więc hollywoodzka wersja wydarzeń, które doprowadziły do udanych startów rakiet kosmicznych. Za próbami tymi stały bowiem kobiety, które wbrew obowiązującym regułom i przypisanym społecznym rolom postanowiły zawalczyć o swoje miejsce w podzielonym amerykańskim społeczeństwie. Ich walka i ostateczne zwycięstwo (przynajmniej w filmowej wersji) były co najmniej tak spektakularne, jak sama rywalizacja o dominację w przestworzach, choć aż do tej pory ich nazwiska znane były jedynie garstce.

Walorów „Ukrytych działań” nie można oceniać wyłącznie pod względem artystycznym. Premiera zbiegła się przecież w czasie z objęciem stanowiska przez nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Aktorki filmu (szczególnie Taraji P. Henson, wcielająca się w postać Katherine Johnson) wielokrotnie podkreślały swoje polityczne sympatie i nie ukrywały, że taki obraz w tym czasie to nie przypadek czy chłodna kalkulacja. To raczej kolejne świadectwo zła, które segregacja wyrządziła Ameryce i przypomnienie, jak bardzo groźne są społeczne podziały w zależności od pochodzenia, rasy czy statusu.

Czytając „Ukryte działania” z tej perspektywy należy stwierdzić, że historyczno-społeczny przekaz filmu Teda Melfiego jest rzeczywiście niezwykle wyraźny. Doskonale pokazuje, nad czym Amerykanom udało się zapanować i do czego nie wolno wrócić. Poza jednak warstwą polityczną, która jest tu wyjątkowo ważna i solidnie, choć skrótowo przedstawiona, na najwyższe uznanie zasługują aktorki wcielające się w główne bohaterki. Każda z nich jest inna, każda wybitna. Subtelna i delikatna, kiedy można, silna i odważna, kiedy trzeba. Ich występy są najlepszymi dowodami na to, że czasem warto byłoby przyznać Oscara zbiorowego.

Obraz
© Materiały prasowe | 20th Century Fox

Pewnie można by też co nieco „Ukrytym działaniom” zarzucić. A to, że wieloletnią walkę o równouprawnienie twórcy sprowadzają w gruncie rzeczy do korzystania z toalety, a to, że wiele elementów narracji przedstawionych jest w sposób zanadto uproszczony i cukierkowy. To jednak film hollywoodzki, nie ma się więc co łudzić, że w ciągu dwóch godzin dotrzemy do istoty rzeczywistego znaczenia i wpływu segregacji. Trzeba jednak przyznać, że ogląda się go świetnie. Dla tych kobiet, dla ich walki, dla powodzenia kosmicznych misji. Film Melfiego opowiedziany jest z biglem, odpowiednio zniuansowany, z idealnymi proporcjami humoru i życiowego dramatu. Inspirujący i ciepły. A że zrobiony „pod Oscary”? Takich efektów ubocznych chyba każdy by sobie życzył.

Ocena: 7/10
Magdalena Maksimiuk
Obraz
© Materiały prasowe
Źródło artykułu:WP Film
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (15)