Anita Dymszówna - wyklęta córka wielkiego ojca. Straciła szacunek w jednej chwili
- Była fantastyczną, zdolną aktorką, ale sama o sobie mówiła, że jest naznaczona przez los piętnem kobiety fatalnej - wspominał jej były mąż, Maciej Damięcki, i trudno nie przyznać mu racji. Córka wielkiego artysty, Adolfa Dymszy, na aktorstwo była niejako skazana - i choć nigdy nie dorównała ojcu popularnością, zdobyła uznanie krytyków i sympatię publiczności. Dobra passa nie trwała jednak długo. Kiedy Anita Dymszówna na początku lat 70. postanowiła oddać chorego ojca do domu opieki społecznej - przekonana, że tam zapewnią mu najlepszą opiekę - jej decyzja odbiła się w branży szerokim echem. Zarzucano jej egoizm i nieczułość, dawni przyjaciele odsunęli się od niej. Skazana na ostracyzm, samotna i pozbawiona wsparcia aktorka usunęła się w cień, a pocieszenia szukała w alkoholu. Zmarła niemal w całkowitym zapomnieniu 7 lipca 1999 roku.
Córka swego ojca
Rodzice - aktor Adolf Dymsza i baletnica Zofia Olechnowicz - chętnie wspierali artystyczne dążenia swojej córki. Po ukończeniu szkoły teatralnej Dymszówna trafiła na scenę, a w 1970 r. wystąpiła u boku sławnego ojca w filmie "Pan Dodek". Potem często można ją było oglądać w spektaklach telewizyjnych. I chociaż nigdy nie zdobyła wielkiej popularności, krytycy z uznaniem wypowiadali się o jej talencie, zachwycając się wrażliwością, pasją i urodą młodej artystki. Jednym z wielbicieli jej talentu był Maciej Damięcki, kolega ze studiów, który podkochiwał się w Dymszównie od dawna, lecz długo nie mógł się zdobyć na odwagę, by wyznać swoje uczucia.
Zabawa! Balanga!
Sytuacja zmieniła się kilka lat później, gdy Dymszówna i Damięcki spotkali się podczas prób do spektaklu Teatru Telewizji - i nagle okazało się, że nie potrafią bez siebie żyć.
– Zastaję Maćka z Anitą. Oświadczają mi, że postanowili się pobrać! Dom zaniedbany, koszmar! 1 kwietnia 1970 r. odbywa się ślub Maćka z Anitą. Sześćdziesiąt siedem osób! Dymszowie! Zabawa! Balanga! – wspominała matka aktora, Irena Górska-Damięcka, w książce "Wygrałam życie".
Życie młodych małżonków nie było usłane różami, ale zakochani byli gotowi stawić czoła wszystkim przeciwnościom losu.
– Jesteśmy do siebie podobni. Oboje równie impulsywni, tak samo zadziorni, dlatego często się nie zgadzamy. Ale mamy zgodne gusta: lubimy nasz dom, nasze kicze i maszkarony, pełno ich w mieszkaniu - cytuje słowa Dymszówny "Rewia".
Pierwsze problemy
Z czasem jednak małżonkowie zaczęli się od siebie oddalać - oboje pochłonięci pracą, mieli coraz mniej czasu dla siebie. Różnice charakterów dawały im się też coraz bardziej we znaki, nie potrafili się porozumieć. Dymszównę irytował zabawowy styl życia męża, on narzekał na jej nadwrażliwość i emocjonalne podejście do najbardziej nawet błahych spraw. Sytuacja stała się jeszcze bardziej napięta, gdy ojciec aktorki podupadł na zdrowiu, a lekarze zdiagnozowali u niego chorobę Alzheimera. Dymszówna wraz z siostrami i matką starała się mu zapewnić jak najlepszą opiekę, spędzała z nim mnóstwo czasu, jednak stres i zmęczenie coraz bardziej dawały się jej we znaki.
Najgorsi na świecie
Ponieważ stan Dymszy stale się pogarszał, Olechnowicz - zmagająca się z poważnymi problemami z kręgosłupem - wraz z córkami podjęła bardzo trudną decyzję i postanowiła oddać męża do ośrodka, gdzie miałby zapewnioną specjalistyczną opiekę. Ponieważ nie przyjęto go w Skolimowie, aktor trafił do domu pomocy społecznej w Górze Kalwarii. Dymszówna wraz z mężem jeździła tam bardzo często i chętnie organizowała rozmaite występy, by jakoś się odwdzięczyć za pomoc okazaną jej ojcu.
Dymsza zmarł 20 sierpnia 1975 r. - a aktorka z przerażeniem zorientowała się, że ludzie z branży nagle nie chcą jej już znać.
- Środowisko miało do nas pretensje, że oddaliśmy go do przytułku i jesteśmy najgorsi na świecie – cytuje słowa Damięckiego "Rewia".
Bojkot w branży
Dawni przyjaciele odsunęli się od Dymszówny, zarzucano jej, że oddała ojca "do przytułku", że jest niewdzięczną córką, która chciała przejąć jego majątek i "pozbyć się kłopotu". Wśród osób, które ją wspierały, był Cezary Bryka - ale przyznawał, że ludzie byli tak zaślepieni, że prawie nikt nie zwracał uwagi na jego argumenty.
- W SPATiFie, aktorskiej knajpie, gdzie zawsze można było przyjść, kiedy chciało się do człowieka, nie dopuszczano jej do towarzystwa, nie rozmawiano z nią, zdarzało się, że kiedy podchodziła do stolika, jej koledzy wstawali i odchodzili - wspominał przyjaciel Dymszówny, Cezary Bryka, na portalu Studio Opinii. - Wiedząc z własnego doświadczenia, czym jest opieka nad całkowicie niesprawnym człowiekiem, próbowałem reagować, wyjaśniać, jak było. Nikt nie chciał słuchać.
"Więcej nie zadzwonię"
Potem było już tylko gorzej - nagonka na aktorkę trwała w najlepsze; krytykowano jej moralność, podawano w wątpliwość artystyczne dokonania, nikt nie chciał z nią pracować. Dymszówna próbowała jeszcze jakoś się trzymać, ale wreszcie się poddała. Samotna - jej małżeństwo z Damięckim się rozpadło - skazana na ostracyzm, szykanowana, zaczęła wpadać w depresję. Zrezygnowała z aktorstwa, zerwała niemal wszystkie kontakty, nawet z tą nieliczną grupką osób, która była dla niej życzliwa, a pocieszenia szukała w alkoholu
- Któregoś dnia powiedziała: Więcej nie zadzwonię. Chcę, żebyś pamiętał mnie taką, jaka byłam - wspominał Cezary Bryka. - Nie było możliwości perswazji, podjęła decyzję i już. Później czasami pojawiała się jeszcze na scenie, ale bez sukcesów. Zmarła 7 lipca 1999 r.
- Tak to środowisko zabiło człowieka, a po śmierci obsmarowało – kwitował Bryka.