Obraz zaczyna się jak klasyczny "czarny film". On jest przystojnym stróżem prawa (Denzel Washington), ona pociągającą kobietą w potrzebie (Sanaa Lathan). Ją bije mąż (Dean Cain), on właśnie rozstaje się ze swoją żoną (Eva Mendes).
Gdy policjant dowiaduje się, że kobieta ma raka, postanawia złamać prawo i zdobyć dla niej pieniądze na kosztowną kurację w Szwajcarii. Nie musi ich daleko szukać, w policyjnym depozycie znajduje się bowiem łup odebrany przemytnikom narkotyków. Jak to bywa w takich obrazach, ona okazuje się niezbyt uczciwa i ucieka z pieniędzmi, pozorując przy okazji swoją śmierć. Wszystkie ślady wskazują na to, że mordercą był nasz przystojniak. Bohater będzie musiał poradzić sobie z podejrzeniami policjantki prowadzącej śledztwo, która - tak się składa - jest także jego żoną.
Choć uczucia bohatera mają kluczowe znaczenie dla intrygi, reżyser Carl Franklin na szczęście nie popada w zbędny sentymentalizm, ani tanią psychologię. Liczy się akcja, a ta płynie szybko. Aktorzy pierwszoplanowi trzymają poziom. Prawdziwą perełką obsady jest natomiast John Billingsley, który wciela się w przyjaciela i pomocnika głównego bohatera. Po jego postaci widać dbałość, z jaką reżyser koncentruje się na drugim planie, dzięki czemu ten wyścig z czasem przypomina dobrze naoliwioną maszynę.
Zresztą nie mogło być inaczej. Franklin i Washington mają już bowiem za sobą romans z "czarnym kinem". W 1995 roku wspólnie zrealizowali "W bagnie Los Angeles". Odnieśli wtedy sukces, odniosą i teraz.