43. Festiwal w Gdyni - podsumowanie. Są kontrowersje, ale nie ma zaskoczeń
43. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni dobiegł końca. Nie obyło się bez kontrowersji, za to trochę zabrakło nowych odkryć. Złote Lwy powędrowały do "Zimnej wojny". Z kolei "Kler" otrzymał nagrodę specjalną.
W Konkursie Głównym w tym roku spotkali się nestorzy polskiego kina oraz nieco młodsi, ale już docenieni twórcy. Zobaczyliśmy też dzieła kilku debiutantów: "Juliusza" Aleksandra Pietrzaka, "Dziurę w głowie" Piotra Subbotki i "Autsajdera" Adama Sikory. Rok temu to debiutanci święcili triumfy i pokazali najciekawsze produkcje. W tym roku najlepsze filmy przywieźli Smoczyńska, Pawlikowski i Smarzowski.
Kolejna nagroda za… debiut
Co ciekawe, Smoczyńska zgarnęła nagrodę za najlepszy debiut… po raz drugi w swojej karierze. Okazało się bowiem, że nagroda ta może być przyznawana za pierwszy lub drugi film. W porównaniu z filmami tegorocznych debiutantów wypadła rzeczywiście najlepiej. Swoją "Fugą" pokazała, że świetnie operuje językiem filmu. Po kolorowych, roztańczonych, ekspresyjnych "Córkach dancingu" stworzyła dzieło zupełnie inne – wyważone, stonowane, a jednocześnie pełne napięcia. Z obyczajowej historii zrobiła thriller, w którym w każdym pięknie skomponowanym kadrze czai się niepokój. "Podczas gdy polskie kino opowiada o kryzysie rodziny w sposób do znudzenia pesymistyczny, Smoczyńska pokazuje, jak to się robi w oderwaniu od polskich kompleksów i tradycji" – pisała w swojej recenzji Maria Antolak. Rzeczywiście, film Smoczyńskiej to bardzo uniwersalna historia. Mam pewne wątpliwości, czy uda jej się podbić polskiego widza. Ale za granicą pewnie znajdzie swoją publiczność.
"Zimna wojna" Pawlikowskiego to film, który trafił do kin przed festiwalem – gdyńska publiczność już go znała, zatem nie wywoływał dużych emocji. Nie zmienia to jednak faktu, że to wspaniały obraz ze znakomitą Joanną Kulig i świetnym Borysem Szycem na drugim planie. "[…] oglądanie "Zimnej wojny" jest doświadczeniem niezwykłym, wykraczającym poza to, czego zwykle doznaje się w sali kinowej" – pisał Maciej Kowalski. Rzeczywiście, emocje jakie towarzyszą podczas tego seansu, są wyjątkowe. To przeżycie, którego na długo pozostaje w pamięci. Główna nagroda w pełni zasłużona. Dziwi natomiast pominięcie Joanny Kulig, która zachwyciła zagranicznych krytyków.
"Kler" najważniejszy
Najważniejszym filmem tegorocznego festiwalu był jednak "Kler". Świadczyły o tym tłumy na pokazach, dodatkowe seanse organizowane w trakcie festiwalu a także rozmowy na korytarzach. To temat numer jeden. Najbardziej aktualny, najodważniejszy, a przy tym bardzo dobry – z całą pewnością zasłużył na nagrodę… i dostał. Ale bardzo zachowawczą, bo była to nagroda specjalna. Taką samą dostał Koterski za "7 uczuć". A w sali dla dziennikarzy, z której miałam przyjemność oglądać galę, padły komentarze, że są to nagrody pocieszenia. Trzeba przyznać, że wręczenie tej nagrody Smarzowskiemu było sprytnym zagraniem. Jednak "Kler" zasługuje na więcej.
Ale zamiast uznania otrzymał kontrowersje. I choć de facto przyniosą one "Klerowi" jeszcze większą popularność, trochę smutne jest to, że pojawiły się akurat na tak ważnej imprezie dla polskiego kina, jak FPFF. Radio Gdańsk, które od 1994 roku przyznaje nagrodę Złotego Klakiera dla najdłużej oklaskiwanego podczas festiwalu w Gdyni filmu, w tym roku postanowił jej nie wręczyć. Powodem miał być brak możliwości "obiektywnej oceny prawidłowości przeprowadzonych pomiarów długości oklasków" po poszczególnych pokazach. W momencie wydania komunikatu zdecydowanym liderem był właśnie "Kler" oklaskiwany przez ponad 11 minut. Natychmiast pojawiły się komentarze o tym, że prezes Radia Gdańsk bał się nagrodzić kontrowersyjny "Kler" i dlatego wycofał nagrodę. Ale później stało się coś, czego nikt się nie spodziewał – po pokazie filmu "Jak pies z kotem" okazało się, że publiczność klaskała jeszcze dłużej. Niestety w tej sytuacji trudno uniknąć złośliwych uwag o tym, że komuś zapłacono za oklaski. Bardzo krzywdząca i niezręczna sytuacja dla filmu Janusza Kondratiuka.
Autobiograficzne wątki
Kondratiuk przyjechał do Gdyni z bardzo osobistym filmem o ostatnich latach życia swojego brata Andrzeja, którym opiekował się, gdy ten został sparaliżowany. To bardzo skromny film, jednocześnie autobiograficzny i uniwersalny. Pokazuje umieranie jako proces, w którym, wiedząc, że ma się mało czasu, nie pozostaje nic innego, jak tylko łapać ostatnie chwile radości.
Z osobistymi historiami do Gdyni przyjechali też Marek Koterski i Jan Jakub Kolski. Pierwszy bezlitośnie zburzył w "7 uczuciach" mit dzieciństwa. Drugi opowiedział historię swoich dziadków, którzy po śmierci syna – żołnierza wyklętego – jadą przez Polskę, by pochować go w spokojnym miejscu.
Nestorzy rozczarowują
Krzysztof Zanussi i Filip Bajon – dwaj nestorzy polskiego kina – sięgnęli po kino kostiumowe. Zrealizowane z rozmachem produkcje robią wrażenie inscenizacyjne, ale rozczarowują na poziomie fabuły. U Bajona zawiodły słabo napisane postacie. Za to należą mu się brawa za ukazanie skomplikowanych relacji polsko-kaszubsko-niemieckich na początku XX wieku. Ale czy zasłużył na Srebrne Lwy? Moim zdaniem nie. Było w konkursie wiele ciekawszych i po prostu lepszych filmów. Nie tylko "Kler", ale choćby "Fuga", "7 uczuć" czy "Krew Boga". Co do Zanussiego… można by przełknąć jego wizję świata i dywagacje o wyższości religii nad nauką i dać się porwać fascynującej historii lekarza, który chce mieć absolutną władzę nad życiem, gdyby nie epilog filmu. ""Zaskakująca" fabularna przewrotka, którą [Zanussi] funduje widzowi w końcówce "Eteru", jest oburzająca. I w kontekście wymowy filmu, i w kontekście dorobku jednego z najważniejszych polskich twórców kina" – podsumował w swojej recenzji Grzegorz Kłos. Trudno się z nim nie zgodzić. Bowiem Zanussi, chcąc upewnić się, że został dobrze zrozumiany, postanowił zaserwować nam dokładne wyjaśnienie wszelkich niedopowiedzeń.
Młode reżyserki w konkursie Inne Spojrzenie
Ciekawe filmy pojawiły się w konkursie Inne Spojrzenie. Nagrodę specjalną zdobyła fenomenalna Jagoda Szelc za świetny "Monument", a Złoty Pazur – czyli główna nagroda w tym konkursie – powędrował do Olgi Chajdas za "Ninę". To bardzo orginalna historia małżeństwa, które wdaje się w dziwną relację z młodą dziewczyną – potencjalną surogatką. W tym samym bloku oglądać mogliśmy też "Jeszcze dzień życia", animowany film o Ryszardzie Kapuścińskim, który dostał owacje na stojąco po pokazie w Cannes. Gdyńskie Jury go pominęło.
Jury zadziwia
Najbardziej zaskakujące były werdykty jury w kategoriach aktorskich. Okrzyki rozczarowania na sali, w której oglądałam galę padały przy każdym nagrodzonym. Trudno stwierdzić, co kierowało Jury przy dokonywaniu wyborów. Nagrody wędrowały do aktorów, których nikt do nich nawet nie typował. Olgierd Łukaszewicz za "Jak pies z kotem" – mnie ta rola nie porwała. Podobnie jak nie urzekła mnie Aleksandra Konieczna jako Iga Cembrzyńska, w moim odczuciu nieco zbyt przerysowana i karykaturalna.
Choć Grażyna Błęcka-Kolska była bardzo poruszająca w "Ułaskawieniu", to moje serce (i nie tylko moje) skradła Gabriela Muskała. Tak niesamowitej postaci jak Alicja z "Fugi" – wieloznacznej, bardzo oryginalnej, jednocześnie stonowanej i kipiącej od emocji – nie widziałam w kinie już dawno. I to ją obecni na Festiwalu dziennikarze Wirtualnej Polski jednogłośnie wskazali jako kandydatkę do nagrody. Cóż. Jury wybrało inaczej.
Zobacz także: Podsumowujemy 43. FPFF w Gdyni. "Kler" pierwszym wyborem
Ale najdziwniejszym werdyktem była nagroda za najlepszą pierwszoplanową rolę męską. Otrzymał ją – ku zdziwieniu wszystkich – Adam Woronowicz za rolę w filmie "Kamerdyner". Sam nagrodzony był zszokowany, bo, jak powiedział, myślał, że zagrał rolę drugoplanową. Ja też tak myślałam.
Największy wygrany
Choć "Kler" nie dostał Złotego Klakiera ani nie zgarnął Złotych Lwów, Smarzowski wyjechał z Gdyni z dwoma bardzo ważnymi wyróżnieniami – nagrodą publiczności i nagrodą dziennikarzy. W dodatku wszystkie afery wokół filmu przyczyniają się tylko do jego promocji. Nie mam wątpliwości, że ten film stanie się kinowym hitem. I to będzie jego największe zwycięstwo – ważniejsze od Srebrnych czy Złotych Lwów.