Bożena Janicka: Chłopaki

„Są chłopaki, jest zabawa!” Takie hasełko można przeczytać na plakatach filmu „Sztos 2”. Są chłopaki – zgadza się, zabawa też, chociaż z tym trochę gorzej.

Bożena Janicka: Chłopaki
Źródło zdjęć: © ITI Cinema

Na plakacie stoi rządkiem sześciu głównych aktorów z filmu Olafa Lubaszenki: Cezary Pazura, Borys Szyc, Bogusław Linda, Bartłomiej Topa, Jan Nowicki, Edward Linde. Żadnej damy. W epizodzie pojawią się wprawdzie dwie panie do wzięcia, ale jedna okaże się facetem. W krótkiej scenie przedstawi także swój punkt widzenia w paru aktualnych sprawach była żona (ekranowa) Cezarego Pazury (tzn. postaci, którą gra w tym filmie). Pochwali stan wojenny (właśnie się zaczął), bo teraz będzie porządek, oskarży strajkujących, że nie chciało im się pracować i dlatego strajkowali, wyrazi ubolewanie, że nie ma niczego w sklepach i zażąda wyższych alimentów. No tak, w podobnym filmie lepiej zrezygnować z pań, wiadomo przecież, że „baby są jakieś inne”.

Połowa ekipy z plakatu – to aktorzy i postacie ze „Sztosa”sprzed lat piętnastu. W tamtym kilku biznesmenów wspominało z nostalgią początki swej biznesowej kariery. Poznaliśmy je z retrospekcji. Zaczynali w pierwszych latach 70’, łącząc szanowane zajęcie cinkciarzy z talentami oszustów, ale nabierali głównie gości z zagranicy, więc do wybaczenia. „Sztos 2” to jakby dalszy ciąg tamtych wspomnień. Nie mają jednak charakteru retrospekcji, po prostu opowiada się o tym, co się z nimi działo między złotą erą Gierka a równie złotym (dla nich) początkiem swojskiego kapitalizmu. W środku był rok 1981, z punktem kulminacyjnym: 13 grudnia.

„Oni żyją w innym świecie, ich nie interesuje polityka, tylko zarabianie pieniędzy”. Tak mówi o nich stary znajomy, artysta. O polityce może nic, ale o świecie jednak coś wiedzą. Młodemu, od niedawna w tym gronie (Borys Szyc) marzy się zagranica. Dlaczego? „Bo tam wszystko jest. Domy publiczne, kasyna, 80 kanałów telewizji”. Przyplątany działacz „Solidarności” cichutko doda: „i wolność”. Zresztą na końcu okaże się, że mimo iż idealista, nie taki znów gapa. Potrafi wystrychnąć diabła – a nawet dwóch – na dudka.

A więc „Solidarność” została właśnie zdelegalizowana i schodzi do podziemia, na wierzchu jest MO, SB i ZOMO. Pojawiają się na ekranie wykopiowania z telewizji – przemawia generał Jaruzelski, gada rzecznik Urban – ale są tu trochę jak z innego filmu. Mrugnięcia do widza: „mój dziadek był w Wermachcie”, „my tam gdzie ZOMO” – też jakoś przepadają bez efektu. Lecz jest w „Stosie 2” pewna scena, w której udało się przerzucić naprawdę rodzaj wiszącego mostu ponad epokami.

Odbywa się w knajpie. Stołeczne cwaniaczki podejmują „chłopaków”, wracających przez Warszawę do domu w Gdańsku, a może w Sopocie. „Koledzy z Wybrzeża przyjechali” – chwalą się właścicielowi knajpy warszawiacy. Ta informacja brzmiałaby identycznie, gdyby to było spotkanie przedstawicieli obu regionów „Solidarności”. Śmiech na widowni potwierdza, że zadziałał mechanizm dobrego dowcipu: zaskakujące skojarzenie. W dalszym ciągu tej sceny działa również.

Gospodarze i „koledzy z Wybrzeża” późnym wieczorem zostali w knajpie jako jedyni goście, bo godzina policyjna zmusiła do wyjścia innych. Można by się spodziewać, że w miarę ubywania alkoholu wybuchnie jakaś awantura, tymczasem nic z tych rzeczy. Podgrywają na instrumentach, pozostawionych przez orkiestrę, wygłupiają się, tańczą i podśpiewują: „Niech się dzieje co chce, nam nie może być źle”, albo „Teraz jest wojna, kto handluje, ten żyje”. Prawdziwej wojny z tą niby-wojną stanu wojennego porównywać nie można, lecz klimat podobnej popijawy wśród swoich mógł być wtedy podobny: na przekór wszystkiemu – moment luzackiej zabawy przyprawionej sporą dawką cynizmu. Wysokoprocentowa mieszanka, od której widzowi też może zakręcić się w głowie. Niestety, wkracza ZOMO i brutalnie przerywa dobrą scenę. Jeszcze jeden dowód, że ZOMO to łobuzy i dranie.

Zasadniczy pomysł „Sztosa 2” polega na tym, że SB-ecja ma złotówki, ale nie ma dolarów, a potrzebuje ich na „operacje specjalne” przeciwko podziemnej „Solidarności”. Muszą więc znaleźć cinkciarzy, którzy będą skupowali dla nich dolary za złote, a wiadomo, że najlepsi fachowcy tej branży są na Wybrzeżu – i cinkciarze wykonują zadanie. Lecz oto niedawno był na ekranach film Waldemara Krzystka „80 milionów”, oparty na wydarzeniach autentycznych. Dowiedzieliśmy się stamtąd, że dokładnie to samo zrobiła kuria wrocławska: żeby uchronić przed dewaluacją powierzone opiece kurii 80 milionów „Solidarności”, poproszono o pomoc miejscowych cinkciarzy, też niezłych fachowców. Dzięki temu zdelegalizowany związek mógł skutecznie działać w podziemiu.

Ten wspaniały dowcip wymyśliła sama rzeczywistość. Może więc nie bez powodu już drugi film próbuje w ostatnim czasie dodać trochę luzu do obrazu 13 grudnia. Chociaż taka zabawa jest trochę niebezpieczna, łatwo się zagalopować. Nie wysypię, oczywiście, jaki numer „chłopaki” wykręciły SB-ekom a kto i jaki - im. Nie mogę jednak przemilczeć tzw. morału filmu. Oto on: „W końcu to tylko pieniądze”. Gdyby tę myśl wygłosił któryś z oldboyów – w porządku, ale żeby Młody, którego gra Borys Szyc? Przecież dokładnie wyliczył do czego są mu potrzebne. Rasowy cinkciarz popadł w idealizm; ofiara stanu wojennego? Zagadka.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)