Trwa ładowanie...

37. Gdynia Film Festival: ''Dzień kobiet'' - recenzja filmu

37. Gdynia Film Festival: ''Dzień kobiet'' - recenzja filmu
d2s69ds
d2s69ds

Historia filmowej Halinki, która dostaje kierowniczą posadę w jednym ze sklepów międzynarodowej sieci, aby następnie zostać przez nią wykorzystana, zmiażdżona w korporacyjnych trybach i wyrzucona na bruk, automatycznie przywodzi na myśl głośną sprawę Bożeny Łopackiej, byłej pracownicy Biedronki. Jednak w założeniu scenarzystów „Dzień kobiet” miał być nie tyle kinem społecznym zwracającym uwagę na problemy notorycznego łamania prawa pracy, ale uniwersalną historią, nazywaną przez reżyserkę „kobiecym westernem”, opowiadającym o walce o swoją godność.

Sadowskiej nie można na pewno odmówić ogromnego wyczucia w portretowaniu „wąsatej” mentalności. Miejsce akcji, to taka Polska doby rynkowych przemian w skali mikro. Tu fasadowy katolicyzm miesza się ze skrajnym cynizmem, pogardą dla słabszego, którego można zgnoić i bez skrupułów wykorzystać. Reżyserka, niczym Sławomir Shuty, pastwi się także nad korporacyjną rzeczywistością, kompromitując jej HR-owy bełkot, wyścig „szczurków” i traktowanie pracowników jak bezwolnych debili i niewolników.

Obnażanie tych makabrycznych – bo niestety prawdziwych – absurdów to najmocniejsza strona filmu. Niestety, „Dzień kobiet” nie jest tylko zbiorem trafnych socjologicznych obserwacji. Krytyczny wydźwięk produkcji ginie pod ciężarem czarno-białych, psychologicznie mało wiarygodnych postaci (broni się w zasadzie tylko Eryk Lubos w roli wiejskiego karierowicza), pretensjonalnych i niekiedy zupełnie niezamierzenie komicznych scen oraz do bólu sztampowego scenariusza. Zupełnie jak w westernie, do którego w wywiadach tak chętnie odwołują się twórcy.

„Dzień kobiet” to przede wszystkim film grubo spóźniony. Gdyby powstał natychmiast po wygranym procesie Łopackiej, to z całą pewnością miałby większą siłę społecznego oddziaływania. Skoro temat nieprzestrzegania prawa pracy jest nadal aktualny, to jaki ma sens nawiązywanie do przebrzmiałych wydarzeń sprzed niemal dekady? Fakt, wielkie sieci sklepów wciąż wyprowadzają dochody z Polski i stanowią problematyczną konkurencję, ale przez lata nauczyły się w końcu dbać o swój wizerunek. Dlatego filmowe kasjerki robiące nadgodziny w pieluchach naprawdę nie zrobią już na nikim żadnego wrażenia.

Ocena: 5/10

d2s69ds
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2s69ds