Życie go nie oszczędzało. Teraz Zdzisław Wardejn ma szansę wrócić na ekrany
21.04.2018 | aktual.: 23.04.2018 09:21
Ilona Łepkowska wyznała, że scenariusz jest już gotowy i prowadzi teraz rozmowy z producentami. Ekipa aktorska wyraziła zainteresowanie projektem i na ekranie najprawdopodobniej znów zobaczymy Grażynę Błęcką-Kolską (filmową Kasię), Katarzynę Łaniewską (mamę Kasi), Ewę Kasprzyk (Barbarę Wolańską) oraz Zdzisława Wardejna, który ponownie wcieli się w docenta Mariana Wolańskiego.
Wardejn wspominał w "Filmie", że przed laty przyjął ten angaż, bo był dla niego miłą odmianą - zazwyczaj reżyserzy obsadzali go w rolach postaci negatywnych - a także ze względu na dzieci.
- Pomyślałem sobie, że po obejrzeniu tego filmu może chociaż przez chwilę pomyślą o swoim wiecznie zapracowanym, zaganianym ojcu…
Niewiele osób wie, że aktora, tak chętnie przyjmującego role komediowe, spotkało w życiu wiele nieszczęść. Zobaczcie naszą galerię.
Aktor z lenistwa
Żartował, że aktorem został z lenistwa, gdyż jako młody chłopak nie znosił wczesnego wstawania i nie przepadał za ciężką fizyczną pracą.
- Chodziłem do Technikum Energetycznego. Wstawałem codziennie na szóstą rano. Perspektywa zrywania się tak codziennie przez całe życie przerażała mnie – opowiadał w wywiadzie na stronie Telewizji Polskiej. - Ciągle rozmyślałem, jakby tu znaleźć jakieś lżejsze zajęcie. Tak się złożyło, że w naszej szkole było kółko teatralne. Teatrem wtedy się nie interesowałem, ale kiedy nauczyciel ogłosił nabór do kółka, zgłosiłem się. Zacząłem występować i zyskałem w szkole sporą popularność. Pod koniec technikum grałem już w półzawodowym teatrze.
Wstyd w rodzinie
Początkowo Wardejn bał się, że do aktorstwa się nie nadaje - ale szybko okazało się, że ma do tego prawdziwy talent i predyspozycje; nauczyciele nie mogli się go nachwalić, a koledzy zaczęli patrzeć na niego z uznaniem.
- Pamiętam, że zagrałem epizod i zobaczyłem, że koledzy pozytywnie zareagowali na moją grę. Spodobała mi się ta reakcja. Bardzo szybko chciałem czegoś więcej – wspominał w magazynie "Świat i Ludzie".
To dodało mu skrzydeł, toteż po maturze poszedł do szkoły teatralnej, którą ukończył w 1961 roku. Przyznawał jednak, że kiedy powiedział mamie o swoich planach, była załamana.
- Gdy oznajmiłem jej, że będę aktorem powiedziała: „Boże! Jaki wstyd w rodzinie”. Zastanawiała się jak wyjaśni to wszystko krewnym – śmiał się.
Został uznany za zmarłego
Jego ojciec został zamordowany przez Niemców, on sam często uciekał z domu, dwa lata spędził w więzieniu.
Jednym z najtrudniejszych przeżyć był to, że w pewnym momencie został uznany za zmarłego. Gdy w czerwcu 1956 roku w stolicy Wielkopolski doszło do buntu robotników przeciwko władzy komunistycznej, aktor, który przebywał akurat w pobliżu, trafił za kratki. Z więzienia wyszedł dopiero po trzech dniach. Tymczasem jego matka, zaniepokojona nieobecnością Zdzisława, zaczęła szukać go w szpitalach i kostnicach. W jednej z nich omyłkowo zidentyfikowała jedynaka.
- Był to młody chłopak z postrzałem głowy. Twarz miał owiniętą bandażem. Niemniej miał takie same jak ja znamiona, wzrost - opowiadał aktor.
Na zorganizowany wkrótce pogrzeb zaproszona została cała rodzina.
- Ja po pogrzebie przyszedłem do domu. To było traumatyczne wydarzenie. Własny akt zgonu na stole - dodał. Dopiero dwa miesiące później aktor znów został wpisany do ewidencji.
- Wtedy bowiem unieważniono mój akt zgonu. Można powiedzieć, że przez dwa miesiące nie żyłem - powiedział.
Niestety, jego świat runął ponownie, gdy spowodował wypadek, w którym zginęły dwie osoby.
- W ostatnim słowie powiedziałem w sądzie, że proszę o najwyższy wymiar kary. Bo nie chciałem już żyć - wyznał.
Doceniony w Holandii
Wardejn chętnie występował na scenach w całej Polsce; od 1993 roku na stałe związany jest z warszawskim Teatrem Dramatycznym. W filmie zadebiutował w 1970 roku, epizodem w "Pejzażu z bohaterem"; później regularnie pojawiał się na ekranie, choć zwykle na drugim planie. Zagrał w "Lalce", "Mistrzu i Małgorzacie", "Balladzie o Januszku", "Chichocie Pana Boga", "W labiryncie", komedii "Kogel-mogel" i kontynuacji "Galimatias, czyli kogel-mogel II".
Jego talent doceniono również poza granicami naszego kraju - przez jakiś czas aktor pracował w Holandii, ale po jakimś czasie postanowił wrócić do Polski.
- Namawiano mnie, żebym tam został – opowiadał w wywiadzie dla magazynu "Świat i Ludzie". - Nigdy się jednak na to nie zdecydowałem. Ale też nigdy nie żałowałem tej decyzji. Wiedziałem, że prędzej czy później stałbym się obywatelem drugiej kategorii. A nie chciałem do tego dopuścić. Wolałem zostać zapamiętany jako polski artysta, który wychował parę pokoleń aktorów w Holandii. Oni zostali tam gwiazdami! A ja miałem w tym swój udział.
Sprawy ważne i ważniejsze
Prywatnie Wardejn związany jest z aktorką Małgorzatą Pritulak, z którą ma dwóch synów, Przemysława i Franciszka. Przyznawał jednak, że nie zawsze był dobrym mężem i ojcem - co zresztą można zobaczyć w filmie dokumentalnym „Ja to on, on to ja” w reżyserii Michała Dudkiewicza. Jego bohaterowie - Wardejn i Przemysław - wyruszają w podróż i po drodze próbują wyjaśnić istniejące między nimi nieporozumienia.
- Poznając ojca, poznałem też lepiej i siebie samego – twierdził Przemysław Wardejn, a jego ojciec dodawał, że dzięki całej tej wyprawie zrozumiał, „że w życiu są sprawy naprawdę ważne i mniej ważne”.