"Cicha noc", zdobywca gdyńskich Złotych Lwów - recenzujemy najlepszy polski film 2017
Polska B, bieda, wódka i rodzinne demony. Na dodatek w jednej z głównych ról Arkadiusz Jakubik. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że w "Cichej nocy" Piotr Domalewski poczęstuje nas kolejną porcją "smarzowszczyzny". Nic z tych rzeczy. Jego wyjątkowo dojrzały debiut, nagrodzony właśnie Złotymi Lwami, poza tropami kojarzącymi się z "Weselem" czy "Domem złym" nie ma zbyt wiele wspólnego z filmami Wojciecha Smarzowskiego.
Akcja filmu rozpoczyna się dzień przed Wigilią. Do Polski wraca Adam, który ostatnie miesiące spędził w Holandii. Chłopak zamierza osiedlić się tam na stałe, ściągnąć ciężarną dziewczynę i rozkręcić własny biznes. W tym celu chce przekonać ojca, aby przekazał mu dom po dziadku, na którego ma już kupca. Niespodziewana wizyta chłopaka w rodzinnym domu budzi urazy i zadawnione konflikty, atmosfera gęstnieje, a każda kolejna minuta filmu przyprawia widza o nieprzyjemne świdrowanie w dołku.
"Cicha noc" pozbawiona jest charakterystycznych dla reżysera "Wołynia" nihilizmu i przemocy. To przejmująca i na wskroś życiowa opowieść o rozpadzie relacji, niespełnionych aspiracjach, rodzicielstwie oraz last but not least rozterkach i dramacie emigrantów zarobkowych. Snując swoją opowieść Domalewski stawia także ważkie pytania o tożsamość narodową i człowieczeństwo (przejmujący monolog Jakubika wygłasznany pod koniec filmu). A płynące z filmu wnioski na pewno nie napawają optymizmem.
Obok świetnie opowiedzianej historii największą siłą "Cichej nocy" jest niewątpliwie obsada. Co niezwykłe, każda rola, nieważne czy to utytułowani Dawid Ogrodnik, Arkadiusza Jakubik, Agnieszka Suchora, czy odtwórcy ról dzieci, to aktorskie tour de force. Oglądając ich na ekranie widz podskórnie czuje, jakby podglądał autentyczną rodzinę w ich najbardziej intymnych chwilach.
"Cicha noc" to debiut na miarę Jana P. Matuszyńskiego i jego "Ostatniej rodziny". Wielkie, świetnie nakręcone kino, pozostające z widzem na długo po seansie. Podczas gali 42. FFF Jerzy Antczak rzucił ze sceny Teatru Muzycznego, że w polskiej kinematografii następuje zmiana warty. Trudno się z tym nie zgodzić. Debiuty Piotra Domalewskiego i nagrodzonej także na 42. FFF Jagody Szelc ("Wieża. Jasny dzień") dobitnie pokazują, że polskie kino czeka rewolucja.