"Śledztwo" ws. papieża. Nie takiego filmu się spodziewaliśmy
Papież się zamyśla, papież porywa tłumy, papież wita dzieci. Nowy film dokumentalny hiszpańskiego reżysera jest ładną laurką dla Wojtyły, która nic nie wnosi do jego obrazu. I naprawdę trudno zrozumieć, dlaczego w tytule ma "Śledztwo".
Hiszpański film dokumentalny Jose Marii Zavali "Wojtyła. Śledztwo" nieźle się zaczyna i sporo obiecuje pierwszymi, dynamicznymi scenami i niejednoznacznym tytułem. Dramatyczne obrazy z zamachu na papieża, skrwawiona sutanna, ręka z pistoletem, wzniesiona ponad tłumem.
"A więc tego będzie dotyczyć to śledztwo", szybko wysnują wniosek widzowie. Ale czy film zawiera jakieś nowe fakty dotyczące zamachu na placu Świętego Piotra w maju 1981 roku? Czy wyjaśniony zostanie "bułgarski wątek"? Czy reżyser dotarł do nieprzesłuchanych wcześniej osób, które wiedzą coś ważnego? Dynamiczna muzyka i szybki montaż skutecznie budują napięcie.
Niestety, pojawienie się planszy z tytułem filmu, które zamyka wstępną sekwencję, jest jednocześnie jak igła, która przebija pełen powietrza balon. Film nagle całkiem traci tempo i okazuje się być o czymś zupełnie innym, niż na początku obiecywał.
Właściwie zupełnie znika wątek zamachu z 1981 roku, o Alim Agcy - jego sprawcy - nie ma już ani słowa. Temat pojawia się jeszcze tylko przez moment, we fragmencie filmu poświęconym wszystkim zamachom na Jana Pawła II.
Miejsce świadków i historyków szybko zajmują na ekranie osoby wspominające swoje spotkania z papieżem, opowiadające o tym, jak bardzo zmienił on ich życie. A nawet takie, które są przekonane, że polski papież był sprawcą cudu, którego doświadczyli. Pełna emocji jest sekwencja, w której rodzice opowiadają o fatalnych rokowaniach zdrowotnych ich nowo narodzonego dziecka. Na koniec owo dziecko, dziś już zdrowa i radosna nastolatka, pokazuje się na ekranie i dziękuje papieżowi za cud życia.
Takich momentów, które mogą wywołać spore emocje i duże wzruszenie, jest tu sporo. Ale to nie żadne "śledztwo" - szybko okazuje się, że to raczej zwykła laurka. Nawet fragment, który jest potencjalnie najciekawszy: opowieść o tym, w jaki sposób komunistyczne służby specjalne inwigilowały papieża i ludzi z jego otoczenia, szybko ucieka od historycznej, obiektywnej opowieści, opartej na sporej ilości zachowanych w archiwach dokumentów, w stronę pełnych emocji wspomnień.
W efekcie pod koniec filmu można już poczuć lekkie znużenie zastosowaną przez reżysera formułą: to istny festiwal hymnów pochwalnych dla Jana Pawła II. Historycy i dziennikarki, biskupi i siostry zakonne, działacze antyaborcyjni i świeccy aktywiści kościelni, ludzie z watykańskiej kurii i przyjaciółki z dzieciństwa - wszyscy zgodnym chórem wygłaszają tu peany na cześć bohatera.
Sam film momentami przypomina materiały propagandowe: papież porywa tłum, papież wita dzieci, papież odważnie przeciwstawia się wrogom, papież pięknie śpiewa, papież jest zapatrzony w zachwycie, papież się śmieje. Nie ma tu miejsca na jakikolwiek krytyczny pogląd, na spojrzenie z drugiej strony, na cokolwiek, co burzyłoby albo choćby lekko zaciemniało ten perfekcyjny obraz.
Skoro taki był zamysł Zavali - jego prawo, każdy może zrobić taki film o papieżu, jaki chce. Nawet jeśli byłby jednostronną, pozbawioną obiektywizmu hagiografią. Wciąż pozostaje jednak pytanie, czy świat naprawdę potrzebuję kolejnego filmu tego typu? Czy Polska potrzebuje kolejnego papieskiego pomnika, kolejnego albumu z fotografiami, kolejnej książki, która nie zadaje żadnych pytań, zwłaszcza tych trudnych?
Nikt już dziś nie czyta dzieł Wojtyły, zwłaszcza w krytyczny sposób, nikt się już dziś nie zastanawia nad jego realnym wpływem na Kościół i świat, nikt nie próbuje dyskutować z jego poglądami i historyczną spuścizną, nikt nie podnosi drastycznych kwestii: kontrowersji dotyczących tego, jak za pontyfikatu Jana Pawła II Kościół nie próbował nawet zmierzyć się ze zjawiskiem pedofilii (a konieczność zbadania tej sprawy podnoszą nawet katolicy) czy niezgody na używanie prezerwatyw w walce z zabijającą tysiące ludzi epidemią AIDS.
Papież coraz bardziej staje się dziś tylko i wyłącznie pustym symbolem, a w internetowej kontrkulturze - doskonałym materiałem na memy. Film Zavali jest zaś jak szósty pomnik papieski odsłonięty niedawno w Rzeszowie: może i jest ładniejszy od poprzednich, ale nie wnosi nic nowego.