Camerimage. Paweł Pogorzelski o powstawaniu najstraszniejszego filmu 2018 roku
Choć film miał swoją premierę kilka miesięcy temu, na spotkanie z Pogorzelskim przyszły tłumy. Sam operator – gdy zaczynał pracę nad "Dziedzictwem" – był przekonany, że to na pewno nie będzie horror. Najstraszniejsza produkcja 2018 roku zaskoczyła nawet jego współtwórcę.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
"Dziedzictwo. Hereditary" to film w reżyserii Ariego Astera z Toni Collette w roli głównej. Collette pojawia się tam w roli Annie – kobiety, która po śmierci chorej na schizofrenię matki zaczyna doświadczać wielu niepokojących zjawisk. Początkowo wszystko tłumaczy sobie żałobą i przemęczeniem, ale wkrótce tragiczne wydarzenia dają jej do zrozumienia, że nad całą rodziną musi ciążyć mroczne dziedzictwo.
W recenzjach wszyscy dziennikarze zgodnie wyróżniali Pawła Pogorzelskiego, który przy filmie pracował jako operator. Jednak gdyby ktoś chciał dowiedzieć się o Polaku w Hollywood więcej, to mógłby się rozczarować. O Pawle informacji jest w sieci mniej więcej tyle, co kot napłakał. A może nawet mniej.
Bio w bazie IMDb.com uzupełnione jest tylko o filmy, nad którymi pracował. Wywiadów praktycznie nie udziela, nie opowiada o sobie. Dlatego spotkanie podczas tegorocznego festiwalu Camerimage w Bydgoszczy było podwójnie fascynujące. Pogorzelski zdradził, jak wyglądała praca na planie słynnego już horroru i opowiedział kilka ciekawych rzeczy dotyczących poszczególnych scen.
Zainspirowany Kieślowskim
"Dziedzictwo" zarobiło już blisko 90 mln dolarów. Ogromny wpływ na sukces filmu miał niewątpliwie Pogorzelski.
Paweł lata temu wyjechał z Polski. Jego rodzice pochodzą z Bydgoszczy, zamieszkali z synem w Montrealu. To właśnie za granicą rozwijał swoją karierę operatora. W tym jednym wywiadzie, który do tej pory można było znaleźć w sieci, Paweł wspomina, że dorastał na polskich filmach, a jego ojciec był największym fanem kina akcji. Horrory? Tych w domu się nie oglądało. Dopiero na studiach odkrył przyjemność tworzenia tego gatunku. Na studiach też poznał Astera.
- Chodziliśmy razem do AFI, skończyliśmy ją w 2010 roku i zaczęliśmy pracować nad krótkimi formami. Kręciliśmy filmy, by wyrobić sobie swoje imię w środowisku, znaleźć swój styl. Ansari napisał scenariusz, ale nikt nie chciałby tego sfinansować. Powiedziałem: zróbmy horror. Myśleliśmy, że film będzie kosztował jakieś 5 mln dolarów – wspomina.
Minęło wiele miesięcy, zanim „Dziedzictwo” zaczęło nabierać rumieńców. Producenci nie od razu byli przekonani, że Paweł jako operator to dobry wybór. Wiedzieli, że poprzednie jego filmy zarobiły tylko kilka milionów, co w Hollywood oznacza coś bliżej klapy niż sukcesu. Ostatecznie dali się przekonać, że relacja Pawła i Astera jest na tyle dobra i tyle już razem zrobili, że można mu zaufać.
- To naprawdę był najszczęśliwszy dzień mojego życia. Pomyślałem sobie wtedy: "Mój Boże, teraz muszę się sprawdzić" – opowiada.
Ciekawi, jakie filmy miały wpływ na Pawła i Ariego, a w ostateczności na "Dziedzictwo", które w dorobku obu jest dziś najważniejszą pozycją?
- Moimi największymi inspiracjami były "Trzy kolory: czerwony" Kieślowskiego, "Dziecko Rosemary". Film Polańskiego inspirował nas głównie jeśli chodzi o ruch kamery, zbliżenia, cięcia – przyznaje Pogorzelski.
Przestraszyć kolorami
Spotkanie podczas Camerimage toczyło się wokół barw i sztuki operatorskiej, ale Paweł zdradził wiele szczegółów o filmie, których do tej pory nie znaliśmy. Sam przyznaje, że nie od razu był przekonany, że "Dziedzictwo" to horror.
- Jest znacznie straszniejszy niż myślałem, że będzie. Właściwie to nie sądziłem, że w ogóle będzie straszny. Moje podejście było takie: kręcę rodzinny dramat. W filmie jest taka piękna scena, gdy bohaterowie jedzą wspólnie obiad. Wszystko wywraca się do góry nogami między nimi. Robiłem film o potężnej stracie i właśnie to chciałem podkreślić. Myślę, że gdzieś w trzecim akcie sytuacja się zmienia – przyznaje Pogorzelski.
Warto wspomnieć, że Alex Wolff, który w filmie gra Petera, przyznał w jednym z wywiadów, że praca na planie zafundowała mu zespół stresu pourazowego.
– Spędziłem mnóstwo czasu, by odpowiednio się przygotować. Byłem w fatalnym stanie – mówi w wywiadzie dla "Vice".
- Ten horror siedział w mojej głowie, gdy graliśmy i został ze mną do tej pory. Kiedy tylko zaczynam opowiadać o filmie, mam te przebłyski okropnych scen. Nie byłem w stanie spać w nocy. To był masochizm. Zmusiłem się, żeby to w sobie jakoś przepracować. Normalnie jest tak, że dusisz coś w sobie, aż zaczyna cię palić od środka. Ja musiałem zrobić odwrotnie. Trudno nawet opisać to uczucie. Nie sądzę, że można przejść przez coś takiego i nie dostać traumy – powiedział Wolff.
Na tę mroczną atmosferę, która wpływała na aktorów, a teraz na widzów, składa się wiele elementów. Straszyć można po pierwsze barwami i światłem. - Chciałem, żeby dom też był bohaterem tego filmu. Na początku w środku jest znacznie więcej naturalnego światła. I z każdą kolejną minutą historii tego światła jest coraz mniej – zdradza Pogorzelski.
Po drugie, ruch kamery. Jeśli niektóre sceny przypominały wam dom dla lalek, to nie przypadek, a celowy zabieg. Kamera płynie z prawej do lewej strony przez pokoje, a widzowie wpadają w mroczne korytarze.
- Niektóre sceny w filmie były naprawdę trudne w realizacji. Oglądasz film i myślisz sobie, że to musiała być łatwizna, a w rzeczywistości jest zupełnie inaczej. Jak w przypadku sceny z burzą w tle, gdy Toni Colette rozpacza po córce. Kamera jest skupiona na niej, potem od razu płynnie pokazuje Petera za ścianą. Nie mieliśmy czasu, żeby rozbierać za każdym razem kawałka ściany, by kamera mogła mieć więcej przestrzeni do poruszania się. Toni dawała z siebie wszystko. Robiliśmy kolejne powtórzenia, bo cały czas brakowało nam kilku centymetrów. Toni była naprawdę wkurzona. W końcu krzyknęła: "Ok! Macie jeszcze jedną próbę i koniec. Nie będę tak dłużej wrzeszczeć" – wspomina operator.
Po trzecie, efekty specjalne. Skąd wziął się ten świetlisty rozbłysk w filmie? – Myślę, że to miało symbolizować ducha, coś złego, co śledzi bohatera. Mieliśmy tego super interesującego człowieka od laserów, który przyjechał do nas z Vermont. Przytargał na plan gigantyczną maszynę do robienia laserów. Nagrywaliśmy to najczęściej na czarnym tle, żeby podbić efekt światła, a potem nakładaliśmy na film – mówi Pogorzelski.
"Dziedzictwo" można spokojnie określać mianem najstraszniejszego, bo twórcy – jak sami zresztą przyznają – skupiali się nie na potworach wyskakujących z szafy i czarnego kąta, a na paskudnych relacjach rodzinnych. Straszenie zaczyna się pod koniec, gdy filmowcom puściły hamulce i chcieli zaryzykować. Film, który na długo zapamiętamy.
A jaki wpływ miał na karierę Pogorzelskiego? W końcu mamy tu 90 mln dolarów wpływów ze sprzedaży biletów. To wyobraźcie sobie, że Pogorzelski jeszcze nie wie, czy w ogóle coś zmieni się po sukcesie "Dziedzictwa" w jego pracy. – Gdy film wszedł do kin w czerwcu, ja już pracowałem nad kolejnym filmem w Budapeszcie. Trzy tygodnie temu dopiero skończyliśmy zdjęcia. Dopiero przekonam się, jak film wpłynie na moją karierę. Słyszę, że odbiór jest pozytywny, więc kto wie, co będzie – mówi.
Zobacz też: TOP 5: najlepsze horrory ostatnich lat
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.