Bartosz Żurawiecki: I po legendzie!
Marcin Koszałka podniósł rękę na kolejną polską świętość - Euro 2012. Ale proszę spać spokojnie, skandalu tym razem nie będzie.
Reżyser traktuje piłkarską imprezę znacznie łagodniej niż własne i cudze rodziny, które dotkliwie sportretował m.in. w filmach "Takiego pięknego syna urodziłam" czy "Do bólu". W "Będziesz legendą, człowieku" także wątek familijny się pojawia i jest on chyba najbardziej frapującym elementem tego dokumentu. Otóż, główny bohater, piłkarz polskiej reprezentacji, lecz pochodzenia francuskiego – Damien Perquis – zwierza się, że był bardzo surowo traktowany przez swojego ojca, który nierzadko dawał mu w skórę. Widać zresztą, że do dzisiaj żyje Perquis pod presją rodziny. Robi wszystko, by w jej oczach być wzorowym synem i świetnym piłkarzem. Niestety, z polską drużyną futbolową nie jest łatwo tego dowieść. Może jednak Damien powinien spróbować szczęścia nad Sekwaną?
Historia Perquisa rozmywa się w półtoragodzinnej opowieści o Euro. Moim zdaniem, można by z korzyścią skrócić dzieło do pół godziny albo czterdziestu pięciu minut i zrobić z niego intensywny dramat skupiony na postaci francusko-polskiego piłkarza. Koszałka powinien bardziej podrążyć swego bohatera, który robi na ekranie wrażenie człowieka skrytego i enigmatycznego.
Do wiwisekcji Perquisa jednak nie dochodzi, bo najwyraźniej zamówienie było na coś innego – na barwą relację z garderób rodzimych aktorów piłkarskiego show. Najlepiej jeszcze, jakby ta relacja miała happy end, ale tak dalece rzeczywistości nie dało się, niestety, nagiąć. Owszem, sporo jest w filmie Koszałki smaczków. Na drugoplanową postać komediową wyrasta np. Grzegorz Lato, który strzela miny i mądrości, choć tymi drugimi najczęściej pudłuje. Nazwisko Perquisa zaś uparcie wymawia z angielska: „Perkins”. Soczystym językiem popisuje się kolega Damiena z drużyny, Marcin Wasilewski (jego „dupa zbita” to najcelniejsze podsumowanie „sukcesów” naszej drużyny). Bez wątpienia, mocnym punktem filmu jest również jego strona wizualna. Koszałka nawiązuje tutaj do sportowych dokumentów Bogdana Dziworskiego (który zresztą przy "Będziesz legendą…" współpracował). Stara się pokazać fizyczny wysiłek piłkarzy, ich cielesność (sporo miejsca
zajmują sceny kontuzji, masaży etc.), ale też oddać z bliska emocje zarówno na boisku, jak i na stadionie. A także … metroseksualny wdzięk i uwodzicielską kokieterię zawodników (patrz sekwencja z sesji fotograficznej w Linzu).
Za dużo jednak jest w filmie „pustych przebiegów” – fragmentów, które zostały włożone tylko po to, by rozepchnąć metraż. Zbyteczne wydają się animowane wstawki, stanowiące niby to ilustracje - nie zawsze czytelne, za to na pewno tautologiczne – sytuacji i zdarzeń pokazywanych w żywym planie. Przeciągnięte ponad miarę są też fragmenty archiwalne, które mają ukazać rzecz dość oczywistą: kontrast między niegdysiejszymi sukcesami polskiego futbolu a jego stanem obecnym.
Lubię w dokumencie Koszałki pojedyncze ujęcia: smutek kibiców po ostatecznej porażce z Czechami, cheerleaderki wymachujące w zwolnionym tempie pomponami, desperacja na twarzy 32-letniego Wasilewskiego, który zdaje sobie sprawę, że Euro to jego ostatnia szansa na wielką piłkarską karierę... Jednak te rozrzucone obrazy i rozchodzące się w różne strony tropy w żadnym momencie filmu Koszałki nie układają się w spójną opowieść. Trochę tak, jakby klęska naszych graczy podcięła skrzydła także reżyserowi i zbiła go z pantałyku.
Polska ekipa szybko pożegnała się z Euro 2012, ja natomiast żegnam się z wp.pl po wielu latach współpracy. Tekst, który właśnie Państwo przeczytali, to ostatni, który tutaj napisałem. Dziękuję Redakcji, dziękuję wszystkim Czytelnikom i do przeczytania w lepszych czasach!