O północy – bo w świetle dnia byłoby to jednak niemożliwe – spotyka się nasz współczesny, Amerykanin imieniem Gil z grupą artystów z lat dwudziestych ubiegłego stulecia. W Paryżu, bo właśnie tam istniała wtedy legendarna dziś, swoista kolonia pisarzy, poetów i malarzy. Spotykają się w najnowszym filmie *Woody Allena.*
Lecz w „O północy w Paryżu” wszystko odbywa się inaczej, niż w typowych komediach o przeszłości, w których dziwny przypadek sprawia, że ktoś przenosi się nagle z dzisiaj w jakąś dawność, z czego wynika mnóstwo zabawy. To jest bowiem film Woody Allena – może nawet bardziej, niż poprzednie.
Wiadomo, ile lat ma Woody Allen: w grudniu skończy 76. W tym wieku można mieć własne, istotne powody, by zafundować sobie, a przy okazji nam wyprawę w przeszłość. W filmie słyszymy w pewnym momencie o „szukaniu odtrutki na ból istnienia”. Dobrą odtrutką na taki ból, a nawet jego najgłębszą przyczynę – perspektywę nieistnienia jest wyobraźnia, pozwalająca przenieść się dokąd chcemy, dodać, idąc wstecz, ile chcemy. „- Acha, żyjesz jednocześnie w dwóch epokach. Nic nadzwyczajnego” – tak skomentują surrealiści z lat 20’ wyznanie Gila, że jest z innego czasu.
Ale oczywiście idealizowanie przeszłości jako ucieczka od problemów dnia codziennego – to też prawda.
Bohater filmu Allena, amerykański scenarzysta i pisarz (książka jeszcze nie jest gotowa, nikomu jej na razie nie pokazał), przyjechał do Paryża z przyszłym teściem, przyszłą teściową i z narzeczoną. Teść ma tu jakieś sprawy biznesowe, panie szukają czegoś oryginalnego do mieszkania młodej pary. Krzesło za 20 tys. dolarów – dlaczego nie? Teść jest bogaty, Gil dobrze zarabia jako scenarzysta w Hollywood, a mrzonki o napisaniu własnej książki narzeczona ma nadzieję mu wyperswadować. Słowem amerykańscy straszni mieszczanie, pełni nabożnego podziwu dla swego znajomego (Amerykanin, wykłada na Sorbonie), istnej encyklopedii dat z życia jednego z francuskich malarzy – bo to „poważny uczony”. Natomiast przyszłym zięciem przyszły teść nie jest zachwycony, bo w przypadku konfliktów teścia ze służbą Gil staje po stronie służących, a więc na pewno jest komunistą.
No tak, Gil ma jakieś problemy z dniem dzisiejszym, dlatego ciągnie go w przeszłość. Lecz nie bez powodu takie marzenia dochodzą do głosu właśnie tutaj, w Paryżu. Jego świat marzeń – to paryska republika wolnych artystów, którzy po pierwszej wojnie światowej przyjechali do Paryża z całej Europy i Stanów Zjednoczonych. Spotyka ich osobiście: Hemingwaya, Fitzgeralda, jego żonę Zeldę, Gertrudę Stein, Salvadora Dali, Luisa Buñuela, Picassa, Joyce’a, a o innych usłyszy jako ich znajomych.
„O północy w Paryżu”; te spotkania były możliwe dzięki temu, że północ to godzina duchów. Lecz gdyby pomysł filmu sprowadzał się do tego, byłby niegodny Woody Allena.
„Wiele osób popełnia błąd, myśląc, że pisanie polega na pisaniu. Ale to nieprawda, pisanie polega na myśleniu, a reszta to zapisywanie efektów tego procesu”. To cytat z wywiadu Woody Allena, opublikowanego w „Polityce”. Pisarz z filmu Allena najprawdopodobniej to właśnie robi: pisze swoją książkę „w głowie”, tworząc ją na razie w wyobraźni – i ten właśnie świat oglądamy na ekranie. A północ też odegrała swoją rolę. Dwanaście uderzeń zegara, które usłyszał, siedząc samotnie na schodach przed jakimś kościołem – lekko nadużył wina i zgubił się w mieście – stało się pierwszym impulsem książki Gila. I oczywiście głównym pomysłem Allena, który potem bawi się nim, każąc Gilowi zjawić się z gotową książką u Gertrudy Stein i powtórzyć przygodę Gila Bogu ducha winnemu detektywowi.
Lecz główna trudność podczas oglądania „O północy w Paryżu” może polegać na czymś jeszcze. Niewykluczone, że już tylko pokolenie Woody Allena – może także następne, ale młodsze chyba nie – orientuje się, jak to było z Zeldą i Fitzgeraldem, po co Hemingway pojechał pod Kilimandżaro, czy zwierzęciem, które zafascynowało Salvadora Dali był na pewno nosorożec, dlaczego książkę trzeba było przynieść do oceny właśnie Gertrudzie Stein – itd. A jeśli się tego nie wie, zabawa może być kiepska.
I nie chodzi bynajmniej o luki w wykształceniu, po prostu fascynacje przeszłością mają charakter pokoleniowy. „Coś, co było piękną przygodą jakiegoś pokolenia zmienia się dla następnego w magię i kicz – jednocześnie”. To też cytat z filmu Allena. A jeszcze później wszystkie dawne emocje ulatniają się, „magicznej mocy” nabiera „piękna przygoda” następnej generacji, np. pokolenia hippisów.
Jest w filmie oczywiście również historia romansowa: Gila zafascynuje tajemnicza była muza Modiglianiego, Bracque’a i Picassa („to się nazywa koneserka sztuki!” – powie z podziwem Gil). W porównaniu z nią narzeczona musi teraz wydać się Gilowi beznadziejnie trywialna. Zostanie więc porzucona, mimo iż łączyło ich coś ważnego: obydwoje lubili kuchnię hinduską. Poniekąd happy-end, jeśli pamięta się również o teściach.
A właściwy happy-end będzie również – i dokładnie taki, jaki być powinien.