Największe wydarzenie filmowe ostatnich miesięcy już wkrótce na polskich ekranach! „Aż poleje się krew”, król oscarowych nominacji (aż osiem, w tym najważniejsze: dla najlepszego aktora, reżysera i filmu), zdobywca Złotego Globu dla najlepszego aktora w dramacie oraz film walczący o Złotego Niedźwiedzia w konkursie głównym tegorocznego Berlinale, u nas zadebiutuje już 15 lutego, na pokazach przedpremierowych.
Nie od dziś wiadomo, że Daniel Day-Lewis jest jednym z najwybitniejszych aktorów ostatnich lat. Wielokrotnie nominowany do prestiżowych nagród i uhonorowany Oscarem za „Moją lewą stopę”, jest wyjątkiem na tle współczesnego Hollywood.
Ma jednocześnie imponujący dorobek sceniczny i sukcesy w pracy przy wielkich produkcjach kostiumowych, jak „Wiek niewinności” Martina Scorsese, oraz filmach ważnych społecznie, jak wybitne dzieło Jima Sheridana „W imię ojca”. Brytyjczyk, który bez problemu funkcjonuje w Fabryce Snów, nie zapominając jednak o swoim ojczystym rynku!
To wszystko sprawia, że porównuje się go raczej do gwiazd złotej ery Hollywood niż do współczesnych celebrytów.
„Aż poleje się krew” opowiada o Kalifornii schyłku XIX wieku. Poszukiwacz srebra Daniel Plainview (Day-Lewis) ponosi kolejną klęskę. Po kilku latach Daniel wraz ze swym synem, H.W., trafia do miasta Little Boston, ogarniętego gorączką nafty. Rządy sprawuje tu charyzmatyczny kaznodzieja Eli Sunday. Plainview trafia na bogate źródło ropy i bezwzględnymi metodami zaczyna budować swe naftowe imperium.
Opowieść jest zanurzona w amerykańskiej historii, brytyjskość Day-Lewisa mogła więc być poczytana za przeszkodę. Jednak reżyser filmu Paul Thomas Anderson uznał ją wręcz za atut. A to dlatego, że aktor stawał się pełnym uwagi zewnętrznym obserwatorem. Taki obserwator dostrzega zaś często więcej niż ktoś, kto od urodzenia tkwi w rodzimej kulturze.
"Przygotowując się do występu, zapoznałem się z wieloma pamiętnikami z epoki. Okazuje się, że względnie ustabilizowani ludzie z niższej klasy średniej – nauczyciele, urzędnicy, handlowcy – porzucali rodziny, żony i dzieci, by udać się na Zachód, zwłaszcza w czasie gorączki złota, a potem gorączki nafty – zauważa Day-Lewis.
"Myśleli bez wytchnienia o tym, jak zarobić łatwe pieniądze. Było w tym coś ze zwierzęcego instynktu, a jednocześnie ten przerażający i jednocześnie pociągający dekadenckich Europejczyków entuzjazm, charakterystyczny dla Nowego Świata."- dodaje aktor.
Myśląc o koncepcji roli, Day-Lewis odkrył, że różni się ona znacząco od innych jego występów w „klasycznych” kostiumowych filmach.
"Uważam, i inni uważają chyba podobnie, że dobrze wypadam w kostiumie, ponieważ mam niezły profil oraz spore zdolności do wyraźnej artykulacji i łatwość w opanowywaniu różnych akcentów. Ale w tym szczególnym przypadku należało moim zdaniem pamiętać o pewnej istotnej kwestii".
"W Ameryce, inaczej niż w Europie, niezbyt się ufa sile języka, zwłaszcza jeśli chodzi o orację. Szczególnie dotyczy to amerykańskiego Zachodu- twierdzi Lewis.
"Dowody? Spójrzcie tylko na George’a W. Busha. Jestem pewien, że gdyby tylko dokonał takiego wyboru, to mógłby wyrażać się jak dobrze wyedukowany członek elit z Nowej Anglii. Ale on doskonale wie, że wtedy wielu jego wyborców by mu nie zaufało. Zatem woli wyrażać się inaczej- kończy swą wypowiedź Daniel Day- Lewis.
„Aż poleje się krew” we wszystkich kinach od 29 lutego.