Obłęd, totalny obłęd! Nicolas Cage jako facet, który uciekł z piekła. Amber Heard w roli seksownej kelnerki z przydrożnej speluny. Warczący silnik Dodge’a Chargera. Kult Szatana. Teksas. 3D. Karkołomność filmu Patricka Lussiera dość niespodziewanie działa na jego korzyść. Beztroska, z jaką przetwarza się tu ścinki trzecioligowej gatunkowości, czyni z „Piekielnej zemsty” bezpretensjonalną jazdę bez trzymanki. Oto film, w którym Nicolas Cage nie musi udawać. Ten scenariusz napisano specjalnie dla niego. Jest zabijaką, psem na baby, uwiecznionym w kadrze tandeciarzem, za plecami którego wiecznie coś eksploduje.
Gdy w jednej ze scen, Cage doprowadza do orgazmu świeżo poznaną w barze kobietę (tak, tak, żadna mu się nie oprze!), a jednocześnie… pociąga z butelki solidną whisky i zabija około tuzina facetów, wiemy, że jest w swoim żywiole. Cage to człowiek zemsty, zwierzę, które czeka, by spuścić je ze smyczy. W „Piekielnej zemście” nie obowiązują go żadne reguły. Lussier nie stara się ciągnąć Cage’a w dół. Jeśli jego żart jest kiepski, to dlatego, że taki miał być. Jeśli ktoś go zastrzeli, zaraz zmartwychwstanie. Każdy krok Cage’a odbija się tu echem jego przesiąkniętej maczyzmem zajebistości. Tak właśnie, zajebistości. Nie ma lepszego słowa.
„Piekielna zemsta” to 104 minuty adrenaliny, której nie powstydziliby się najwięksi mistrzowie b-klasy: Robert Rodriguez, John Carpenter czy nawet Tony Scott (gdyby tylko był odrobinę bardziej skrzywiony). Jest tu wszystko czego oczekiwać można od tego typu kina: przemoc, seks i amerykańskie zadupie. Film kręcono w Luizjanie, w samym sercu Południa, kolebce zaściankowego szowinizmu i chrystusowej bojaźni, więc na ekranie nie brak ani zabobonu, ani prymitywnej energii. Głowy eksplodują, piersi falują, auta spadają z mostów, a po wszystkim Cage nonszalancko wypija zimny browar z zakrwawionego czerepu swojego przeciwnika.
Całości zdecydowanie jednak zabrakło kropki nad i, jaką miała choćby „Pirania 3D”. Czego dokładnie? Trudno powiedzieć. Lussier, autor kilku żenujących remake’ów i sequeli (często w wersji straight-to-video), wznosi się tu na wyżyny swoich możliwości, ale własnych ograniczeń nie jest w stanie przeskoczyć. Czegoś zabrakło. Rzemiosła? Spontanu? Jazdy po bandzie? (Nie)konsekwencji? Wydaje się, że każdy ze wspomnianych akapit wcześniej wirtuozów, znałby odpowiedź na to pytanie.