Agnieszka Holland: "Świat jest obecnie bardzo kruchy. Wszystko jest możliwe"
Agnieszka Holland lubi opowiadać o zwykłych ludziach, którzy stają w obliczu moralnego dylematu. W swoim najnowszym filmie przedstawia losy czeskiego zielarza i uzdrowiciela Jana Mikoláška, chronionego przez komunistów kolaboranta z nazistami, który ostatecznie popadł w niełaskę i zmarł w ubóstwie. Zapytaliśmy reżyserkę, o tę tragiczną postać i pracę na jego biografią.
"Szarlatan" jest kolejną opowieścią biograficzną, którą przenosi Pani na duży ekran. Jak znalazła Pani ten temat?
Agnieszka Holland: Otrzymałam scenariusz pocztą. Przeczytałam go i bardzo mnie zainteresował. Zanim jednak zaczęłam pracę nad "Szarlatanem", zrobiłam jeszcze dwa filmy, więc parę lat od tej lektury do realizacji upłynęło. Ale chciałam opowiedzieć o Janie Mikolášku. Jego historia prowokowała do zadawania pytań, na które nie potrafiłam odpowiedzieć. Starałam się zrozumieć tego bohatera i jego tajemnicę.
Jednak Mikolášek pozostaje enigmą, a jego zachowanie, w tym kolaborację z okupantem, czasem trudno zrozumieć i wyjaśnić. Podobnie jest też z jego asystentem Frantiskiem. W jaki sposób rozmawiała Pani z aktorami, jak budowaliście te postaci?
Ja lubię behawiorystyczne podejście do postaci. Bohaterowie robią coś w reakcji na jakieś wydarzenia. Czasem trudno znaleźć motyw ich akcji. Dopiero potem szukamy emocji. Aktorzy musieli odnaleźć w sobie tę szczerość, a wtedy ich zachowania wcale nie były takie enigmatyczne. Myślę, że największym zaskoczeniem dla publiczności jest to, że Mikolášek poświęca swoją miłość, a Frantisek akceptuje to poświęcenie.
Ale kiedy się nad tym zastanowimy, możemy dużo wcześniej odnaleźć sygnały, które doprowadzą do tej decyzji. Mikolášek jest charyzmatyczny, a przy tym ma dość narcystyczny charakter. Kiedy nie może leczyć, wszystko wokół niego staje się puste i pozbawione znaczenia; na niemożność czynienia dobra reaguje agresją. On gromadzi w sobie wiele sprzeczności.
W filmie skupia się Pani na jego życiu osobistym. Jak wiele informacji udało się zdobyć? Czy historia Mikoláška jest dobrze udokumentowana? A może miała Pani dużo swobody w konstruowaniu tej opowieści?
Marek Epstein skrupulatnie badał tę historię. Pracowaliśmy z konsultantem historycznym. Odnaleźliśmy dokumenty opowiadające o procesie przeciwko Mikoláškowi. Jednak wciąż jest wiele niewiadomych. Z jednej strony to postać historyczna, ale staraliśmy się dać sobie swobodę w opowiadaniu jego biografii.
Wszystkie działania medyczne Mikoláška są bardzo dobrze udokumentowane, ale niewiele wiadomo o jego zachowaniach prywatnych czy uczuciach. W rzeczywistości był bardzo związany ze swoją matką. W filmie nie pokazaliśmy tej relacji, skupiliśmy się na Frantisku, który jest kompilacją kilku postaci. Z plotek można było się dowiedzieć, że Mikolášek i jego wieloletni asystent być może tworzyli homoseksualną relację, ale nie ma na to żadnych dowodów.
Udało wam się skontaktować z kimś, kto znał Jana Mikoláška?
Nie udało nam się znaleźć nikogo, kto znałby go osobiście. Źródłem informacji był jego praprasiostrzeniec, który zresztą sam zgłosił się z tym tematem do czeskiej telewizji. To zainspirowało scenarzystę. Co ciekawe, okazało się, że wszyscy z ekipy znali kogoś, kto był leczony przez Mikoláška. Jego wpływ na ludzkie życie był niesamowity. Taki ukryty bohater, o którym zapomniano na 50 lat.
Opowiada pani o postaciach, które stawiają czoła przeszkodom czy systemowi. Jan Mikolášek jest w tym podobny do Garetha Jonesa. Tacy bohaterowie najbardziej panią interesują?
Obaj mają w sobie mieszankę podobnych cech, ale znaczą one zupełnie coś innego. Gareth Jones był czysty, niewinny. Miał misję, której poświęcił swoją karierę i życia. Dla Mikoláška leczenie innych jest misją. To pragnienie tak silne, że przestaje odczuwać moralne wątpliwości czy stawiać sobie pytania, na przykład na temat kolaboracji z nazistami. Dla niego to nie ma znaczenia, dopóki leczy ludzi. Można się zastanawiać, jak bardzo pycha kieruje jego wyborami, a w jakim stopniu naprawdę wierzy, że jest lepszy niż inni ze względu na dar, który posiada.
Takie postaci mnie interesują: genialni artyści, jak Rimbaud czy Bethoveen, którzy posiadają niesamowity dar, stawiający wyzwania moralności. Muszą za to zapłacić ogromną cenę, taką jak samotność. Łączą w sobie wiele sprzeczności.
I zmagają ze sprzecznymi emocjami…
Dla Mikoláška głównym tematem jest niemożność i bezsilność, które sprawiają, że nie może mierzyć się z samym Bogiem. Nie potrafi tego zaakceptować, szczególnie dlatego, że jego ego coraz bardziej się rozrasta. I kiedy nadchodzi ten moment niemocy, czuje się całkowicie pokonany.
Ta jego sprawczość dodaje mu siły. Kiedy nie może leczyć, nie potrafi się odnaleźć.
Mogę to zrozumieć. Sama jestem uzależniona od pracy, tworzenia filmów. Kiedyś, gdy wyjeżdżałam na urlop, po sześciu dniach miałam już dość.
Dobiegła końca pani kadencja przewodniczącej zarządu Europejskiej Akademii Filmowej, co daje trochę więcej wolnego czasu. Jak podsumowałaby pani ten czas?
Dokonaliśmy kilku małych, pozytywnych zmian. Nie tylko w kwestii rozpoznawalności na arenie międzynarodowej, ale w ramach naszej społeczności. Filmowcy stali się bardziej wspólnotą. Czujemy odpowiedzialność, nie tylko na polu zawodowym, ale społecznym i politycznym. EFA stała się bardziej zaangażowana politycznie, co widać nawet po samej gali, kiedy twórcy wyrażają swoje poglądy, w przeciwieństwie do skomercjalizowanych i apolitycznych Oscarów. Nasze poczucie solidarności stało się bardzo mocne za sprawą różnych akcji, m.in. na rzecz uwolnienia więźniów politycznych z Olegiem Sentsovem na czele. To ważne poczuć jedność i wsparcie.
Uważa pani, że filmowcy mają moc zmieniania świata?
Świat jest obecnie bardzo kruchy. Jeśli jeden polityk może zmienić rzeczywistość, równie dobrze może się to udać artyście z charyzmą i bogatą wyobraźnią. Wszystko jest możliwe. Oczywiście, że o wiele łatwiej jest destabilizować i siać zamęt, potrzeba nam jednak konstruktywnych pomysłów, które uwiodą ludzi i kraje.
By dokonać zmian i wpływać na postrzeganie ludzi, filmowcy muszą połączyć się z rzeczywistością. To problem wielu twórców, którzy żyją w dwóch bańkach: komercyjnej, która unika realnych problemów ("Joker" wyszedł poza nią), jak i festiwalowo-artystycznej, dość wsobnej na ogół. Z tej bańki uwolnił się ostatnio "Parasite" i skutecznie unika jej Michael Haneke.
Czy pani zmieniła swoje poglądy czy spojrzenie na rzeczywistość za sprawą jakiegoś filmu albo pracy nad nim?
Doświadczenie jest dla mnie bardzo ważnym elementem życia. Kiedy kręcę filmy, tworzę rzeczywistość — tę sztuczną i tę prawdziwą wokół mnie — z ekipą, aktorami czy krytykami. Właśnie spotkania z ludźmi zmieniają moje patrzenie, zwracają uwagę na nowe rzeczy, pozwalają stawiać pytania. Kino pozwala mi się rozwijać.