"Barbie". Najseksowniejsza 64‑latka. Ten film to zaskoczenie roku

Gorąca oczekiwana "Barbie" Grety Gerwig to spora anomalia. Dostaliśmy ładnie wystylizowany hollywoodzki blockbuster z mocno feministycznym punktem widzenia. Ostro, zabawnie i celnie uderza się w nim w patriarchat. Czego chcieć więcej?

Ryan Gosling jako Ken i Margot Robbie jako Barbie
Ryan Gosling jako Ken i Margot Robbie jako Barbie
Źródło zdjęć: © fot. mat. pras.
Kamil Dachnij

19.07.2023 | aktual.: 21.11.2023 11:10

W ciągu sześciu dekad swojego istnienia Barbie dorobiła się całkiem pokaźnego bagażu kulturowego. Z jednej strony, jak trafnie ujęła aktorka Margot Robbie (odtwórczyni Barbie w filmie Grety Gerwig), cieszy się rozpoznawalnością na poziomie takich marek jak Coca-Cola. Jest ikoną, która była istotną częścią dzieciństwa kolejnych pokoleń dziewczynek. Jednak z drugiej strony lalkę firmy Mattel krytykuje się za ustanowienie nierealistycznych standardów urody i ciała. A także za to, że sprowadziła feminizm do jego najbardziej utowarowionej wersji.

Spory na temat tego, jaką funkcję kulturową pełni Barbie, pewnie nigdy nie będą miały końca. Gdy jedni uważają, że jest to prostu lalka, która pozwala dziewczynkom na, powiedzmy, wyrażanie siebie, krytyczka sztuki jak Camille Paglia widzi ją jako symbol kobiecego wyzwolenia; profesjonalną kobietę z odpowiednią dozą blasku.

Zobacz: zwiastun filmu "Barbie"

Najbardziej wywrotowy blockbuster ostatnich lat

Stąd nie dziwię się, że z powodu takich sprzeczności Hollywood dopiero teraz, czyli 64 lata od "debiutu" Barbie, przygotowało aktorską wersję filmu o tej zabawce. A gdy już w końcu udała mu się ta sztuka, to okazuje się, że zafundowano nam rozrywkę w opcji feministycznej, w której twórczyni nie bierze jeńców, gdy przychodzi jej uderzyć w patriarchat, wyeksponować seksizm czy piętnować uprzedmiotowienie.

Tym samym obraz Gerwig, która napisała scenariusz wraz ze swoim mężem Noahem Baumbachem, to nie żaden pastelowo-różowy pean na cześć produktu firmy Mattel, a prawdopodobnie najbardziej wywrotowy blockbuster ostatnich lat, filmowe spełnienie powyższych słów Pagli.

Już pierwszy akt opowieści, w którym poznajemy Barbieland, to czysta plastikowa utopia, rewers prawdziwego świata. Niemal każda Barbie to królowa tego przedziwnego uniwersum -  wszystkie sprawują najważniejsze funkcje, wykonują nawet stricte męskie prace. Kenowie cieszą się rolą słodkich przygłupów, którzy nie mają racji bytu bez Barbie.

Margot Robbie jest idealną Barbie
Margot Robbie jest idealną Barbie© fot. mat. pras.

Perfekcyjnie dobrana do roli Robbie zagrała tak zwaną "stereotypową Barbie" - piękną, zgrabną blondynkę, która nie zajmuje się niczym szczególnym. Tak jak jej imienniczki, wierzy, że za sprawą swojej egzystencji rozwiązała wszystkie problemy feminizmu i nierówności. Każdy jej dzień wygląda tak samo - poranne przygotowanie do wyjścia, pobyt na plaży i babskie wieczory.

Jednak w pewnym momencie Barbie zaczyna rozmyślać o śmierci. Na jej nogach pojawia się cellulit. Nie jest w stanie chodzić na palcach, co inne Barbie przyjmują ze grozą jako "płaskostopie". Jej perfekcyjna rutyna zostaje zaburzona - następują sceny, które są niczym minipastisz feministycznego arcydzieła "Jeanne Dielman, Bulwar Handlowy, 1080 Bruksela".

Bohaterka dowiaduje się od dziwnej Barbie (tak, Barbieland nie jest do końca idealne - są też wykluczeni), że musi udać się do prawdziwego świata i odnaleźć dziewczynkę, która bawi się jej lalkową wersją. Desperacko pragnący jej atencji Ken (zaskakująco śmieszny Ryan Gosling) po kryjomu przedostaje się do auta Barbie i oboje trafiają do Los Angeles.

I tam spotyka ich szok. Ken zauważa, że pozycja mężczyzn jest zgoła odmienna niż w Barbielandzie - ich wizerunek jest na banknotach, piastują wysokie stanowiska w korporacjach, po kryjomu napędzają tryby patriarchatu.

Dla Barbie jest to z kolei bolesne zderzenie z rzeczywistością. Nastolatka niszczy ją za "uwstecznienie feminizmu o dobre 50 lat", za "zarabianie na seksualizacji", za "gloryfikację konsumeryzmu". Nazywa ją nawet "faszystką".

Fabuła następnie zmierza w takim kierunku, że do Barbielandu wkracza "męski porządek" za sprawą oświeconego Kena. Gerwig w tej części filmu ciekawie odarła Barbie z jej skrajnie wyidealizowanego wizerunku, dając jej w zamian ludzkie i skomplikowane uczucia. Wygląda to trochę tak jakby Albert Camus dla rozluźnienia postanowił napisać "Truman Show".

Hollywood kontra toksyczna teoria męskości

Patrząc pod jakimkolwiek kątem, "Barbie" to naprawdę rzadki przykład wysokobudżetowego kina - jest lekkie i rozrywkowe, ale naszpikowane celnym metakomentarzem. Sporadycznie też burzy czwartą ścianę, ma bohaterów świadomych takich tropów jak "biały zbawca", pięknie obśmiewa mansplaining, nie boi się kiczu.

Reżyserka niegłupio porusza w fabule ważne kwestie związane z kobiecością i toksyczną koncepcją męskości we współczesnym świecie. A wystarczyło jedynie (lub aż) wrzucić Barbie i Kena do prawdziwego świata. Nieźle jak na blockbuster.

Pod kątem formalnym w "Barbie" też się dzieje sporo. Nie tylko przykuwa oko dominującą ilością różu, ale także odpowiednią "kradzieżą" uroczo przeestetyzowanej stylistyki melodramatów i musicali z ubiegłego wieku jak "Czerwone trzewiki" czy "Parasolki z Cherbourga". Gerwig, wyciągając z nich ich esencję, czyli nadmierną sztuczność, odnalazła idealny kod wizualny dla Barbielandu. Nic w tym równoległym do naszego świata miejscu nie ma sensu, ale połysk i lukier jego scenografii jest wystarczająco hipnotyzujący.

Gerwig mogła docisnąć pedał gazu do dechy

Dodatnim aspektem jest też to, że Gerwig ochoczo cytuje z historii kina. Prolog to przecież parodia "2001: Odysei kosmicznej" Stanleya Kubricka z Helen Mirren jako ironiczną narratorką. Jest także scena gry w siatkówkę plażową, którą widzieliśmy w "Top Gun". Owszem, takie zabawy to dość ograna sprawa w kinie, bo widzieliśmy je właściwie w każdym postmodernistycznym filmie, ale u Gerwig są przynajmniej wpisane w fabułę.

Żeby nie było tak słodko i różowo, trochę rzeczy jednak się w "Barbie" nie udało. Istnieje wyraźny dysonans w tonacji filmu, bo zdarza się Gerwig chaotycznie przechodzić z głupkowatych żartów czy sucharów w powagę. Drugi akt filmu, czyli wizyta Barbie i Kena w naszym świecie, nie ma polotu sekwencji z Barbielandu.

Choć trzeci akt jest najzabawniejszy, to jednak jego zakończenie trąci banałem. Za dużo w nim tej nieznośnej, hollywoodzkiej sacharyny. Wszystkie sceny, w których Will Ferrell dostaje moment, by wydobyć dźwięk ze swojej paszczy, są potwornie złe. Niestety trochę ich jest.

Można też odnieść wrażenie, że "Barbie" w ogólnym kształcie mogłaby być jeszcze bardziej przegięta w swojej retoryce, a realizacyjnie trochę bardziej szalona. W paru miejscach czuć wyraźne kompromisy fabularne, bo Gerwig mimo wszystko nie była w stanie całkowicie wyrwać się z hollywoodzkiej machiny i uścisku Mattela. Musiała przecież wypełnić zadanie nakręcenia produktu, który ma spodobać się jak największej ilości osób.

Zakładam, że ta sztuka się jej uda, bo "Barbie" ma bardzo dobrze przemyślaną kampanię promocyjną. Ten film właściwie wychodzi nam z lodówki. Choć jest nierówny, to daje nadzieję, że w Hollywood studia filmowe zaczną dawać duże pieniądze na coś odrobinę bardziej wnikliwego niż naparzanki superbohaterów czy kolejne kaskaderskie wyczyny Toma Cruise'a.

"Barbie" wchodzi do polskich kin 21 lipca.

Kamil Dachnij, dziennikarz Wirtualnej Polski

W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" żegnamy Harrisona Forda, znęcając się nad nowym "Indianą Jonesem" i płaczemy po Henrym Cavillu, ostatni raz masakrując "Wiedźmina" z jego udziałem. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.

Źródło artykułu:WP Film
barbiemargot robbieryan gosling
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (37)