Bożena Janicka: ''Nietykalni''

Z plakatów *„Nietykalnych” można się dowiedzieć, że w Europie obejrzało film 25 milionów widzów. Nieaktualne, już 34 miliony. Na pewno wielu powtórnie, bo w tej świetnej zabawie jest także coś nie mniej ciekawego, niż akcja, postacie itd.*

Bożena Janicka: ''Nietykalni''

11.04.2012 15:07

Po raz pierwszy opowiedziano tę historię w filmie dokumentalnym. W „Nietykalnych”, chociaż to fabularna komedia, bohater też nosi na ekranie własne imię: Philippe. Czytał, a właściwie konsultował scenariusz – i to on uważał, że „tę historię trzeba opowiedzieć z humorem”.

A więc francuska komedia Oliviera Nakanache i Erica Toledano, w rolach głównych François Cluzet i Omar Sy. Philippe (pierwowzór nazywa się Philippe Pozzo di Borgo), mężczyzna w sile wieku, wdowiec, sparaliżowany po wypadku na paralotni, mieszka w Paryżu. Pokoje ogromnego apartamentu pełne są dzieł sztuki, najwyraźniej gromadzonych od stuleci. Domem zajmuje się zarządczyni, korespondencją sekretarka, „rękami i nogami” sparaliżowanego musi być stały opiekun. Poprzedni odszedł, Philippe ma wybrać następcę.

Driss, młody Senegalczyk, od ósmego roku życia we Francji, mieszka z liczną rodziną swej ciotki w blokowisku na przedmieściu Paryża. Właśnie wyszedł z więzienia po półrocznej odsiadce, lecz sądząc po wysokości wyroku, jego amatorski napad na jubilera musiał być dość niewinny. Teraz kompletuje zaświadczenia, że starał się o pracę, miał szczere chęci, ale pracy nie dostał. Dwa papierki już ma, wystarczy mu podpis na trzecim, by mógł zarejestrować się jako bezrobotny i dostawać zasiłek. Lecz z galerii wykwalifikowanych kandydatów Philippe wybiera Drissa, który chętny wcale nie jest. Jednak w końcu się zgadza i podejmuje pracę.

Philippe wybrał właśnie jego, bo Driss jest silny i zdrowy, pełen życia, ale chyba także dlatego, że nie wygłasza frazesów w stylu: „trzeba zintegrować osoby niepełnosprawne ze społeczeństwem”. Ani takich frazesów, ani żadnych innych, bo po prostu ich nie zna i nie wie, że powinien. W świecie za wysoką bramą domu Philippe’a, za którą w innej sytuacji nie mógłby nawet zajrzeć, Driss jest kimś – by użyć modnej odzywki – „prawdziwym do bólu”. Mówi to, co myśli, nie ukrywa tego, co czuje, działa, kierując się własnym rozsądkiem. Bezceremonialny, ale nie cham, profan, ale nie głupi, czasami gwałtowny, ale skuteczny – jest dla Philippe’a nie tylko kimś, kto mu potrafi pomóc, ale także bawi go, a na pewno nie nudzi. Wprowadza w krąg doznań, które dodają nowych kolorów do zredukowanej egzystencji Philippe’a.

Driss odmówi wożenia Philippe’a w czymś w rodzaju sanitarki – (umie odmówić, kiedy coś mu się nie podoba, bo nie ma nawyków sługi) – i oto Philippe jeździ w normalnym samochodzie jak normalny pasażer, a rajd z szybkością 180 km na godzinę (wcale nie na autostradzie) – owszem, dosyć mu się podoba. Driss ryczy ze śmiechu, kiedy towarzysząc Philippe’owi do opery widzi na scenie tenora, przebranego za śpiewające drzewo, nie krępuje się wyrazić oburzenia, gdy w galerii sztuki usłyszał, że pewien obraz („takie krwawe smarki na płótnie”) ma kosztować 30 tys. euro. I Philippe chyba też zaczyna dostrzegać absurdalność pewnych konwencji sztuki. Także innych, takich jak korespondowanie z kobietami (to jedno z zajęć i rozrywek Philippe’a) w języku intelektualno-poetyckim.

Lecz tym najważniejszym, co Driss robi dla Philippe’a jest sprawowanie opieki w taki sposób, na jaki nigdy nie zdobyłby się konwencjonalny pielęgniarz. Kiedy Philippe w nocy prawie się dusi, Driss, nie pytając, ładuje go na wózek, zawozi o czwartej rano nad rzekę, gdzie lżej oddychać. I nie zawaha się dać mu skręta (-„Jeszcze trochę… – Nie, na dziś wystarczy”).

Film jednocześnie zabawny i wzruszający; tak, ale coś jeszcze. Także wpisane w tę historię marzenie Francuzów – i nie tylko ich – że przybysze do starej Europy mogą dodać jej sił, witalności, że oni pokochają nas a my ich – i że będzie to piękna miłość, bo oparta na zdrowych zasadach obopólnego interesu.

A osobiście i prywatnie widz, siedzący przed ekranem popada w marzenie równie nierealne – że to on mógłby sobie pozwolić na powrót do stanu dziecka, które nie musi stale kontrolować wszystkiego, co mówi i robi. Że jak Philippe może sobie pozwolić na kaprysy (kaprysem było przecież zatrudnienie jako pielęgniarza czarnoskórego faceta po odsiadce), a jak Driss, jawnie obśmiać umowności wysokiej kultury, zrobić głupków z policjantów, bezkarnie przyłożyć facetowi, który – tak, facet a nie Driss – złamie jakiś nakaz prawa. Oczywiście szybko się ocknie, bo wie, że to jest możliwe tylko wtedy, kiedy ma się miliony jak Philipe albo nie ma się nic, jak Driss.

Podobno remake „Nietykalnych” chcą zrobić Amerykanie. Tak, można w tej historii zobaczyć wzór prawie hollywoodzki, lecz jest w niej także zapach prawdy, który w wersji amerykańskiej musiałby się ulotnić bez śladu. Amerykański miliarder pachnie jednak inaczej niż francuski arystokrata. Ale na szczęście jeszcze Amerykanie tej zabawki nie popsuli.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)