Anna Ciepielewska: do ostatniej chwili nie traciła nadziei
09.01.2017 | aktual.: 09.01.2017 14:21
Kiedy pojawiła się na ekranie, krytycy nazwali ją objawieniem. Zachwycali się jej naturalnością, bogatą mimiką i niesamowitym, zapadającym w pamięć głosem. Przyjaciele za to wspominali o jej pogodnej naturze, życzliwości i uśmiechu, który nigdy nie znikał z twarzy.
Mało kto wiedział, że Anna Ciepielewska nie miała łatwego życia. Na planie filmu „Pasażerka” (na zdjęciu) poznała Andrzeja Munka, z którym połączył ją gorący romans. Ich związek był szeroko komentowany w branży filmowej. On miał bowiem żonę, ona męża, którego, jak podkreślała, kochała nade wszystko.
Z kochankiem rozdzieliła ją tragedia. Nie udało się jej także naprawić małżeństwa. Rozwód wspominała jako jedno z najbardziej bolesnych przeżyć, choć nawet wtedy nie straciła pogody ducha.
Na nic się nie skarżyła, nigdy się nie żaliła. Nawet kiedy zachorowała, nie informowała nikogo o swoich problemach. Wolała skupić się na pomocy innym. Z rakiem walczyła w tajemnicy, przekonana, że wygra. Do ostatniej chwili nie traciła nadziei.
Trudne dzieciństwo
Choć dzieciństwo miała burzliwe. Urodziła się na Wołyniu, trzy lata przed rozpoczęciem wojny. Ciepielewska twierdziła, że rodzice zdołali uchronić ją przed koszmarem.
Potem przeprowadzili się do Częstochowy, a stamtąd Ciepielewska wyjechała do Warszawy, gdzie po maturze rozpoczęła studia na PWST.
Miłość od pierwszego wejrzenia
Aktorstwo od dawna było jej marzeniem i cieszyła się, że swój talent może rozwijać pod okiem prawdziwych mistrzów, Jana Kreczmara i Aleksandra Zelwerowicza. Już wtedy wyróżniała się spośród innych studentów.
Na planie filmowym po raz pierwszy zjawiła się w 1955 roku, kiedy Jan Rybkowski powierzył jej rolę w „Godzinach nadziei”. Wypadła świetnie, zdobyła pierwsze doświadczenia, ale swój udział w tym projekcie wspominała ciepło również z innej przyczyny – tam poznała studenta krakowskiej PWST, Stanisława Niwińskiego.
Oboje podkreślali, że to była miłość od pierwszego wejrzenia. Wszystko inne przestało się liczyć.
Idealne życie
Zakochani dla miłości byli zdolni dla wielu poświęceń.
– Miałam narzeczonego z Krakowa. Ja byłam z Warszawy. Mnie nie chcieli zaangażować tam, jego tutaj. Spotkaliśmy się więc w połowie drogi, w Kielcach – wspominała pierwsze lata związku. Wreszcie się pobrali i wkrótce na świat przyszedł ich syn Grzegorz.
Byli niemal nierozłączni, chętnie razem występowali na scenie, zapewniając, że wspólna praca to dla nich prawdziwa przyjemność. Nie mieli żadnych powodów do narzekań, wszystko układało się po ich myśli. Kariera Ciepielewskiej nabierała tempa, wystąpiła chociażby w „Matce Joannie od Aniołów”, a za swoją rolę została później nagrodzona na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Panamie.
Reżyser ją głodził
Kiedy Andrzej Munk zaprosił ją na plan „Pasażerki” (na zdjęciu kadr z filmu), nie spodziewała się, że ta decyzja na zawsze odmieni jej życie. Aktorkę i reżysera połączył gorący romans, który początkowo próbowali trzymać w tajemnicy. Ona w końcu była żoną Niwińskiego, on zaś był mężem Halszki Próchnik.
Ciepielewska wspominała jednak, że choć zostali kochankami, reżyser wcale nie dawał jej taryfy ulgowej.
– Bywało, że doprowadzał mnie do płaczu, a nawet głodził, żebym poczuła, co to głód, ale potrafił być na planie także troskliwy – wspominała.
Koniec romansu
Nie wiadomo, jak potoczyłyby się ich losy, gdyby nie wypadek reżysera. 20 września 1961 roku Munk miał wypadek samochodowy. Zmarł w szpitalu na skutek odniesionych obrażeń. Dla Ciepielewskiej był to ogromny cios. Wtedy też postanowiła – między innymi ze względu na syna – walczyć o swoje małżeństwo.
Niwiński jej wybaczył i wydawało się, że wszystko wróciło do normy. Sielanka jednak nie trwała długo, bowiem wkrótce potem aktor poznał młodszą od niego o 18 lat Annę Majewską. Odszedł od Ciepielewskiej i ożenił się po raz drugi. Ona nigdy nie wyszła już za mąż. Ale, jak zapewniała, nie czuła się nieszczęśliwa.
- Mam tyle zainteresowań, tylu przyjaciół i życzliwych ludzi wokół siebie, że nie odczuwam samotności. Właściwie nie wiem, co to jest samotność. Myślę jednak, że samotność to po prostu niedogrzane mieszkanie, a przecież zawsze można je ogrzać, jeśli się ma ochotę – mówiła w rozmowie z przyjacielem Witoldem Sadowym, krytykiem i wybitnym znawcą teatru.
Cierpiała w milczeniu
Z czasem Ciepielewska otrzymywała coraz mnie propozycji zawodowych. Zepchnięta na drugi plan, pojawiała się w rolach epizodycznych i gościnnie w serialach, na przykład jako pani Janeczka w „Klanie” (na zdjęciu).
Praktycznie nikt nie wiedział, że Ciepielewska choruje. Słowem nie wspomniała, że lekarze zdiagnozowali u niej raka. Dalej planowała udział w kolejnych artystycznych projektach, spotykała się z przyjaciółmi, pomagała znajomym w rozwiązywaniu ich problemów, przekonana, że pokona nowotwór.
W kwietniu 2006 roku, miesiąc przed śmiercią, zadzwoniła do Witolda Sadowego.
- Żartowaliśmy, śmialiśmy się, wspominaliśmy stare, dobre czasy. Jak zawsze Anka była niezwykle serdeczna i miła. Słowem nie wspomniała o chorobie – wspominał w „Życiu na gorąco”.
Zmarła 20 maja 2006 roku.