Dotyk Nolana
Nowy Superman jest powrotem na wielki ekran nie tylko ikony komiksu i popkultury w ogóle, ale też *Zacka Snydera, który po świetnych "Strażnikach" nadszarpnął zaufanie fanów, filmując niemal dwugodzinny, mokry sen faceta w fazie kryzysu wieku średniego (mowa oczywiście o rozczarowującym "Sucker Punch"). Jak tym razem spisał się spec od blockbusterów, który jako jeden z niewielu potrafi epickość i efektowną ekranową demolkę zamknąć w ryzach spójnej narracji?*
21.06.2013 13:36
Pomysł na "Człowieka ze stali" był prosty: powtórzyć sukces "Mrocznego rycerza" – ugruntować opowieść o człowieku w niebieskim trykocie na podobnych fundamentach, co film Christophera Nolana. W tym celu sam reżyser "Memento" objął funkcję producenta, David S. Goyer, autor treatmentów do dwóch Nolanowskich "Rycerzy" został usadzony przed klawiaturą, a Hans Zimmer ponownie napisał muzykę. Miejsce ironii i kampu (patrz: seria z Christopherem Reeve'em) zajęła śmiertelna powaga; wątek romansowy zszedł na drugi plan, postawiono na pogłębienie natury bohatera oraz – nazwisko Snyder zobowiązuje! – widowiskowe
sekwencje batalii z przeciwnikami.
"Dotyk Nolana" kazał też odpowiednio poszatkować narrację – poza klasycznym prologiem i finałem, centrum opowieści – linearna, współczesna historia – co rusz przeplatane jest licznymi retrospekcjami bohatera z różnych etapów życia, przede wszystkim z traumatycznego dzieciństwa, kiedy Clark, zmuszony do maskowania swoich umiejętności, grał rolę klasowego wyrzutka, oraz z chwil heroicznych, gdy ratował ludzi z licznych katastrof – największe wrażenie robi sekwencja następująca tuż po prologu, gdzie bohater ocala pracowników platformy wiertniczej – w tych scenach widać, że Superman spółki Znyder/Nolan/Goyer nie jest niezwyciężony, a próba niesienia pomocy ludziom jest dlań tytanicznym wysiłkiem i kosztuje go sporo zdrowia. Z filmu najlepiej bronią się właśnie te momenty, przygotowujące widza na finałową konfrontację ze złowieszczym generałem Zodem. Póki Superman targany jest przeciwnościami, póki portretowany jest na podobieństwo Chrystusa, "Człowiek ze stali" wnosi sporo świeżości do znanej jak pacierz wszystkim historii. Niezamierzenie śmiesznie wypadają niektóre dialogi młodego Clarka z ojcem granym przez Kevina Costnera – Snyder kręci je w sundance’owej konwencji kina niezależnego, którą próbuje naoliwić sporą dawką patosu – nie jest jednak Terrencem Mallickiem, by udźwignąć – epicki w założeniu – ciężar relacji rodzica z synem.
Największe rozczarowanie przynosi trzeci akt – walki Clarka/Kala Ela z banitami z Kryptonu ciągną się w nieskończoność, część starć to powtórka z "Thora" (2011) Kennetha Branagha, a montaż nie potrafi poskładać dynamicznych zdjęć w logiczną całość. Początkowo wizualna perfekcja wbija w fotel, ale z czasem zaczyna nużyć, przede wszystkim z uwagi na fakt, że percepcji ciężko nadążyć za teledyskowym tempem.
Ale to nie przekreśla całkowicie autentycznej frajdy, jaką daje seans "Człowieka ze stali" – logika rozwoju Nolanowskiej trylogii podpowiada, że po pierwszej, umiarkowanie udanej części powinna nastąpić druga – najlepsza. Trzymam kciuki, żeby Snyder i spółka wzięli sobie do serca krytykę i kolejnym "Supermanem" pozamiatali w każdym calu.