"Uprawia rodzaj prowokacji, którą lubię, choć sam jej unikam". Zamachowski bez ogródek o Pasikowskim
W kinach "Pitbull. Ostatni pies" w reżyserii Władysława Pasikowskiego, który uchodzi za największego twardziela polskiego kina. Jaki jest naprawdę? Zapytaliśmy o to Zbigniewa Zamachowskiego, współpracującego z nim dwie dekady. Mówi o nim: "wrażliwiec, chyba łatwo go zranić".
Łukasz Knap: Współpracuje pan z Władysławem Pasikowskim już dwadzieścia lat. Jakim jest reżyserem?
Zbigniew Zamachowski: Bardzo powściągliwym. Daje aktorowi wolność i zaufanie. Po uzgodnieniu z nim tego, co chce osiągnąć, praca idzie szybko, co jest ważne dziś, kiedy każda minuta na planie kosztuje fortunę. Bardzo lubię, że jest konkretny.
Czy na przestrzeni tych lat zauważył pan jakąś zmianę w jego podejściu do pracy?
Trudno odpowiedzieć mi na to pytanie. Bardzo lubię Władzia, mam nadzieję, że z wzajemnością. Pracowaliśmy cztery razy, wiemy, czego możemy od siebie oczekiwać i to się nie zmieniło od pierwszego spotkania na planie “Demonów wojny według Goi” po ostatniego “Pitbulla”.
Pasikowski jest najwyższym polskim reżyserem, mierzącym ponad dwa metry wzrostu...
... nie bałbym się nawet określenia “największy reżyser polski” (śmiech). Ale zastrzegam, że nie wyciągnę z kapelusza anegdot na temat jego wzrostu. Przy swojej posturze Władek jest reżyserem bardzo schowanym. To typ wrażliwca, którego chyba łatwo zranić. Instrukcja obsługi Władka jest bardzo skomplikowana.
Pamięta pan pierwsze spotkanie z nim?
To musiało być naprawdę bardzo dawno temu. Pamiętam za to jak Władek i Boguś (Linda - przyp. red.) odbierali nagrodę za “Psy”. Wyszli na scenę trzymając kieliszki z szampanem. To był rodzaj dezynwoltury na granicy dobrego smaku. Było w tym coś fajnego, rodzaj prowokacji, którą lubię, chociaż sam jej unikam. Lubię u ludzi zachowania przełamujące konwenanse. Na premierze “Pitbulla” Władek był tak miły, że zaspoilerował mi, że widzi mnie w swoim kolejnym filmie, z czego bardzo się cieszę. Lubię z nim pracować.
Nie bał się pan, że kręcąc “Pitbulla” Władysław Pasikowski wejdzie w buty Patryka Vegi?
Nie mam tego typu lęków. Jestem zawodowcem i gdy ktoś proponuje mi projekt, który wydaje mi się wartościowy, to wchodzę w niego bez żadnych obaw.
Nie wydaje się panu, że porównania Pasikowskiego do Vegi są krzywdzące?
Powiedziałbym, że są nie tyle krzywdzące, ile bezzasadne. Ktoś powierzył Władkowi reżyserowanie “Pitbulla”, a on to zrobił dobrze i na pewno inaczej niż Patryk Vega.
Ogląda pan ostatnie filmy Vegi?
“Botoksu” nie widziałem ze względu na bardzo negatywne opinie moich przyjaciół. Być może sam powinienem wyrobić sobie zdanie, ale moje zaufane grono wypowiadało się o nim niepochlebnie. Stwierdziłem więc, że daruję sobie te dwie godziny i wykorzystam je na lekturę książki. Widziałem za to “Kobiety mafii” i byłem pod wrażeniem warsztatu Patryka Vegi i roboty aktorskiej. Sądzę, że to dobrze zrealizowany film, tyle że to nie moja bajka. Jeśli miałbym się za czymś opowiadać, to wolę filmy zrobione ręką Władka, które są subtelniejsze. Nie są tak werystyczne jak “Kobiety mafii”. Może jestem za stary, ale taka liczba scen przemocy mnie razi.
“Pitbull. Ostatni pies” nie jest tak brutalny?
Zdecydowanie nie. Po “Pitbullu” widz może spodziewać się dobrego kina akcji z wartką fabułą, świetnymi rolami i scenariuszem, który nie nadużywa tego, w co były wyposażone pierwsze filmy Władka, czyli przemocy i brutalnego języka. Odszedł od dosłownego pokazywania przemocy, za co bardzo go cenię, bo nauczył się opowiadać innymi środkami. Zamiast oglądać gwałt, widz dowiaduje się o nim z opowieści bohaterki. Lubię kino, które odwołuje się do wyobraźni, ale to oczywiście kwestia gustu, nie ośmieliłbym się powiedzieć, co jest lepsze lub gorsze, kino Pasikowskiego czy Vegi, chociaż ja oczywiście wolę to pierwsze.