Bożena Janicka: Dwie gwiazdki
Latem o dobry film w kinach równie trudno, jak o wolne miejsce w przedziale teelki, jadącej nad morze. Kto chce zobaczyć filmy, warte obejrzenia wybiera się na któryś z letnich festiwali filmowych, kto nie może, a lubi tylko dobre kino, czeka do jesieni. A kto pamięta, że nie samą sztuką kino stoi – idzie na film z dwiema gwiazdkami (nie na ekranie, lecz w rankingu) i stara się bawić, gdy coś jest zabawne, przeczekać, kiedy zabawne nie jest i wyłapać sens, nie koniecznie wielki. („O co tu, kurcze, chodzi?” – to najkrótsza definicja sensu, sformułowana w broszurce Piotra Wereśniaka „Alchemia scenariusza filmowego”).
Poszłam więc na „Druhny”.
Jeśli film – amerykański – nosi taki tytuł, można się spodziewać komedii romantycznej. Zgadza się, ale nie od razu. Najpierw jest komedia antyromantyczna, jawnie kontestująca wczorajsze romantyzmy. Kiedy mama bohaterki filmu, bynajmniej nie staroświecka, wspomniała coś o latach 90’, córka przywołała ją zaraz do porządku, przypominając, że żyjemy w drugiej dekadzie XXI wieku.
Film zaczyna się więc, wbrew podstawowej regule gatunku, od sceny seksu. Klimat tej sceny – luzacki, beztrosko-zabawowy. Ale najwyraźniej będzie grane coś jeszcze. Bo Annie – tak ma na imię główna bohaterka – chyba trochę kłamie. Aż tak beztroska, by wystarczyła jej sama zabawa, to ona nie jest. Pochwaliwszy partnera, że taki seksowny, powie, oczywiście mimochodem: „Ja też nie chcę stałego związku, ale gdyby tobie zależało, to może się zgodzę”. Tylko że jak się okaże, jemu kompletnie nie zależy. Annie jest jedną z trzech pań, z którymi odbywa podobne zabawy.
Biedna Annie, nie ma lekko. Weszła w pewną rolę, gra ją przed swym otoczeniem, a nawet przed sobą, odreagowując frustrację przed obcymi. Pracuje w sklepie jubilerskim. Do jej obowiązków należy zachęcanie klientów, przychodzących po pierścionki zaręczynowe i obrączki, żeby na pewno coś kupili, robi jednak coś wręcz przeciwnego. Cicho, żeby szef nie słyszał, poucza ich, że każdy związek musi się rozpaść, partner (partnerka) na pewno zdradzi, niech się więc dobrze zastanowią. I klienci rezygnują z zakupu. Nie uda jej się dopiero w przypadku bardzo młodej panienki, która chce kupić breloczek z napisem, zapewniającym o wiecznej miłości. Wykpiona przez Annie i poinformowana, jak to z tym jest naprawdę, mała walnie jej wprost: „Stara luzera, wyglądasz jak stary mop.”
Z tym mopem mała trochę przesadziła, lecz jest prawdą, że Annie obchodziła trzydziestkę już dosyć dawno temu (w trzecim tysiącleciu obchodzi się trzydziestkę, osiemnastka to relikt z ubiegłego stulecia).
Dwie sceny z filmu należy uznać za zderzenie czołowe komedii romantycznej z nieromantyczną. Rozdziela je wprawdzie kilka innych epizodów, ale najwyraźniej dlatego, żeby nie wyszło zbyt nachalnie.
Ale najpierw – skąd tytuł filmu. Otóż przyjaciółka Annie, jej rówieśnica, wychodzi za mąż. Oświadczył się jej, ku jej miłemu zaskoczeniu (i przykremu zaskoczeniu Annie) jakiś facet, który potem tylko miga w tle. Przyjaciółki narzeczonej mają być druhnami na ślubie. Uroczystość ogłoszenia zaręczyn, u nas w tej formie nieznana, wygląda dokładnie tak, jak w klasycznej amerykańskiej komedii romantycznej. Liczne zgromadzenie, życzenia wygłaszają z estrady także druhny. Lekko drętwiejemy, kiedy przed zgromadzonymi gośćmi staje Annie. Lecz ona przemówi tak słodko i romantycznie, jakby nigdy nawet nie pomyślała tego, co mówiła klientom w sklepie jubilerskim.
I druga scena przedślubna: druhny i narzeczona przymierzają suknie w ekskluzywnym salonie, do którego nie chciano ich najpierw wpuścić. Suknia narzeczonej – jak ślubne marzenie, śnieżnej bieli, cała w falbankach. Niestety, przedtem panie objadły się byle czego i następuje katastrofa: womitowanie i biegunka, jednocześnie. A narzeczona, w tej ślubnej supersukni, robi to, czego nie powinna – na środku ulicy, bo w popłochu wybiegła z salonu. Nie ma wątpliwości: ta scena miała być swoistym suplementem tamtej, zaręczynowej, dopełniając antyromantycznej kontestacji.
Są jeszcze pozostałe druhny, nie mniej wyraziste niż Annie, są sceny zabawne bez womitowania i biegunki. No i Annie spotka wreszcie właściwego kandydata na męża: policjanta z drogówki, który zapewne ją zdyscyplinuje (dyscyplina to jego hobby). A ona w ślubnym prezencie podaruje mężowi taki sam breloczek jak ten, który wykpiła, kiedy chciała go kupić tamta panienka.
Jednak niezły pomysł: wilk – kontestator komedii romantycznej – syty i owieczka – romantyczna komedia – cała. Więc może zamiast dwóch gwiazdek – trzy?