''Córki dancingu'': Powrót Zygmunta Malanowicza na ekrany
Tamta decyzja złamała mu karierę
Występował w najlepszych polskich produkcjach, pod przewodnictwem najzdolniejszych reżyserów, ale kino szybko puściło jego osiągnięcia w niepamięć.
Występował w najlepszych polskich produkcjach, pod przewodnictwem najzdolniejszych reżyserów, ale kino szybko puściło jego osiągnięcia w niepamięć. Choć nieprzeciętnie utalentowany, Zygmunt Malanowicz, który 4 lutego skończył 78 lat, nie miał szczęścia w branży. W zeszłym roku wrócił po kilku letniej przerwie w „Córkach dancingu” Agnieszki Smoczyńskiej, które zdobyły nagrodę na tegorocznym Sundance (więcej tutaj).
Jego debiutancki film – "Nóż w wodzie" w reżyserii dopiero stawiającego pierwsze kroki Romana Polańskiego – za granicą wzbudził wielkie emocje, ale w Polsce przyjęto go niechętnie. Nie spodobał się ani władzom (po premierze Władysław Gomułka kipiał z wściekłości, oburzony, że taki obraz dopuszczony został do dystrybucji), ani episkopatowi, zgorszonemu niemoralną wymową scenariusza.
Być może zapomniano by o młodym zdolnym aktorze, który udział w „Nożu w wodzie” odpokutował wyrzuceniem ze studiów, gdyby nie Wajda i jego „Polowanie na muchy”, a potem seria filmów Bohdana Poręby. Ta współpraca wkrótce odbiła mu się czkawką. W latach 90. za kontakty z reżimowym reżyserem środowisko zepchnęło go na margines. Wprawdzie o aktorze raz zrobiło się głośno, ale za sprawą wypadku samochodowego i odszkodowania, jakie musiał wypłacić Malanowicz.