Kolejna projekcja na gdyńskim festiwalu za nami. Przeczytaj o naszych pierwszych wrażeniach >>>
Co się dzieje z miłością, gdy człowiek odchodzi? Osoba opuszczona stacza się na samo dno i nie jest w stanie żyć. Tak w skrócie można podsumować film Ewy Stankiewicz.
Główną bohaterką obrazu jest Joanna, dobiegająca trzydziestki dziennikarka. Piękna, dynamiczna kobieta żyjąca w dużym mieście. Tchnięta przeczuciem dzwoni do swojej mamy. Kiedy okazuje się, że ta leży w szpitalu, Joanna rzuca wszystko i jedzie do niej.
Łukasz jest mnichem, który przeżywa właśnie kryzys własnej wiary. W zastępstwie za kolegę, staje się spowiednikiem w szpitalu. Pewnego dnia spotyka tam swojego ciężko chorego trenera. Drogi Joanny i Łukasza przecinają się.
Pełne cierpienia historie pacjentów przygniatają Łukasza. Nie jest w stanie poradzić sobie z ich bólem. Ogarnia go przytłaczająca bezradność. Joanna także odczuwa dojmującą niemoc. Wobec choroby własnej mamy, jej cierpienia a także pokrętnego systemu polskiej opieki medycznej.
Film stara się być bardzo autentyczny i osadzony blisko życia. Bardzo dużo w nim naturalistycznych scen. Opuchniętych i posiniaczonych rąk mamy Joanny, ciał zniszczonych chorobą. A także absurdów szpitalnego życia i polskiej służby zdrowia. W szpitalu brakuje podstawowych artykułów medycznych. Nie można doprosić się o transfuzję krwi. A lekarz i pielęgniarki przyzwyczajeni są do naginania prawa. Reżyserka w czasie konferencji zdradziła, że scenariusz zaczerpnęła z własnej wyobraźni i strzępków zasłyszanych historii.
Gdyby reżyserka skoncentrowała się tylko na przeżywaniu straty: ukochanej mamy i powołania, film byłby pełniejszy i ciekawszy. Za dużo tu wątków, pobocznych postaci. Nie wnoszą one nic dobrego. Film staje się zbyt chaotyczny. Dawna koleżanka Joanny, Kaśka walcząca o swoją miłość, chłopcy kradnący jedwabny szlafrok dla chorej mamy, prostytutki niczym fatum. Wszystkie te postaci się ze sobą mieszają i gubimy główny wątek. Przecinające się losy poszczególnych postaci (rodem z Inarritu) także nie wzbogacają obrazu, ale zaburzają jego odbiór.
Słowa, które wypowiada Joanna: „Zawsze jest jakieś wyjście trzeba je tylko w porę zauważyć”. Nijak się mają do fabuły filmu. Bo Joanna nie widzi wyjścia z sytuacji. Zapada się w swoim cierpieniu. Nosi w sobie niezgodę na śmierć mamy. Film nie odpowiada na pytanie co zrobić w momencie straty, lecz niestety epatuje ekstremalnymi emocjami głównej bohaterki.