Adam Woronowicz: "Spojrzałem na krzyż i zacząłem płakać"
14.12.2016 | aktual.: 14.12.2016 14:26
Chociaż ksiądz namawiał go, aby naukę kontynuował w seminarium i w przyszłości został duchownym, Adama Woronowicza zbyt ciągnęło na scenę. Nigdy jednak nie krył, że wiara była dla niego niezwykle istotna.
Dorastał w religijnej rodzinie, od dziecka chłonąc katolickie wartości. Na studiach nie było mu z tego powodu łatwo. I choć niektórzy śmiali się z niego, nigdy nie odwrócił się od Kościoła. Z dumą wyznawał również, że mimo licznych pokus zachował czystość aż do ślubu.
Woronowicz podkreśla, że jedną z najważniejszych propozycji zawodowych, jakie otrzymał, była rola księdza Jerzego Popiełuszki w filmie „Popiełuszko. Wolność jest w nas”. Ciągnie go zresztą do postaci w sutannach. Niedawno w spektaklu telewizyjnym „Totus Tuus” wcielił się w Stanisława Dziwisza, a obecnie pracuje na planie „Dwóch koron”, gdzie gra Maksymiliana Kolbe.
Wiara jak kromka chleba
Dorastał w Białymstoku, w religijnej rodzinie – rodzice i babcia od najmłodszych lat wpajali mu podstawy wiary katolickiej.
- Wiara zawsze była dla mnie czymś naturalnym, trochę jak kromka chleba. Ona zawsze była koło mnie i nigdy nie miałem z nią problemów. Zaczęło się od moich rodziców, od mojej babci, która brała mnie za rękę i prowadziła do kościoła – opowiadał we „Frondzie”. - I taka wiara wrastała we mnie. Teraz bez tej wiary nie potrafiłbym już żyć.
Wówczas był jednak jeszcze dzieckiem. Jak wyznał, prawdziwy przełom przyszedł w drugiej klasie liceum, kiedy modlił się z grupą rówieśników w kościele.
- I choć fizycznie nie zmieniło się nic, duchowo zmieniło się wszystko – kwitował, choć zajęło mu trochę czasu, zanim zrozumiał, że o Jezusie nie wie prawie nic.
- Zacząłem prosić go o nawrócenie - mówi aktor, który od tamtej pory zaczął zupełnie inaczej patrzeć na świat i otaczających go ludzi.
„Muszę być aktorem”
W tym samym czasie zrozumiał również, że nie chce być ani księdzem (choć namawiał go do tego proboszcz), ani historykiem.
- Nagle podczas przedstawień teatralnych zacząłem wpatrywać się w aktorów i podziwiać ich powołanie. Pojechałem do Warszawy na „Mistrza i Małgorzatę”, podszedłem do sceny w Teatrze Współczesnym i miałem poczucie, że chcę tam tylko postać. Nic więcej! Nie chodziło o zostanie aktorem, ale o potrzebę bycia tam. Strasznie się na początku wstydziłem tego uczucia, ale powoli uświadamiałem sobie, że muszę być aktorem – opowiadał we „Frondzie”.
Po maturze stanął przed komisją egzaminacyjną w łódzkiej filmówce, która go oblała. Nie przejął się tym jednak za bardzo. Dwa tygodnie później pojechał do Warszawy, a tam przyjęto go z otwartymi ramionami do Akademii Teatralnej.
„Studia są trudne dla wiary”
Woronowicz, jako człowiek głęboko wierzący, od samego początku słyszał, że w szkole aktorskiej nie będzie mu łatwo, bo religia nie jest tam czymś istotnym. On sam przyznawał, że faktycznie, zdarzały się naprawdę ciężkie chwile i często czuł się samotny.
- To było trudne miejsce* – mówił. *- Studia są często trudne dla wiary. Wielu traci wiarę. I mnie też było bardzo trudno. Szczególnie pierwsze tygodnie. Byłem sam. Pamiętam taki wieczór, że spojrzałem na krzyż i zacząłem płakać.
Pocieszenie znalazł, oczywiście, w modlitwie.
- Zabrałem ze sobą do Warszawy krzyż i obrazek Matki Bożej Częstochowskiej. Powiesiłem je sobie nad łóżkiem. Przyszło mi do głowy, aby przed zajęciami iść następnego dnia na mszę świętą do kapucynów na 8. I tak zostało przez cztery lata. Codziennie byłem na mszy o 8. Eucharystia mi uratowała życie – twierdził.
Przyszły aktor związał się ze wspólnotą, z którą chodził od drzwi do drzwi i głosił naukę Jezusa. Jak sam przyznał po latach, było to świetne przygotowanie do zawodu.
Warto czekać
W kościele również zdał sobie sprawę, że jest zakochany.
- Nagle w Wielki Piątek odkryłem, że dziewczyna, którą znałem od wielu lat, obok, której przechodziłem obojętnie, to jest ona. To było w momencie, jak ona podeszła ucałować krzyż, i ja ją dostrzegłem, zobaczyłem, że ktoś taki jest obok mnie – wspominał na łamach „Frondy”.
Postanowił nawiązać z nią kontakt, zaprzyjaźnili się i okazało się, że nie wyobrażają już sobie życia bez siebie. Woronowicz szybko się oświadczył i po kilku miesiącach wzięli ślub. Jak wyznawał, zarówno on, jak i jego żona, dochowali czystości aż do nocy poślubnej.
- To, że nie mieliśmy przed ślubem żadnych doświadczeń seksualnych, także ma ogromne znaczenie *– mówił. *- Ja nie zapomnę nigdy naszej pierwszej nocy, już po ślubie. To coś, na co warto było czekać. Zawsze mówię młodym ludziom, aby nie dali się oszukać, zwieść opowieściom o życiu na próbę.
Najważniejszy jest teatr
Po ukończeniu szkoły Woronowicz trafił na scenę i przed kamery, ale nigdy nie krył, że występy przed publicznością cenił sobie najbardziej.
- Teatr zawsze był dla mnie najważniejszy. W filmie najwyraźniej nie było na mnie zapotrzebowania, tak mi się życie ułożyło – mówił w „Gali”. Przełom przyszedł w 2009 roku, gdy zaproponowano mu rolę księdza Popiełuszki.
- Wiedziałem, że jeśli dostanę tę rolę, muszę skorzystać z szansy, bo następna może się szybko nie pojawić – twierdził.
Ale ta rola była dla niego ważna również ze względu na jego wiarę. Wcielenie się w tak istotną dla Kościoła postać było dla niego ogromnym wyzwaniem.
- Ksiądz był niższy ode mnie i szczuplejszy, ale oczywiście jest podobieństwo. Szczególnie ujawniało się to w konfrontacji z ludźmi, którzy znali kiedyś księdza Popiełuszkę, a teraz przychodzili statystować. Na mój widok w szatach liturgicznych niektórzy niezwykle się wzruszali – wspominał ze wzruszeniem.
Wyjście z cienia
Po filmie „Popiełuszko. Wolność jest w nas” branża filmowa spojrzała na niego znacznie łaskawszym okiem.
- Właśnie przez tę rolę wyszedłem trochę z cienia. Byłem bardziej kojarzony z Teatrem Telewizji czy w ogóle z pracą w teatrze, a tu nagle główna rola w tak ważnym filmie, bo długo oczekiwanym. Myślę, że był to punkt zwrotny w moim życiu *– twierdził w „Dzienniku toruńskim”. *- Przyznam się, że od tego czasu grywam częściej w filmach niż w teatrze.
Brak rozgłosu zupełnie mu nie przeszkadza. Ceni sobie swoje życie prywatne i nie przepada za dziennikarzami.
- Nie jestem celebrytą i moje życie nie jest interesujące dla tabloidów. Bardzo dobrze, bo dzięki temu mogę spokojnie uprawiać ten zawód i zachowuję swoją prywatność – dodawał. - Wywlekanie intymnych spraw bywa bardzo przykre.