Kochajmy się
Tom Tykwer wciąż jeszcze nie wyzbył się mentalności rozentuzjazmowanego licealisty, wciąż przemawia do nas przystępnymi banałami. Po "Pachnidle" i "International" wydawało się, że dorósł, spoważniał. Tymczasem jego „Trzy” przypomina ulotkę wciśniętą nam na ulicy przez zapalczywego aktywistę - kilka zgrabnie połączonych ze sobą hasełek, odpowiednio wystylizowane zdjęcie-które-mówi-wszystko, minimum przystępnych faktów. Całość na makulaturze z recyklingu.
Pan przytula panią, pani całuje innego pana, a obaj panowie dodatkowo robią sobie dobrze. Wiwat obyczajowa swoboda, kochajmy się ponad podziałami, i tak dalej. Założenie chwalebne, ale pod względem artystycznym dość kompromitujące. Zwłaszcza, jeśli przypomnieć sobie jak do egzystencjalnego trójkąta odwołuje się Athina Rachel Tsangari w swoim "Attenbergu".
Tykwer znów zawierza sile przypadku, zbiegu okoliczności, ale też mocno współczesnej, mozaikowej martyrologii. Jego bohaterowie - młoda para, która... niezależnie od siebie zakochuje się w tym samym mężczyźnie - błądzą pośród postmodernistycznego labiryntu, niezdolni do wykształcenia pozafilmowej, dalekiej krzywdzącym uproszczeniom osobowości.
To kukiełki, których losy raz śledzimy na pulsujących obok siebie ekranach, innym razem w sytuacjach intymnych. Tykwer łączy teledyskową nadpobudliwość "Biegnij, Lola, biegnij" z prostymi schematami europejskiego kina obyczajowego, ale ciągle mieszając style, bez ustanku przemawiając obcymi językami, traci konsekwencję tego, co chce (co mógłby!) powiedzieć.
Jego film staje się pożyteczną, ale dość banalną agitką. Wieńczące film ujęcie trójki ciał splecionych w miłosnym uścisku mogłoby stanowić plakat promujący kampanię na rzecz tolerancji, i tak właśnie Tykwer je traktuje - utrwalając chwilę, powoli oddalając kamerę. Triumf miłości, triumf życia.
"Trzy" to w tym kontekście trochę "Zabriskie Point" Antonioniego - absorbujące efekciarstwo, rozblask czysto filmowych obrazów, który z jednej strony promuje to, co - jak się wydaje - wciąż niewypromowane, z drugiej zaś przygniata sloganami. Nauczmy się kosztować życia, bo szybko przecieka przez palce. Banalne? Cóż, wydaje się, że w kraju „pedała”, „asfalta” i „arabusa” wciąż jest na takie kino zapotrzebowanie.