4 lata temu odeszła Lidia Korsakówna. Pod koniec życia ulubienica widzów była wrakiem
06.08.2017 | aktual.: 06.08.2017 12:48
Publika pokochała ją m.in. za role w "Podróży za jeden uśmiech", "Królowej Bonie" czy "Stawiam na Tolka Banana". O tym, że zostanie aktorką, zadecydowała już jako 5-latka. Karierę sceniczną zaczynała od występów w zespole ludowym "Mazowsze", ale dzięki nieskazitelnej urodzie, figurze i ogromnej sile przebicia udało jej się szybko zadebiutować na wielkim ekranie.
Lidia Korsakówna zmarła cztery lata temu, 6 sierpnia 2013 r. Była kobietą ambitną i utalentowaną. Choć los ciężko ją doświadczył, nigdy nie traciła wiary i udowodniła, że potrafi stawić czoła przeciwnościom losu. Ale wreszcie musiała się poddać. Pod koniec życia coraz bardziej podupadała na zdrowiu. Trudne, niespokojne dzieciństwo, wojna i pobyt w obozach pracy odcisnęły na niej swoje piętno.
Talent odziedziczyła po mamie
Urodziła się 17 stycznia 1934 r. w Baranowiczach, ale dzieciństwo spędziła w Charkowie. Jej ojciec Konstanty był Polakiem, mama Maria - Rosjanką.
Talent do występów odziedziczyła po matce, której w młodości przepowiadano wielką karierę.
- Kiedy była młoda, przepięknie śpiewała, pięknie modulowała głosem. A śpiewała tak, że w domu pękały żyrandole – wspominała Korsakówna w "Super Expressie".
- Potem wyszła za mąż i talent zaprzepaściła. Tato był głównym księgowym, więc nie miał wiele wspólnego ze sztuką. I gdy jako nastolatka uciekłam z domu, by dostać etat w operze, bardzo się zmartwił.
''Wojna wszystko przerwała''
Gdy miała 5 lat, rodzice, nie mogąc znaleźć opiekunki dla córki, zabrali ją ze sobą do kina na komedię "Cyrk" z Lubow Orłową w roli głównej. Dziewczynce seans mocno zapadł w pamięć, ale najbardziej spodobała się jej sama aktorka.
- Czego ona tam nie robiła? Tańczyła, stepowała, śpiewała. Ja, jako małe dziecko, mimo późnej pory nie zasnęłam. A kiedy wyszliśmy i rodzice zapytali mnie, czy mi się podobało, zadarłam dumnie buzię do góry i stanowczo stwierdziłam: "Będę Lubow Orłową!" - mówiła w "Super Expressie".
- No i konsekwentnie działałam w tym kierunku, ile mogłam, bo potem wojna to wszystko przerwała. Chodziłam więc do szkoły baletowej, muzycznej, uczyłam się gry na fortepianie...
Trudne dzieciństwo
Wraz z wybuchem wojny jej życie zmieniło się całkowicie. Pod zarzutem szpiegostwa aresztowano jej mamę Marię.Dostała wyrok śmierci i tylko dzięki staraniom męża udało się ją ocalić.
Nie zdołali jednak, jak planowali, opuścić Charkowa i przedostać się do Polski. Lidia wraz z rodzicami trafiła do obozu w Niemczech. Jak wspominała po latach, pracowała ponad siły od rana do wieczora i to mocno nadwyrężyło jej zdrowie.
Piękne dziewczyny na ekrany
Gdy po wyzwoleniu udało im się dotrzeć do Polski, do Wałbrzycha, ambitna Korsakówna chciała kontynuować swoje plany związane z karierą na scenie. Dostała się do szkoły tanecznej, występowała na rozmaitych uroczystościach, ale wiedziała, że jeśli chce stać się sławna, musi zrobić znacznie więcej.
- Przeczytałam, że gazeta "Film" robi akcję: "Piękne dziewczyny na ekrany". Zrobiłam sobie zdjęcia, ale odzewu nie było. Spakowałam więc manatki i uciekłam do baletu w operze we Wrocławiu. A stamtąd do "Mazowsza" – wspominała w "Super Expressie".
''Z wrażenia dostała gorączki''
Kiedy występowała z "Mazowszem" w Pradze, na scenie wypatrzył ją reżyser Leonard Buczkowski. Młodziutka artystka od razu wpadła mu w oko i została zaproszona na zdjęcia próbne do filmu "Przygoda na Mariensztacie".
- Cała szczęśliwa zjawiłam się tam, a na miejscu zobaczyłam... że jestem jedną z 600 kandydatek! - śmiała się w "Super Expressie". - Po próbnych zdjęciach wylądowałam w szpitalu, zapalenie wyrostka robaczkowego. Zoperowano mnie, rano jest obchód. "Czy ty czytałaś dzisiejsze gazety? Nie? To zejdź do kiosku i kup sobie...", doktor powiedział. Czytam, a tam wielkimi literami na pierwszej stronie stoi: Dziewczyna z "Mazowsza" zagra główną rolę w filmie.
Z wrażenia dostałam gorączki. Od tego filmu zaczęła się jej wielka kariera.
''Świetnie gotująca kura domowa''
- Korsakówna to była zaradna, świetnie gotująca kura domowa, która w teatrze zmieniała się w motyla – wspominała przyjaciółkę w "Gazecie Wyborczej" Zofia Czerwińska.
- Piękna, zgrabna kobieta. Gdy w latach 70., w Teatrze na Woli, Tadeusz Łomnicki (przeczytaj o jego zakazanym romansie)
grał Francisca Goyę w sztuce "Gdy rozum śpi" Antonia Vallejo, w reżyserii Andrzeja Wajdy, wybrał ją do dramatycznej roli swej hiszpańskiej kochanki. Korsakówna była nadzwyczajnie pracowita, a przy tym skromna. Paliła do samej śmierci, mimo że miała rozedmę płuc. Żartowano, że to ona poderwała Brusikiewicza, ale on specjalnie nie protestował.
''Na 89,9 proc. już tu zostanę''
Korsakówna nie ukrywała, że mimo wielu trosk i zmartwień, miała szczęśliwe życie. Ale z biegiem lat traciła siły i stawała się coraz słabsza. Ostatnie lata spędziła w Domu Związku Artystów Scen Polskich w Skolimowie.
- Po moim czteromiesięcznym pobycie w szpitalu lekarze nie godzili się, abym pozostawała bez całodobowej opieki sama w mieszkaniu – wyznawała "Super Expressowi". - Mam szeroki wachlarz chorób, nie wiem, czy wystarczyłoby miejsca w gazecie, by wszystko wymienić. Generalnie złożyło się na to ciężkie dzieciństwo, wojna, pobyt w obozach w Niemczech, gdzie od 8. roku życia musiałam ciężko pracować. Ostatnio też jedna pani doktor zlekceważyła moje zapalenie płuc... Astma oskrzelowa, uszkodzony błędnik... Nie mogę się już obejść bez tlenu, nie chodzę bez balkonika. […] Niestety, mąż nie zdążył tu zamieszkać, za szybko umarł. A ja? Na 89,9 procent już tu zostanę.
Nie pomyliła się. Zmarła w Skolimowie, 6 sierpnia 2013 r. Miała 79 lat.