Dostała Oscara w wieku 10 lat. Nie potrzebuje więcej tekstu, aby zagrać wybitnie [OPINIA]
Martin Scorsese znowu wpadł w ogień krytyki. Internauci, a raczej głównie internautki, oburzają się, że w gangsterskim "Irlandczyku" nie ma znaczących postaci kobiet. Najdłuższa rola żeńska trwa zaledwie 10 minut, a z ust aktorki pada tylko 6 słów. Ale proszę państwa, cóż to jest za rola!
Sztuka, jak każda dziedzina życia, ulega zmianom. Mają na nią wpływ trendy społeczne i polityczne. Mówi się, że dzisiejszym przepisem na sukces kinowy jest umiarkowane zadowolenie wszystkich widzów. Dlatego coraz częściej na ekranie pojawiają się postaci homoseksualne, mniejszości etniczne, osoby niepełnosprawne. To swoisty sygnał tolerancji i wsparcia dla grup dyskryminowanych przez lata.
Jednak nie każdy twórca trzyma się nowych wytycznych. Czasami dostosowanie się do nich prowadziłoby do zadziwiających sytuacji. Trudno wyobrazić sobie western wyłącznie z afroamerykańskimi aktorami czy film wojenny tylko z damskimi bohaterkami, nieprawdaż?
Podobnie jest z kinem Martina Scorsese. Reżyser "Chłopców z ferajny", "Kasyna" czy "Infiltracji" często sięga do mafijnych historii, w których dominują mężczyźni. Domaganie się od niego zaklinania rzeczywistości i stawiania w tym świecie na pierwszym planie kobiet byłoby zwyczajnym fałszem.
Jednak kobiety są istotnymi bohaterami "Irlandczyka". Mimo, że w tym 3,5 godzinnym filmie pojawiają się zaledwie na kilka minut. W końcu są tymi, które trzymają dom w ryzach, dbają o bezpieczeństwo dzieci i zachowanie pozorów normalności. Jednak dla otaczających je mężczyzn są postaciami drugiego czy trzeciego planu. Nic więc dziwnego, że znajduje to odzwierciedlenie w filmie.
Szczególną rolę w narracji Scorsesego pełni córka głównego bohatera, Franka Sheerana (Robert DeNiro). O względy małej Peggy rywalizują dwaj najwięksi szefowie mafii: Jimmy Hoffa (Al Pacino) i Russell Bufalino (Joe Pesci). Ten pierwszy, prezes związków zawodowych, od początku zjednuje sobie dziewczynkę i jest uważany przez nią za "najuczciwszego człowieka w branży". Drugi pomimo licznych zabiegów spotyka się z jej pogardą.
W dorosłą Peggy wcieliła się Anna Paquin. Aktorce zarzuca się, że równie dobrze mogła nie wystąpić w filmie, skoro wypowiedziała w nim tylko 6 słów. Tyle, że miarą aktorstwa nie jest ilość linijek tekstu. Ani czas, jaki dostaje się na ekranie.
Bardzo dobrze wie o tym Anna Paquin, która jest najmłodszą w historii laureatką Oscara. W wieku 10 lat zdobyła upragnioną przez wielu aktorów nagrodę za brawurową kreację drugoplanową w filmie "Fortepian" Jane Campion. Kilkoma spojrzeniami i grymasami na twarzy stworzyła pełnowymiarową postać w "Irlandczyku".
Nie dziwią mnie jednak zarzuty o zbyt krótkiej roli aktorki w "Irlandczyku", bo po prostu chciałoby się na nią patrzeć dłużej. Trzeba jednak pamiętać, że jej postać świadomie podejmuje decyzję, która pozbawia ją obecności w życiu głównego bohatera, a co za tym idzie i w filmie. Tym samym pozostawia widza z poczuciem niedosytu zamiast nadmiaru. Taki oto paradoks w tym koszmarnie długim filmie.