Architekt, który został muzykiem, muzyk, który stał się symbolem. 69 lat temu, 10 grudnia 1945 roku, na świat przyszedł Marek Grechuta, artysta wybitny, kompozytor, poeta, uzdolniony malarsko, zafascynowany filozofią piosenkarz
Architekt, który został muzykiem, muzyk, który stał się symbolem. 69 lat temu, 10 grudnia 1945 roku, na świat przyszedł Marek Grechuta, artysta wybitny, kompozytor, poeta, uzdolniony malarsko, zafascynowany filozofią piosenkarz. A przy tym blisko związany z kinem, które cenił sobie już od najmłodszych lat; pasjonat dobrych filmów, mający na koncie dwa aktorskie epizody – jeden z nich u samego Andrzeja Wajdy, którego Grechuta wyjątkowo poważał.
Przez lata komponował też muzykę do filmów i spektakli teatralnych, jego utwory, wciąż aktualne, niezwykle prawdziwe i poruszające, nie zatraciły swojej mocy oddziaływania i do dziś pojawiają się na ścieżkach dźwiękowych rozmaitych polskich produkcji – jak choćby „Anioł w Krakowie” czy „Chłopaki nie płaczą”.
Miłośnik kina
Pierwszą styczność z filmem miał młody Grechuta, gdy w hali sportowej niedaleko jego domu pojawił się telewizor.
- Pierwsze, co zobaczyłem w telewizji, to był mecz bokserski Polska-Finlandia. Później chciałem obejrzeć film pt. "Cena strachu" w reżyserii Henriego Clouzota. Rodzice byli przeciwni, nie chcieli mnie puścić, uważając, iż jest to film dla dorosłych. Przekonałem ich, poszedłem i nigdy tego nie zapomnę. Niezwykłe przeżycie. Później często przychodziłem oglądać telewizję, która odegrała bardzo ważną rolę w moim życiu – cytuje słowa Grechuty Wojciech Majewski w książce Portret artysty.
Potem Grechuta stał się częstym gościem w kinie, gdzie pasjami oglądał filmy, zwłaszcza te francuskie i włoskie, podkochując się w gwiazdach wielkiego ekranu.
Aktorski debiut
Z roku na rok Grechuta zdobywał coraz większą popularność, kobiety do niego wzdychały, a jego muzyka dobiegała ze wszystkich radiowych odbiorników. Nic dziwnego, że młodym artystą zainteresowała się wreszcie branża filmowa.
- Zaraz na początku swej bytności na scenie Marek wpadł w oko filmowcom, co wiązało się z bardzo poważnymi propozycjami. Problem polegał na tym, że aktorstwo nie pociągało już wtedy pana Grechuty, gdyż jego żywiołem stała się estrada. Udział w filmie "Polowanie na muchy" wynikał jedynie z prośby samego Andrzeja Wajdy, któremu nie miał odwagi odmówić, choć rola zupełnie mu nie leżała, była odwrotnością emocji emanujących z niego na scenie – opowiadała jego małżonka w książce Marek. Marek Grechuta we wspomnieniach żony Danuty.
- W czasie występów romantyk, zakochany, operujący wielkimi słowami i najpiękniejszymi chyba strofami poetyckimi, a tu nagle w filmie zagrał swoje przeciwieństwo: rozwydrzonego, rozpuszczonego, wyrachowanego, cynicznego podrywacza, proponującego dziewczynie wizytę u siebie w domu, obiecując, że ma pokój egzekucyjny, a w lodówce pyszną polędwicę.
Nie chciał być aktorem
Premiera „Polowania na muchy” (zobacz unikatowe zdjęcia z planu tego filmu) odbyła się 19 sierpnia 1969 roku.
- Podczas premiery Marek koncertował w ZSSR, więc zostałam przez niego zobowiązana, żeby pójść i rolę zrecenzować listownie, albowiem młody aktor miało nieco obaw związanych ze swym występem – opowiadała jego żona, wówczas jeszcze narzeczona, w książce Marek. Marek Grechuta we wspomnieniach żony Danuty.
- Premiera odbyła się w wakacje, będąc dla mnie jedynym w swoim rodzaju przeżyciem. Wiedziałam z opisu, kiedy mniej więcej aktor Grechuta pojawi się na ekranie. Grał wraz z Małgorzatą Braunek, którą jako piękną i nowoczesną dziewczynę próbował zagarnąć na chatę. Tuż przed ich wspólną sceną serce zaczęło mi mocno bić, a właściwie, mówiąc dosadnie, tak walić, że nie wiedziałam, co z sobą zrobić. Siedziałam w środku rzędu. Wyjść było trudno, a jednocześnie nie mogłam pójść precz z kina, bo przecież obligowały mnie obowiązki recenzenta, które przyjęłam jako narzeczona aktora. W sumie zagrał jedynie epizodzik, po którym zaczęły jednak przychodzić kolejne propozycje.
On jednak postanowił zrezygnować z kina, w pełni poświęcając się muzyce.
Chętnie tworzył ścieżki dźwiękowe
Na ekranie pojawił się ponownie dopiero wiele lat później, w „Tumorze Witkacego” z 1985 roku, do którego zresztą komponował muzykę. Znacznie lepiej niż na ekranie czuł się w studiu nagraniowym, a ponieważ i teatr, i kino były mu bliskie, chętnie tworzył ścieżki dźwiękowe do spektakli i filmów. Jego utwory pojawiają się w wielu polskich produkcjach, a niektórzy twórcy nie wyobrażali sobie filmu bez piosenki w wykonaniu Grechuty.
- Kręciłam mój film "Pestka" i wiedziałam, że na końcu historii o tej trudnej miłości musi zaśpiewać Marek – cytuje słowa Krystyny Jandy autor książki „Marek Grechuta. Portret artysty.
- Odwiedziłam go po jednym z jego warszawskich koncertów. Uśmiechnął się i powiedział: „Przyszłaś do mnie po piosenkę. Nowej ci nie napiszę, ale mam piosenkę pt. Miłość i możesz ją sobie wziąć". Film bez tej piosenki byłby mniej mój, mniej nasz wszystkich, mniej mojego pokolenia. Bez Marka, bez głosu Marka, bez jego śpiewania.
Rodzinna tragedia
Na życiu Grechuty zaciążyły dwie osobiste tragedie. W marcu 1999 roku jego ukochany 27-letni syn Łukasz wyszedł z domu i ślad po nim zaginął. Zrozpaczeni rodzice wyznaczyli nagrodę pieniężną za jakąkolwiek informację o pobycie Łukasza, zatrudnili detektywa, pojawili się w programie „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie".
- Łukasz, wróć do domu – błagał Grechuta, ale na próżno. Spekulowano, że Łukasz mógł wstąpić do sekty, zostać porwany albo nawet zamordowany. Niespodziewanie, po 8 miesiącach, chłopak wrócił do domu.
- Kontemplowałem świat życia duchowego i Bóg zawsze miał dla mnie bardzo duże znaczenie. To zresztą miało wpływ na moją wędrówkę w 1999 roku, która biegła szlakami pielgrzymów, takimi jak szlak Santiago de Compostela. Była to próba zrozumienia życia i dotarcia do Boga – wiele lat później mówił tajemniczo o swojej podróży Łukasz Grechuta na łamach Gali.
- A to, że nie zadzwoniłem do domu, trudno prosto wytłumaczyć. Moje zachowanie może być odebrane jako dziwne, ale wtedy miałem taką potrzebę ducha.
Zawód miłosny
Ucieczka syna miała ogromny wpływ na stan Grechuty, ale już wcześniej muzyk znacznie podupadł na zdrowiu. Jego bliscy podejrzewali, że chorobę psychiczną Marka – chorobę afektywną dwubiegunową (inne gwiazdy, które cierpią na tę przypadłość)
– mógł uaktywnić zawód miłosny z młodości; był zakochany w koleżance z liceum, pięknej Halinie, która go odrzuciła.
Grechucie przepisano silne leki, które miały wpływ na jego wygląd i zachowanie – stawał się coraz słabszy, stracił pewność siebie, trząsł się na scenie i stracił głos; zamiast śpiewać, recytował swoje utwory. To z kolei zrodziło plotki, że muzyk jest alkoholikiem – nieprawdziwe, gdyż Grechuta stronił od mocnych trunków.
Zmarł 9 października 2006 w Krakowie. Miał 61 lat.
(sm/mn)