Miał być polski Indiana Jones. Netflix zmasakrował Pana Samochodzika

Od 12 lipca na Netfliksie można oglądać nową adaptację powieści Zbigniewa Nienackiego "Pan Samochodzik i templariusze". Dość powiedzieć, że fani kultowej serii dla młodzieży nie będą zachwyceni tym, co zobaczą. To nijakie kino akcji, które niepotrzebnie podrasowano pod kątem politycznej poprawności.

Kadr z filmu "Pan Samochodzik i templariusze"
Kadr z filmu "Pan Samochodzik i templariusze"
Źródło zdjęć: © fot. Netflix
Kamil Dachnij

12.07.2023 | aktual.: 13.07.2023 07:47

Zaczyna się widowiskowo. Mamy pościg, pojedynek wręcz ze złoczyńcą o wdzięcznym pseudonimie Adios, a na samym końcu bohater posługuje się swoim niezwykłym samochodem, by odnaleźć cenny krzyż. W ciągu tych pierwszych ośmiu minut dzieje się tyle, że spokojnie można byłoby określić ten film jako polską wersję przygód Indiany Jonesa. Już po zwiastunie było zresztą wiadome, że Netflix wpisał swoją wersję jednej z części "Pana Samochodzika" w kino nowej przygody. Stąd miłośnicy książki, a nawet serialowej adaptacji ze Stanisławem Mikulskim z 1971 r. mogą być mocno zaskoczeni tym, co zobaczą.

"Pan Samochodzik i templariusze" to, mówiąc wprost, kino obrobione na nowoczesną modłę, nastawione na akcję, właściwie pozbawione ducha powieści. To kino w stylu zerowym (nacisk na atrakcyjną i prostą fabułę, jednoznaczność, przezroczystą formę). Reżyser Antoni Nykowski niby zaprezentował podrasowany obraz PRL-u, trochę przypominający stylizację z serialu "Brokat", ale trąci to sztucznością i jest podane w taki sposób, że na dobrą sprawę ciężko umiejscowić akcję filmu - czy są to jeszcze lata 60., czy jednak 70., a może 80.? Przypomnę, że akcja powieści dzieje się w latach 60.

Zobacz: zwiastun filmu "Pan Samochodzik i templariusze"

Feministyczne żarty i klisze

Pewna niedookreśloność czasowa blednie jednak w porównaniu z największym anachronizmem adaptacji Netfliksa. Scenarzysta Bartosz Sztybor postanowił zmienić płeć jednego z harcerzy - w efekcie do składu dokooptowano dziewczynę (w tej roli Kalina Kowalczuk). To akurat był dobry pomysł. Nie dość, że bohaterka z wyglądu mocno przypomina postać Max ze "Stranger Things", to potrafi być nieźle wygadana. Problem w tym, że jeśli się odzywa, to rzuca teksty w rodzaju: "dopiero czwarta fala feminizmu coś zmieni" albo "jako feministka nie wierzę nic w rodzaju męskiego". Nie trzeba się szczególnie wysilić, by przewidzieć, jak część widzów zareaguje na tego typu wtręty, które w założeniu miały być zabawne, ale są raczej doklejaniem poprawności politycznej na siłę.

Co więcej, trudno zrozumieć sens takich zabiegów. To zwykłe przekształcanie historii, bo w latach 60. mieliśmy drugą falę feminizmu. Nawet gdyby padło prawidłowe stwierdzenie, to polscy nastolatkowie tamtej dekady mogli nie śledzić aż tak pilnie, co działo się w ruchu feministycznym. Owszem, potrzebujemy ciekawych postaci kobiecych w filmach i serialach (feminizmu także), ale w tym przypadku scenarzysta posłużył są stereotypem zbuntowanej nastolatki, która wypowiada się jak dorosła osoba. To skądinąd jedna z wielu klisz tego filmu, bo mamy przerysowanego antagonistę, będącego czymś w rodzaju niewydarzonego Zorro lub Desperado, czy nerdów odrzuconych przez własne otoczenie.

Mateusz Janicki jako Pan Samochodzik
Mateusz Janicki jako Pan Samochodzik© fot. mat. pras.

Pan Samochodzik (Mateusz Janicki) sam w sobie jawi się jak kalka różnych postaci kina akcji. Oficjalnie jest historykiem sztuki i pracownikiem Departamentu Ochrony Zabytków Ministerstwa Kultury i Sztuki, ale jego działania nie kończą się na siedzeniu w książkach czy spokojnym szukaniu zabytków. Nader często zamiast rozumu przychodzi mu używać pięści. Jest pyszałkowaty, nadmiernie pewny siebie, narcystyczny i uwielbia dowcipkować. Na pytanie "Co pan sądzi o gwiazdach?" odpowiada: "Lennona lubię, McCartneya nie bardzo".

Choć prezentuje się nieźle na ekranie, Janicki nie posiada na tyle uroku i lekkości, by zbliżyć swoją kreację Tomasza do Indiany Jonesa. Pod kątem jakości przypomina bardziej "wyczyny" Toma Hanksa jako Roberta Langdona w idiotycznych adaptacjach powieści Dana Browna. Ale przy lepszym scenariuszu widzę jakiś potencjał dla Janickiego, więc jeszcze bym go nie skreślał.

To jałowa geneza postaci

Na dobrą sprawę nie ma co porównywać tego filmu z pierwowzorem. Zmienione jest niemal wszystko. Pierwszy przykład z brzegu. Tomasz (Mateusz Janicki) przy zapoznaniu się z harcerzami jest opryskliwy. Dzieje się to mniej więcej w połowie filmu. Jak doskonale wiadomo, w książce bohater był już z nimi doskonale zaznajomiony. I rozmawiał z nimi w zgoła odmienny sposób.

Nie ma co ukrywać, że adaptacja Netfliksa to po prostu odrębny twór, luźna wariacja na temat książki. "Pan Samochodzik i templariusze" w tym ujęciu to przede wszystkim geneza głównego bohatera, który po drodze zbiera swoją drużynę Avengersów.

Netflix rzecz jasna miał prawo do własnej wizji. Na papierze ich zamysł nie był zły. I "Pan Samochodzik i templariusze" miewa przebłyski. Jednym z nich jest scena bójki Tomasza ze zbirem w pokoju hotelowym, gdzie posłużono się niezłym gagiem filmowym - bohater w trakcie szamotaniny ma czas, by oświadczyć widzom, co właśnie trzyma w rękach. Interesująco wypada też pojedynek na wiedzę między harcerzami a Tomaszem.

Ale są to jedynie sporadyczne momenty. W filmie dzieje się sporo (walki szermierskie, karate, wybuchy), ale nie ma w tym napięcia, nie jesteśmy zaangażowani w losy bohaterów, ani w zagadki, które próbują rozwiązać. Nie wybrzmiewa również rywalizacja Pana Samochodzika z innymi poszukiwaczami skarbów. Netflix wtopił nawet z konceptem pojazdu - nie wyróżnia się aż tak, jak opisywał go Zbigniew Nienacki.

Dla części widzów odbiór tego filmu będzie zależny od tego, czy oderwą go od pierwowzoru. Jeśli wykażą się dobrymi chęciami i to zrobią, to i tak pozostaną z nijakim miksem akcji i przygodówki. A zakończenie zdradza, że Netflix bardzo chciałby z powieści Nienackiego zrobić serię filmową. Jeśli jednak postanowi nakręcić kolejną część, to trzeba liczyć na to, że nie będzie tak jałowym przedsięwzięciem jak ich pierwsza próba. Dla odtrutki wolę już puścić chociażby "Indianę Jonesa i Królestwo Kryształowej Czaszki".

Kamil Dachnij, dziennikarz Wirtualnej Polski

W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" żegnamy Harrisona Forda, znęcając się nad nowym "Indianą Jonesem" i płaczemy po Henrym Cavillu, ostatni raz masakrując "Wiedźmina" z jego udziałem. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.

Źródło artykułu:WP Film
filmnetflixpan samochodzik
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (100)