Z dużej chmury mały deszcz. Widzieliśmy pierwszy odcinek serialu "Botoks"
Slogan reklamowy obiecuje, że jeżeli film tobą wstrząsnął, serial wbije cię w fotel. Pierwszy odcinek jednak nie wbija, choć fani "Botoksu" z pewnością znajdą tu coś dla siebie.
Patryk Vega jako twórca opanował do perfekcji trzy umiejętności: dostarczanie rozrywki dla mas, dzielenie widowni na dwa skrajne obozy i monetyzowanie sukcesu (oferowanie produktu, który na siebie zarobi) wcześniejszych projektów. W tym ostatnim kontekście przełożenie "Botoksu" na język serialu nie powinno nikogo dziwić. Drugi najchętniej oglądany film 2017 r. (ponad 2,3 mln widzów – lepsze były tylko "Listy do M. 3") wzbudził ogromne kontrowersje i był na językach wszystkich. Jedni widzieli w "Botoksie" szkodliwą społecznie szmirę, inni ważny głos filmowca, który pokazał prawdziwe oblicze polskiej służby zdrowia. Zwolennicy obu teorii nigdy nie dojdą do porozumienia, ale jedno się zgadza – pieniądze.
Serialowa wersja hitu, nakręcona dla platformy Showmax, jako samodzielny twór nie ma wielkiej siły przebicia. Choć pierwszy epizod, który zadebiutował pod koniec stycznia, i pełnometrażowy "Botoks" mają wspólny mianownik i podobny cel. W centrum zainteresowania Vegi pozostaje ukazanie mrocznego oblicza polskiej służby zdrowia przez pryzmat całego wachlarza bohaterów. Wszystko pokazane w szorstki i bezkompromisowy sposób. Parafrazując jednego z bohaterów – jak w prawdziwym życiu.
Pierwszy odcinek skupia się na historii Marka (Sebastian Fabijański), transseksualnej pielęgniarki oraz Danieli (Olga Bołądź) i jej brata Darka (Tomasz Oświeciński), którzy z alkoholików bez pespektyw stali się ratownikami medycznymi. Oba wątki mają w założeniu szokować, bawić i dawać do myślenia. Wybuchowa mieszanka charakterystyczna dla filmów Vegi zaczyna się od sceny z kilkuletnią dziewczynką, która klnie jak szewc, i to otwarcie wydaje się być najbardziej szokujące w całym 43-minutowym epizodzie. Później oczywiście nie brakuje rzucania mięsem, aktów przemocy (również seksualnej) czy podejmowania trudnych tematów. Nie podpiszę się jednak pod stwierdzeniem, że serial wbija w fotel.
Vega jest konserwatystą i ze świecą szukać pomysłów czy rozwiązań, których nie widzieliśmy w jego wcześniejszych produkcjach. Chlubnym wyjątkiem jest dobre udźwiękowienie – oglądając oba "Pitbulle" z 2016 r. wielokrotnie miałem ochotę włączyć napisy, bo kwestie wypowiadane przez aktorów bywały niezrozumiałym bełkotem. Dobrze, że twórcy wyciągnęli odpowiednie wnioski i poprawili ten aspekt w serialu. Cała reszta pozostaje praktycznie bez zmian. Oświeciński jak zwykle gra napakowanego przygłupa, któremu czasami uda się rzucić zabawną kwestię. Choć wiele scen z jego udziałem bardziej żenuje niż bawi czy szokuje. Bołądź stara się jak może, by nadać jakieś znaczenie swojej bohaterce, ale naiwne zamaskowanie figury aktorki w połączeniu z recytowanymi kwestiami czyni z Danieli postać groteskową.
Najjaśniej w tym zestawieniu błyszczy Fabijański w roli Marka. Vega chciał w nim/niej pokazać problem tożsamości seksualnej i związaną z tym opresję społeczną. Aktor wszedł w trudną rolę i jest zdecydowanie mniej groteskowy niż duet Bołądź-Oświeciński, co nie znaczy, że jest w pełni przekonujący. Po części wynika to z kilku wyjątkowo sztucznych dialogów (np. scena w restauracji), które skutecznie psują nastrój.
Po pierwszym odcinku "Botoksu" widać wyraźnie, że Vega chciał obrać nieco inny kierunek niż w pełnym metrażu. Przedstawienie pewnych niemoralnych praktyk w polskiej służbie zdrowia jest w dalszym ciągu kluczowe dla całej opowieści, ale o wiele ważniejsze wydaje się przedstawienie ludzkiego oblicza bohaterów znanych z filmu. W efekcie otrzymaliśmy wulgarną, miejscami zabawną, groteskową historię, w której Vega zabiera głos w ważnych kwestiach tak, jak tylko on potrafi. Fani "Botoksu" z pewnością będą chcieli zobaczyć znanych bohaterów w nowych, bolesnych sytuacjach. Ktoś, kto wieszał psy na filmie i nie znosi stylu tego reżysera, powinien omijać serial szerokim łukiem.