Ezra Miller ma niewielkie szanse na ocalenie kariery. Hollywood już nie przymyka oczu na skandalistów
Skończył się czas nagradzanego brawami ekscesu, dzisiaj wypada być grzecznym, zwłaszcza gdy jest się gwiazdą światowego formatu. Dla takich skandalistów jak Ezra Miller nie ma po prostu dziś miejsca w przemyśle filmowym.
Pół biedy, jeśli raz na rok poniesie jakiegoś szarpidruta i ten zdemoluje pokój hotelowy, dając na kilka dni pożywkę łasym sensacji tabloidom, bo podobne zachowania, jakby z definicji, zdają się podpadać pod rockowy styl życia. Ale i takie przypadki, na szczęście, zdarzają się już coraz rzadziej. Społeczne przyzwolenie na podobne zachowania jest zdecydowanie mniejsze niż przed laty, do lamusa odeszły bajeczki o etosie niegrzecznego chłopca, który musi się wyszumieć, a i sądy nie przymykają oka na błazenadę.
Kiedy ostatnio hiszpańskie słońce najwyraźniej za bardzo przygrzało Anthony’emu Starrowi, który, odpoczywając po dniu zdjęciowym na planie nowego filmu Guya Ritchiego, rzucił się z piąchami na barmana, wyjechał potem z kraju z zawiasami. I bardzo dobrze. Ale to i tak, cóż, jedynie pijacki wybryk, z którym rozprawiono się dość prędko i nie ma czego rozpamiętywać, licząc, że Starr odetchnie głębiej i trochę zmądrzeje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
A już na pewno nikt nie będzie, tak przynajmniej sądzę, wzywał do bojkotowania nowozelandzkiego aktora, ani dumał, czy wyrzucić go z kolejnego sezonu przebojowego serialu "The Boys" i zastępować kimś innym u Ritchiego. Szczególnie kiedy na świeczniku są sprawy znacznie grubszego kalibru. Bo jeśli Ezra Miller jakimś cudem ocali niegdyś obiecującą karierę, to będzie to zakrawało na hollywoodzki cud.
Zaczęło się od sfilmowanej szarpaniny sprzed jakichś dwóch lat, kiedy gwiazdor chwycił fankę za gardło i rzucił ją na ziemię. Potem była jeszcze bójka w knajpie z karaoke, skąd wyszedł z kajdankami za rękach. I być może wszystko to by rozeszło się po kościach, zrzucone na karb młodości, nieroztropności i wypitego alkoholu, ale Miller zaliczył i trzeci upadek. Kilka miesięcy temu na Hawajach uderzył krzesłem kobietę i mniej więcej w tym samym czasie jego była dziewczyna zarzuciła aktorowi znęcanie się.
Doszły do tego jeszcze oskarżenia rodziny 18-letniej dzisiaj dziewczyny, którą przed paroma laty Miller miał faszerować narkotykami. Sama zainteresowana jednak tych rewelacji nie potwierdziła, utrzymując, że byli, po prostu, przyjaciółmi, a on pomógł jej uporać się z przejściowymi trudnościami. Wtedy dziewczyna miała lat 12, Miller dekadę więcej. A są jeszcze zarzuty o groźby karalne, kradzież i publiczne drwiny z wymiaru sprawiedliwości.
Z kolei magazyn "Rolling Stone" pisał, jakoby u Millera przez dłuższy czas pomieszkiwała matka z trójką dzieci, w czym nie byłoby może i nic szokującego, gdyby nie jego niezabezpieczona kolekcja broni oraz uprawa marihuany. Dlatego też studio filmowe Warner Bros., z którym aktora wiąże umowa, bo etatowo występuje w produkcjach wytwórni jako superbohater Flash, nie mogło już dłużej czekać i, według doniesień prasowych, zrezygnowało z jego usług. Tyle że na kolejny rok zaplanowano premierę kolejnego blockbustera z "najszybszym człowiekiem na Ziemi", już nakręconego i praktycznie gotowego. A tego wyrzucić do kosza jednak trochę szkoda.
Stąd firma ma nadzieję, że rzeczone skandale zdążą już do tej pory nieco przyschnąć. Oczywiście tamtejsi decydenci doskonale zdają sobie sprawę, że mają u siebie zgniłe jajo, dlatego będzie to zapewne ostatni film z komiksowego świata DC z udziałem Millera, jaki zobaczymy. Trudno w tym akurat przypadku mówić o niesprawiedliwym potraktowaniu aktora i narzekać na cancel culture, to raczej rozsądna decyzja biznesowa. Bo jak zbudować na tym gruncie lubianą postać, która ma świecić przykładem? Poza tym to nie pierwszy i nie ostatni kryzys, z jakim boryka się Warner.
Zaledwie przed paroma tygodniami media i fani zastanawiali się, czy Amber Heard zostanie wycięta z nowego "Aquamana". Wytwórnia zdementowała podobne plotki, ale fakt faktem, że po przegranym przez nią procesie z byłym mężem, Johnnym Deppem, studio najchętniej ograniczyłoby się do niezbędnego minimum, jeśli chodzi o sceny z Heard. Cóż, zobaczymy przy okazji promocji filmu, czy aktorka będzie eksponowana na plakatach i w zwiastunach.
Ciekawe też, jak potoczy się kariera Ansela Elgorta, odtwórcy Elvisa, który miał wysyłać zdjęcie swojego przyrodzenia 14-latce. Na fali seksualnych skandali odpłynęli już chociażby Kevin Spacey, z którym sceny wycięto z "Wszystkich pieniędzy świata" i zastąpiono go Christopherem Plummerem. Podobny los spotkał niedawno także i Franka Langellę, który miał zachować się nieodpowiednio wobec partnerki z planu.
Ktoś może powiedzieć, że to wszystko przesada, że przecież niewinny jest ten, któremu nie udowodni się winy, ale zapominamy wtedy o jednym: dla studia filmowego, odpowiadającego przed akcjonariuszami, nie ma miejsca na sentymenty. Reakcja na ewentualny kryzys PR-owy musi być i będzie błyskawiczna, bez żadnego ale. I nie ma się co obruszać, bo nie chodzi o żaden wyimaginowany dyktat politycznej poprawności, tylko i wyłącznie o pieniądze, a nikomu, kto chce zarabiać, niepotrzebne są skandale. Biznes jest biznes. A że po drodze ktoś może przypadkowo oberwać? Takie życie.
Ale nie bądźmy też cyniczni. Choć nie możemy przecież wymagać od hollywoodzkich gwiazd, aby były gotowymi materiałami do naśladowania, to jednak przypadek Millera pokazuje, że studyjny system szybkiego reagowania powinien być standardem. Dla takich ludzi nie ma już bowiem miejsca na afiszach. Przynajmniej do czasu, kiedy znajdą sobie fachową pomoc. I to by była decyzja faktycznie godna superbohatera.