Dziś Maciej Kozłowski miałby ogromne szanse na pokonanie choroby. "Widać nie było mu pisane"
Chociaż grywał zazwyczaj bohaterów negatywnych, gangsterów czy ludzi z marginesu, prywatnie był jednym z najserdeczniejszych ludzi w całej branży. Dla każdego miał dobre słowo, angażował się w rozliczne kampanie charytatywne, zwłaszcza te na rzecz zwierząt.
Gdy brał udział w akcji zorganizowanej przez Radosława Pazurę i chciał oddać krew, dowiedział się, że jest chory - miał wirusa HCV. Chociaż natychmiast poddał się leczeniu i ani na chwilę nie tracił nadziei, że uda mu się wyzdrowieć, przegrał walkę z chorobą.
- Ósmego września Maciek skończyłby sześćdziesiątkę. Siedem lat nie ma go już ze mną. Fizycznie, bo duchem jest wciąż obecny. Postęp medycyny w tym czasie każe sądzić, że dziś miałby ogromne szanse pokonać wirusa HCV - mówiła jego żona Agnieszka w "Życiu na gorąco". - Ale widać nie było mu pisane.
Życiowa zmiana
Początkowo mało kto wierzył, że młody Maciej Kozłowski wyjdzie na ludzi. W młodości wiele wagarował, przez co wyrzucono go z kilku szkół. Wikłał się też w mało legalne interesy za granicą. Nagle jednak przyszło opamiętanie. Kiedy w wieku 21 lat zdał maturę, pojechał wraz z kolegą, który chciał zostać aktorem, do łódzkiej filmówki.
– Siedziałem na korytarzu i przyglądałem się tej menażerii, która tam się poruszała. Doszedłem do wniosku, że to ciekawe miejsce, że może warto byłoby spróbować i być może będzie to moje miejsce w życiu - wspominał w "Super Expressie".
Dostał się za drugim razem i niedługo potem jego kariera ruszyła z kopyta.
"Jestem najemnikiem"
Występował na scenie i przed kamerami, pojawił się m.in. w filmach: "Kingsajz", "Kroll", "Psy", "Nic śmiesznego", "Wiedźmin" czy "Kiler". Sporą rozpoznawalność przyniosła mu rola Krzywonosa w "Ogniem i mieczem", a prawdziwa popularność przyszła wraz z serialem "M jak miłość".
Nie narzekał, że został zaszufladkowany i obsadzany głównie w jednym typie ról; nie wybrzydzał, każda postać była dla niego aktorskim wyzwaniem.
- Płacą mi za to, więc gram, jak potrafię najlepiej. Jestem uczciwy, w tym co robię - mówił w "Gali". - Jestem najemnikiem. I zgadzam się lub nie pójść na wojnę, jaką jest wspólna praca nad jakimś projektem. Reżyser jest dowódcą. Najistotniejsze, jeśli chodzi o reżyserów, to spotkanie z Hoffmanem, Spielbergiem, Pasikowskim, Dejczerem.
"Nie dyskutuję z wyrokami"
O swojej chorobie dowiedział się przypadkiem. Ale nawet kiedy usłyszał diagnozę, nie panikował.
-Nie dyskutuję z wyrokami - mówił. - Warto pamiętać, że w chwili poczęcia dostajemy nowe życie i nową śmierć. Należy żyć tak, jakby każdy dzień był ostatnim. Mam jeszcze trochę do zrobienia. Trzeba żyć i dawać świadectwo.
Zaczął się leczyć, wciąż wierzył, że zdoła wyzdrowieć. Znajomi z przerażeniem obserwowali, jak z każdym dniem coraz bardziej opada z sił.
- Opowiadał o chemii, którą właśnie przeszedł i która była koszmarem. Zapowiadał, że nigdy więcej się temu nie podda. Dwa słowa i ciężki oddech, dwa słowa i pięć sekund przerwy - wspominał Zbigniew Hołdys w "Fakcie". - Tak zabija żółtaczka typu C, wirusowe zapalenie wątroby. Złapane nie wiadomo gdzie, jakiś zastrzyk brudną igłą w szpitalu.
"Nic się nie zmieniło"
Zmarł 11 maja 2010 r. Pozostawił pogrążonych w żalu widzów, przyjaciół i rodzinę. Jego żona Agnieszka (na zdjęciu), malarka, która wspierała go w walce z chorobą, była zrozpaczona. Ale dodawała, że mąż wciąż jest obecny w jej życiu.
- Jest zmiana, bo Maciek nie jest obecny ciałem. Natomiast w sprawach uczuciowych, naszych domowych, nic się nie zmieniło. I podejrzewam, że się nie zmieni. Tak to wygląda - mówiła w jednym z pierwszych wywiadów po śmierci Kozłowskiego w "Newsweeku".
- Miłość jest po to, żebyśmy byli szczęśliwi. Ta miłość powinna uszczęśliwić przede wszystkim tego, który kocha. Miłość do Maćka mnie uszczęśliwia i nikt, ze śmiercią włącznie, mi tego nie odbierze. W tej chwili życie takie, jak wyobrażaliśmy sobie, że będziemy mieli, wróciło do normy. Jest dom na wsi, są zwierzęta, jest remont, który zaplanował.
Kontynuuje dzieło męża
Gdy minęła pierwsza rozpacz, żona aktora zrozumiała, że musi kontynuować dzieło męża. W 2014 r. założyła Fundację Pan i Pani Pies imienia Maćka Kozłowskiego i pomaga bezdomnym zwierzętom, tak jak niegdyś jej mąż.
- Nie macie pojęcia, ile tych psów uratował! Zawsze znalazł dla nich dom. Nigdy o tym nie mówił. Teraz ja to robię. Przysięgłam sobie, że nie zmarnuję jego dokonań - mówiła.
Choć nie wszyscy o tym wiedzieli, Kozłowski od lat angażował się w akcje na rzecz zwierząt.
- Jego pasją były konie. Ratował je, namawiał nas, byśmy pomagali. Kiedy coś wpłaciłam, on przynosił mi kwity, na co poszły pieniądze. Pokazywał zdjęcia koni. "Popatrz, uratowałaś je" - mawiał. Nikt by nawet nie pomyślał, że źle wydał te pieniądze, ale on taki był, we wszystkim tak niesamowicie rzetelny - wspominała jego koleżanka, Beata Kawka.
"Liczy się jakość"
- Nie płakałam wtedy, gdy umierał, nie płaczę teraz *- mówiła żona aktora w "Życiu na gorąco". - *Siedem lat byłam z Maćkiem. Lata z nim przeżyte są jak 23 lata przed nim. W miłości staż nie ma znaczenia. Liczy się jakość.
Wciąż mieszka w ich wspólnym domu, maluje i pisze, zajmuje się zwierzętami. Jej córka Zosia - z poprzedniego związku - podziela tę pasję, którą zaraził ją właśnie Kozłowski.
- On ją zabrał na pierwsze zawody, dzięki niemu jest teraz w Warszawie i trenuje konie w najlepszych sportowych stajniach - opowiadała Agnieszka.
Kozłowski miał również wielki wpływ na jej syna.
- Dla Franka, który jest starszy od córki o rok Maciek był ogromnym autorytetem. Jestem przekonana, że sukcesy, które zdobywa jako podróżnik i alpinista łącznie z zeszłoroczną wyprawą na Antarktydę - są tego owocem.