W znienawidzonej przez kolejne pokolenia uczniów lekturze *„Nad Niemnem” pióra Elizy Orzeszkowej jedna z bohaterka co rusz oznajmia, że „ma globusa”, więc idzie się położyć. Globus, czyli migrena, czyli stary, dobry ból głowy. Tak jakoś zawsze przypomina mi się ten fragment powieści w okolicach Nowego Roku, gdy w Ameryce przyznają Golden Globes. Zapytałbym Meryl Streep, która triumfowała także w tym roku: „Czy ma pani globusa?”. O tej porze, po męczącej uroczystości i suto zakrapianym bankiecie może mieć, a juści!*
Globusa mają też zapewne ci widzowie w naszej części świata, którzy zarwali noc, by to rozdawnictwo statuetek oglądać, a rano musieli biec do pracy. Nikt im tego poświęcenia żadną nagrodą czy premią nie wynagrodzi, niestety. Ja nie zarwałem, bo obraz ze streamingu rwał się nieustannie – podglądanie, jak bogaci i sławni jedzą kawior, okazało się jednak nazbyt stresujące, toteż rozsądnie postanowiłem oddać się własnym marzeniom sennym.
Nie widziałem też jeszcze kilku z nagrodzonych tegorocznymi Złotymi Globami filmów, toteż trudno mi powiedzieć, czy zgadzam się z wyborami „amerykańskiej prasy zagranicznej”, czy też się nie zgadzam. Miło mi tylko, że globusa ma Christopher Plummer za rolę comingoutowego siedemdziesięciopięciolatka w „Debiutantach”, bo lubię ten film. Wiekowi panowie odkrywający uroki życia gejowskiego to zaiste rzadkość w kinie, toteż nic dziwnego, że aktor wywołał tą rolą ekscytację różnych szanownych gremiów.
Pewną satysfakcją napełnia mnie także Złoty Glob dla Octavii Spencer za „Służące”, albowiem od momentu, gdy ten film obejrzałem parę miesięcy temu, byłem pewien, że artystka zgarnie różne nagrody. Bo Hollywood uwielbia takie role – prostych czarnych kobiet, jowialnych, wygadanych, słusznych rozmiarów… I to uwielbia nie od dzisiaj, by przypomnieć Mammy w nagrodzonej Oscarem interpretacji Hattie McDaniel w „Przeminęło z wiatrem”. Żadnym zaskoczeniem nie była również statuetka dla irańskiego „Rozstania” Asghara Farhadiego. Ciekaw teraz jestem, czy film dostanie także Oscara (żeby się tylko akademikom nie pomyliły te kobiety w chustach!) i jak ewentualny Oscar wpłynie na napięte
relacje między Iranem a Stanami Zjednoczonymi.
Pojąć natomiast nie mogę Globa dla Woody Allena za scenariusz „O północy w Paryżu” (nominacji za reżyserię tym bardziej nie) , bo to, moim zdaniem, jeden z jego słabszych, od niechcenia zrobionych filmów. Sam Allen zresztą, tradycyjnie i mądrze, na imprezie się nie pojawił.
Początek każdego roku generalnie sprzyja powstawaniu globusa. Nie tylko ze względu na kiepską pogodę - niskie ciśnienie, zimne wiatry i zachmurzone niebo – ale też z powodu nadmiaru rozmaitych nagród za rok poprzedni, przyznawanych doprawdy wszędzie. Oj, od tego nadmiaru akurat głowa boli, jakże boli! Mnie chyba jednak bardziej boli serce, gdy widzę konformizm i stadność tych nagród. Wszystkie one obracają się w kręgu kilku, kilkunastu tych samych tytułów. Są niczym wirus, który przenosi się z San Diego do Baltimore, z Baltimore do San Francisco, stamtąd do Los Angeles, Montrealu, Londynu, a także do Warszawy. W każdym z tych miast podlega jedynie niewielkim, lokalnym modyfikacjom. Rzadko które jury wykazuje się niekonwencjonalnym gustem i odwagą, by niespodziewanie nagrodzić…, ja wiem, jakieś eksperymentalne dzieło z Argentyny czy Filipin.
Heroizmowi krytycznemu nie sprzyja zapewne globus globalny. Fakt, że jesteśmy dzisiaj wszyscy połączeni siecią internetową. Błyskawicznie przenikają wieści o werdyktach, więc sędziowie z jednego miasta, kraju podglądają, co tam wyróżnili ich koledzy z miasta, kraju innego, a następnie ferują swoje wyroki według identycznej sztancy, by nie wybijać się ponad szereg, nie narażać na protesty i wrogie komentarze kinomanów. Bezpieczniej nagrodzić po raz setny Meryl Streep niż wypromować nieznaną, a znakomita aktorkę z dalekiego kraju.
I tak oto, krytycy – miast być awangardą ludzkości - stają się klakierami, powielającymi jeden za drugim, jeden od drugiego (jedna od drugiej także, nie widzę powodu, by wykluczać kobiety z tego serwilizmu) obiegowe opinie, oceny i zachwyty. Dziś prawdziwych krytyków już nie ma! I jak tu nie dostać globusa?