Antoni Krauze: Gdy Smoleńsk wejdzie do kin, będę mógł powiedzieć "bye, bye"

Reżyser głośnego filmu "Smoleńsk" zmarł w wieku 78 lat. Krauze pytany o szum wokół swojego obrazu mówił, że go nie zraża, a film "musiał zrobić, by poczuć się twórcą spełnionym".

Antoni Krauze: Gdy Smoleńsk wejdzie do kin, będę mógł powiedzieć "bye, bye"
Źródło zdjęć: © Forum
oprac. Anna Ryta

Przez ostatnie lata swojego życia reżyser deklarował się jako człowiek głęboko wierzący, jednak nie zawsze tak było.

W młodości sympatyzował ze środowiskami lewicującymi. To wybór na papieża Jana Pawła II sprawił, że się nawrócił i zmienił swoje poglądy. W 1998 roku przeżył zaś śmierć kliniczną. A to, co zobaczył "po drugiej stronie”, tylko utwierdziło go w wierze.
W 1943 roku, gdy miał trzy lata, widział, jak płonie stolica. W powstaniu warszawskim zginęła jego starsza siostra, trafiona odłamkiem. Później obserwował, jak Armia Czerwona grabi i krzywdzi Polaków. Te traumatyczne wspomnienia zostały z nim na długo.

Kiedy poszedł do szkoły, jego nauczycielem historii był Jacek Kuroń: - Niewiele od nas starszy, uczył nas zupełnie inaczej niż reszta. Klasa oszalała na jego punkcie. On był już wtedy rewizjonistą i bardzo potępiał moje zachowanie, że szliśmy w 1956, że śpiewaliśmy "Jeszcze Polska nie zginęła". Byłem wtedy strasznie naiwny, przyznaję – wspominał.

Swoją edukację Krauze kontynuował w liceum plastycznym i szybko zżył się ze środowiskiem artystycznym.
- Uczyły się tam dzieci komunistycznej nomenklatury, ale też przedwojennej inteligencji i arystokracji. Atmosfera, w porównaniu z innymi szkołami, w tamtym czasie była zdecydowanie mniej totalitarna. Dojrzewałem z pełną świadomością, że sytuacja polityczna nie zmieni się za naszego życia. Będę żył w komunizmie – opowiadał w wywiadzie dla portalu Opoka.

Po maturze zaczął studia na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, ale nie wspominał ich najlepiej. Wreszcie postanowił zrealizować swoje marzenie o kinie i przeniósł się do łódzkiej filmówki. Ale i ta uczelnia mocno go rozczarowała.
- Odnosiłem wrażenie, że najlepszy czas szkoły już minął, a była nim druga połowa lat pięćdziesiątych – mówił. - Ja zaś skończyłem PWSTiF już w czasie małej stabilizacji gomułkowskiej.

Krauze, uważany za reżysera niepokornego i "nieposłusznego władzy”, zaczął obawiać się o swoją przyszłość. Cenzura nie chciała puszczać jego filmów, które trafiały na półki. "Palec Boży” uznano za nieudany i być może całkowicie pogrzebano by jego karierę, gdyby nie wsparcie komunistki Wandy Jakubowskiej.

Obraz
© Forum

- Uratowała mój debiut kinowy, do dzisiaj nie wiem dlaczego - twierdził Krauze. - Z własnej inicjatywy stanęła w mojej obronie, co będę pamiętał do końca życia.

Krauze nie krył, że odsunął się od Kościoła, czego miał później bardzo żałować. - Zbyt wcześnie podjąłem samodzielne życie i wcześnie odstąpiłem od życia religijnego, choć moja rodzina była bardzo wierząca – mówił w portalu Opoka.
Wrócił do Kościoła dopiero wtedy, gdy Karol Wojtyła został papieżem.
- Wybór Jana Pawła II był dla mnie nieprawdopodobnym wydarzeniem, Polak jedną z największych osobistości na świecie... niezwykłe – dodawał.

W 1998 roku Krauze miał zawał i przeżył śmierć kliniczną – to wydarzenie tylko umocniło jego wiarę. Po latach reżyser opowiedział, co zobaczył "po drugiej stronie”. - Widziałem drzwi, wiedziałem, że za tymi drzwiami jest miejsce, w którym bardzo chciałbym się znaleźć – mówił w wywiadzie dla "Dziennika. Gazety Prawnej”. Według słów reżysera "po drugiej stronie" zadano mu pytanie, co dobrego zrobił w swoim życiu.

- Przypomniałem sobie, że Krzysiek Kieślowski tuż przed swoją śmiercią zrobił mi karczemną awanturę, jak to możliwe, że nie pamiętam, jak to będąc u niego w Koczku na Mazurach, uratowałem jakiegoś małego chłopca, który tonął w pobliskiej rzeczce. Mówił mi, że może po to się urodziłem, żeby tego chłopca uratować. Powiedziałem więc im, że co prawda nie pamiętam, ale Krzysiek Kieślowski mówił, że uratowałem chłopca – wspominał. To podobno te słowa sprawiły, że reżyser wrócił do żywych.

- Powiedziałem też, że jeśli Krzysiek gdzieś jest w pobliżu, to może to potwierdzi. I usłyszałem, że mam wracać. Nie zrobiono mi większej krzywdy w moim całym długim życiu – twierdził. - Kiedy tam byłem, nie miałem żadnego innego pragnienia, jak wleźć tam do środka, za te drzwi.

Krauze uważa, że został "wskrzeszony” po to, by zrobił ważne, istotne dla Polaków filmy. Dlatego nakręcił "Czarny czwartek” i "Smoleńsk”. Ale przyznawał, że nie był szczęśliwy tu, na ziemi. - Kiedy wróciłem do rzeczywistości, ocknąłem się, to przez dwa tygodnie, a może miesiąc nie mogłem pojąć, że składam się z ciała, że cała ta moja obudowa to ciało. Czułem, że to jakiś worek po kartoflach albo węglu. Uczyłem się na nowo żyć i teraz robię wrażenie, że żyję, że się poruszam. Minęło 18 lat, a ja każdy moment z tych 18 lat dokładnie pamiętam, klatka po klatce – zwierzał się w "Dzienniku”. I dodawał, że jest gotowy na śmieć.

- Ja jestem wśród żywych do piątku, do momentu wejścia "Smoleńska” do kin. Cały czas mam nadzieję, że Bóg pozwoli mi po prostu umrzeć – mówił. - Liczę, że jak ten film wejdzie do kin, będę mógł powiedzieć „bye, bye” i tam wrócić.

Źródło artykułu:WP Film
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (134)