Beata Ścibakówna: Miłość na przekór wszystkim
Ich związek wywołał w środowisku artystycznym prawdziwy skandal. Ale, jak wyznawali, choć zdawali sobie sprawę z konsekwencji, nie potrafili oprzeć się tej „zakazanej miłości”. Ona, Beata Ścibakówna, była skromną dziewczyną marzącą o wielkiej karierze, trochę zagubioną po przyjeździe na studia do Warszawy. On, Jan Englert, cenionym aktorem i reżyserem, w dodatku żonatym.
Ich związek wywołał w środowisku artystycznym prawdziwy skandal. Ale, jak wyznawali, choć zdawali sobie sprawę z konsekwencji, nie potrafili oprzeć się tej „zakazanej miłości”.
Ona, Beata Ścibakówna, była skromną dziewczyną marzącą o wielkiej karierze, trochę zagubioną po przyjeździe na studia do Warszawy. On, Jan Englert, cenionym aktorem i reżyserem, w dodatku żonatym.
Uczucie, które wybuchło między studentką a wykładowcą, przyniosło im początkowo wiele zmartwień. Ścibakówna nieustannie musiała zmagać się z oskarżeniami, że uwiodła Englerta, by zdobyć pozycję w branży. Zarzucano jej też, że rozbiła udane małżeństwo aktora, i twierdzono, że Englert szybko się nią znudzi.
Tymczasem oni, jakby na przekór wszystkim „życzliwym”, nawet nie myślą o rozstaniu.
Nieprzyzwoite sceny
Beata Ścibakówna, urodzona 28 kwietnia 1968 roku, dzieciństwo spędziła w Zamościu. Kiedy oznajmiła rodzicom, że po maturze zamierza wyjechać do Warszawy, by tam studiować na PWST, ci nie zareagowali na tę wiadomość zbyt entuzjastycznie. Jak wyznawała aktorka, bali się, „co ludzie powiedzą”.
- Kiedy powiedziałam im, że dostałam się do szkoły teatralnej, nie byli szczęśliwi. Zawód aktora nie miał dobrej opinii. Wyobrażali sobie, że teraz sąsiedzi z naszego Zamościa zobaczą mnie na ekranie w "nieprzyzwoitych" scenach.I chyba po cichu liczyli, że rzucę studia. Musieli być zdziwieni moim sukcesem, bo uważali, że karierę w filmie albo w teatrze robi się "po znajomości", a ja nie znałam nikogo i musiałam nauczyć się tego świata – opowiadała w Twoim Stylu.
Dziewczyna z prowincji
I choć spełniła swoje marzenia o studiach w szkole teatralnej, na początku nie było jej łatwo. Jak przyznawała, znacznie odstawała od swoich obrotnych, świetnie ubranych koleżanek ze stolicy i wpadała w coraz większe kompleksy.
- Pamiętam, jak weszłam do budynku szkoły przy Miodowej. W spódnicy za kolana i białej bluzce czułam się tak... zwyczajnie. Ze mną na roku była Anka Korcz, Magda Wójcik, piękne, rasowe, z Warszawy. A ja z prowincji: nie za ładna, przygruba – wspominała w Twoim Stylu.
Zamiast jednak się załamywać, Ścibakówna wzięła się w garść – podczas wakacji pracowała za granicą, w kraju szukała najróżniejszych zleceń. Za zarobione pieniądze kupiła sobie lepsze ubrania, zaczęła też nabierać pewności siebie.
''On cię lubi i słucha''
Jana Englerta poznała, kiedy na zajęciach zastąpił zmarłą Aleksandrę Śląską. Jak wyznawała, nowy wykładowca zrobił ogromne wrażenie na studentkach.
- Wszystkie na roku wzdychałyśmy do niego. Siedziałyśmy na zajęciach i patrzyłyśmy w jego lazurowe oczy– opowiadała. - Fascynował nas nie tylko jako mężczyzna, ale imponował jako aktor.
Ścibakówna szybko uległa urokowi swojego nauczyciela. Nie sądziła jednak, że i on odwzajemnia to uczucie. - Raz koleżanka z roku powiedziała: "Może poszłabyś do rektora i poprosiła...". Zdziwiłam się, dlaczego ja. "Bo on cię lubi i słucha"– wspominała.
Tajemnicze schadzki
Ale na pierwszą „randkę” umówili się dopiero, gdy Ścibakówna skończyła studia.Jak wspominała, ich pierwsze spotkania odbywały się w wielkiej tajemnicy.
Ale ta „zakazana miłość” wkrótce przestała być sekretem. Coraz więcej osób domyślało się, że Ścibakównę i Englerta łączy coś więcej niż zwykła znajomość. A oni nie potrafili już dłużej zaprzeczać.
Przyszedł do niej z walizkami
Kiedy rodzice Ścibakówny usłyszeli o jej nowym partnerze, nie wydawali się zachwyceni.
- "Boże, to ja się w nim kochałam", powiedziała moja mama. Tata milczał. Chyba myślał, że Janek się mną pobawi i zostawi. Z resztą wszyscy byli tego pewni – opowiadała w Twoim Stylu.
Ona jednak nie miała żadnych wątpliwości, wiedziała, że Englert jest miłością jej życia. Jednak nie naciskała, by odszedł od żony.
- Z takich uczuć się nie rezygnuje. Ale nie myślałam o białej sukni, w ogóle nie zakładałam, że Janek się rozwiedzie. Nigdy go o to nie poprosiłam – twierdziła. - Aż pewnego dnia przyszedł do mnie z... dwiema walizkami. Zapewniała również, że nie miała wyrzutów sumienia, że walczyła o mężczyznę swoich marzeń.
- Nie miałam z tym problemu. Nie czułam, że komuś rozbijam rodzinę, zabieram ojca. Jego dzieci były już dorosłe, prawie w moim wieku – dodawała.
Bez protekcji męża
Związek Ścibakówny i Englerta długo wywoływał ogromne emocje. Aktorka wspominała, jak bardzo jej rodziców raniły złośliwe artykuły, w których robiono z niej karierowiczkę kradnącą mężów. Bolały ją również uwagi, jakoby role otrzymywała dzięki protekcji męża, bo, jak zaznaczała, wszystko zawdzięcza wyłącznie sobie.
- Wiem, że Janek niczego dla mnie nie zrobi. Gdy reżyserował "Kordiana" dla Teatru Telewizji, błagałam go o rolę Laury: "Muszę ją zagrać. To jest moje marzenie". Usłyszałam: nie – opowiadała w Twoim Stylu. - Innym razem wystawiano sztukę, w której była jedna rola kobieca ewidentnie dla mnie. Mąż powiedział, że obsada jest w gestii reżysera. Mimo to na brak ról nie narzeka, a ostatnio nawet częściej pojawia się na ekranie.
- Kiedy byłam jeszcze studentką, mąż powiedział, że mój czas nadejdzie po czterdziestce– dodawała.* - I rzeczywiście, teraz mam więcej propozycji.*
(sm/gol)