Bartosz Żurawiecki: Sklep zły
Centra handlowe zwane w Polsce, nie wiedzieć dlaczego, galeriami (może z tego powodu, że obywatele uprawiają w nich tzw. window shopping?) to już nie tylko „świątynie konsumpcji”. To istne metropolie z własnym układem ulic, z własną organizacją ruchu, z własnymi przepisami i własną policją. Pstrokate, hałaśliwe i przerażające. Każde przekroczenie granicy jakiejś Galerii Mokotów czy innych Złotych Tarasów – że o podmiejskich labiryntach kretyńskich… sorry, kreteńskich nie wspomnę – natychmiast wpędza mnie w panikę, napełnia trwogą i kwalifikuje na bezzwłoczną terapię. Prawdę mówiąc, jestem przekonany, że zginę już w drzwiach obrotowych, które z jakichś sadystycznych powodów stały się w wielu wypadkach jedynymi wrotami, przez które można się przecisnąć do wnętrza molocha. Ot, taka wyrafinowana forma selekcji!
Pomysłowi, by w brzuchu tego żarłocznego potwora umieścić akcję dreszczowca, należy tylko przyklasnąć. Dla wszystkich zbrodni starczy miejsca pod wielkim dachem supermarketu. Szkoda jedynie że Maciej Żak – autor filmu zatytułowanego właśnie „Supermarket” – nie wszedł z kamerą w środek przedświątecznej psychozy, gdy alejkami z wiertarkami ciągną bożonarodzeniowi zombie rzucający się na wszystko, co się nada dla Świętej Rodziny. Kontrast między gwiazdkowym dekorem, słodkopierdzącą nawijką z kołchoźników, sklonowanymi Mikołajami straszącymi dzieci a banałem zła rozgrywającego się gdzieś na marginesach tego spektaklu byłby znacznie bardziej dojmujący. Żak wybrał Sylwester, gdy jest już trochę po kompocie, choć ludzkość zbiera jeszcze siły na ostateczny orgazm równo o północy. Także dystrybutor wprowadza „Supermarket”
do kin tuż przed końcem roku, tj. 28 grudnia. Odpowiedni prognostyk na 2013, nie ma co!
14.12.2012 11:46
Pewien jubiler (Tomasz Sapryk) wraca w towarzystwie żony (dobra Iza Kuna) z Niemiec. Krótki postój przed centrum handlowym kończy się włamaniem do samochodu i kradzieżą akumulatora („Witajcie w Polsce”!). Bohater udaje się więc do sklepu, by zakupić nowe źródło prądu i… już nie wraca. Myślę sobie, że powinniśmy nie wiedzieć – tak jak nie wie zdesperowana małżonka – co się z nim stało. Był kiedyś film holenderski „Zniknięcie” George’a Sluizera (skądinąd, przerobiony potem na nieudany thriller hollywoodzki), w którym na stacji benzynowej młodzieńcowi ginie bez śladu narzeczona. Poszukuje jej lata całe – a widzowie wraz z nim – aż wreszcie na własnej skórze poznaje absolutnie szokującą prawdę.
Żak natomiast nie ukrywa, że jubiler stał się przypadkową ofiarą rozgrywek między kierownikiem supermarketu (Przemysław Bluszcz) a szefem firmy ochroniarskiej (Marian Dziędziel). Efekt „nie wiadomo, gdzie przepadł” stosuje reżyser dopiero w drugiej połowie filmu, co jednak prowadzi do nader rozczarowującego i naciąganego zakończenia. Mieliśmy znaleźć się w najniższym kręgu piekieł, tymczasem stoimy z paragonem w ręku i z powątpiewaniem przyglądamy się nieco wybrakowanemu towarowi, za który właśnie zapłaciliśmy. Po odejściu od kasy reklamacji nie uwzględnia się. Jakoś sprytniej mógł to autor zwieńczyć.
Jest w „Supermarkecie” trochę gatunkowego banału (choćby ów pasierb Dziędziela, wrażliwy ochroniarz-artysta, skądinąd grany sympatycznie przez Mikołaja Roznerskiego). Metafora też się tutaj raczej nie buduje, a jednak – niezależnie od wszystkich mankamentów – uważam kierunek za słuszny. To znaczy, za słuszną uważam lokalizację. Od dawna powtarzam bowiem, że są w Polsce co najmniej dwie miejscówki, w których można, bez wielkich ingerencji w scenografię, kręcić filmy grozy. Jedna to Śląsk ze swoją węglową apokalipsą, druga – galerie handlowe, które kojarzą mi się nie tyle ze sztuką, co z galerami. Dałoby się pewnie także obie rzeczy połączyć. Zrobić film rozgrywający się w widmowym Realu przejętym przez Oszołom, a zagubionym gdzieś między hałdami i zdewastowanym mieniem górniczym. Stare i nowe. Tradycja i nowoczesność. Komuna i kapitalizm. Dwa jądra ciemności i wciąż taki sam horror.